POPRZEDNIA STRONA

"Sąsiedzi" w Jedwabnem.

Nadesłane z Kanady przez W.Głowackiego - One Man Media OnLine

MIROSŁAWA  ZAWADZKA

W roku ubiegłym w Wydawnictwie Pogranicze, Sejny, ukazała się antypolska książka Jana Tomasza Grossa (*) pt. "Sąsiedzi". Opisuje ona mord Żydów w powiecie łomżyńskim, w miejscowościach Radziłów i Jedwabne pod okupacją niemiecką w lipcu 1941 roku, a więc bezpośrednio po wycofaniu się z tych terenów wojsk sowieckich. Angielskie tłumaczenie tej książki ma ukazać się w kwietniu br. w Stanach Zjednoczonych na trzy miesiące przed obchodami 60-ej rocznicy wydarzeń w Jedwabnem. Spodziewać się również można prezentacji tak samo zatytułowanego filmu o tych wydarzeniach w reżyserii Agnieszki Arnold. Zafałszowań historii jest w książce Grossa tak wiele, że nie możemy pozostawić ich bez komentarza. Najpierw krótkie streszczenie książki Grossa.

"Polacy gorsi od Niemców"

Początkowe rozdziały książki informują, że z chwilą wybuchu wojny w 1939 roku mieszkało w Jedwabnem około 1600 Żydów, co stanowiło około 60 procent ogólnej liczby mieszkańców miasteczka. Zarówno przed wojną, jak i w ciągu jej pierwszych dwóch lat pod okupacją sowiecką, współżycie polsko-żydowskie układało się dobrze (a nawet lepiej niż w innych rejonach Polski). Gwałtowna zmiana nastąpiła w końcu czerwca 1941, wraz z wejściem na te tereny armii niemieckiej. Polacy przyjęli wejście Niemców z ogromną radością. W Radziłowie (str. 41) "wybudowali oni na cześć armii niemieckiej łuk triumfalny, ozdobiony swastyką, portretem Hitlera i hasłem: "Niech żyje armia niemiecka, która wyzwoliła nas spod przeklętego jarzma żydokomuny !" Pierwszym pytaniem tych chuliganów było: czy można zabijać Żydów ? ". (**) Otrzymawszy pozytywną odpowiedź, Polacy przystąpili do okrutnych mordów: np. obcięto głowę młodej Żydówce, a ciało jej zatopiono. Bito, kopano, znęcano się i rabowano – opisy tych bestialskich mordów zajmują kilka stron książki. Na stronie 46 dowiadujemy się, że "Polacy byli władcami, bo ani jeden Niemiec nie był obecny". W końcu "Niemcy oświadczyli, że Polacy za dużo sobie pozwolili. Przyjęcie Niemców uratowało 18 Żydów, którym się udało schować podczas pogromu (podkr. M.Z.). Wśród nich znajdował się 8-letni chłopak, który był już zasypany w grobie, odżył i wykopał się z ziemi […]. Razem z Żydami zostało też zniszczone wszystko, co jest żydowskim w miasteczku: uczelnia, synagoga i też cmentarz". Na stronie 51 książki akcja przenosi się do pobliskiego miasteczka Jedwabne. W międzyczasie, ukonstytuowały się tam nowe władze miejskie z burmistrzem Marianem Karolakiem (mianowany burmistrzem przez Niemców, pochodził ze Śląska i był Reichsdeutchem, – przyp. M.Z.). Nowy polski zarząd miasta "zaplanował i uzgodnił z Niemcami wymordowanie jedwabiańskich Żydów" (str.51). "Z pewnością wiele osób też miało te informacje, skoro okoliczni chłopi zaczęli się schodzić do miasteczka i zjeżdżać furami już z samego rana, chociaż to nie był dzień targowy.[…] Koordynatorem akcji mordowania Żydów w Jedwabnem, 10 lipca, 1941 roku był ówczesny burmistrz miasta, Marian Karolak[….] choć cały zarząd magistracki […] brał udział w tym mordzie". Nie wiadomo kto inicjował ten mord (na str. 52, Szmul Wasersztajn zeznał, że "taki rozkaz wydali Niemcy"), nie jest to jednak ważne, bo się jedni z drugimi porozumieli, a mianowicie "przyjechało taksówką czterech czy też pięciu gestapowców i zaczęli w magistracie rozmawiać". Zresztą nie wiadomo, w którym dniu miała miejsce ta wizyta gestapowców, czy w dzień masowego mordu, czy też wcześniej. Jak wyglądało to porozumienie też nie wiadomo, ale najprawdopodobniej "Niemcy dali Polakom wolną rękę na osiem godzin, aby zrobili z Żydami co im się podoba (str. 54). […] Panami sytuacji w Jedwabnem byli oczywiście Niemcy i tylko oni mogli podjąć decyzję o wymordowaniu Żydów. […] I nie uczynili tego. Jeżli nawet sugerowali zachowanie przy życiu pewnej liczby fachowców żydowskich, to robili to bez przekonania, skoro w końcu wszystkich spalono. […] (str. 56) posterunek żandarmerii (niemieckiej, przyp. M.Z.) w Jedwabnem okazał się najbezpieczniejszym miejscem dla Żydów tego dnia i kilka osób uszło z życiem tylko dlatego, że tam się akurat znaleźli" (podkr. M.Z.). Na str. 65-73 podany jest opis straszliwego mordu na Żydach. "Zaopatrzeni przez niemiecką żandarmerię i zarząd miasteczka w kije, baty i drągi, Polacy spędzali Żydów bijąc, mordując, kamieniując i okaleczając. Konno i z orczykami wyłapywali uciekinierów. Wśród drwin i śmiechu mordowano, topiono matki z dziećmi na ręku, bito żelaznymi hakami, kłuto nożami w brzuch, obcinano język i męczono" […] ale przecież zorientowali się wkrótce, że tymi metodami nie uda się do zmierzchu zabić półtora tysiąca osób. Postanowiono więc spalić wszystkich Żydów na raz w stodole" (str. 70). I tak to zostało wykonane. Uciekających z płonącej stodoły dobijano. "Po 10 lipca nie wolno już było Polakom mordować Żydów w Jedwabnem wedle własnego uznania i trochę niedobitków nawet wróciło do miasteczka (podkr. M.Z.). Przepędzono ich w końcu do getta w Łomży". Na str. 57 jest trzykrotnie powtórzona informacja, kto mordował Żydów w Jedwabnem: "sprawcami tego zajęcia byli Polacy. Niemcy brali udział tylko w fotografowaniu […] Niemcy udziału w mordowaniu Żydów nie brali, a stali i fotografowali jak Polacy znęcali się nad Żydami […] Żydzi mordowani byli przez ludność narodowości polskiej" (podkr. M.Z.).

Niewiarygodne źródła

Główny proces o morderstwo Żydów jedwabiańskich odbył się w Okręgowym Sądzie w Łomży, gdzie po odbytym śledztwie miała miejsce rozprawa w dniach 16 i 17 maja 1949 roku, a więc w najczarniejszym okresie stalinowskiego terroru. Wiemy wszyscy, jak przebiegało wówczas śledztwo (szantaż, zastraszanie, tortury) i jak wyglądała sprawiedliwość. Przyznaje to również sam Jan Gross, pisząc na str. 21, że "zarówno sądownictwo jak i organa śledcze cieszyły się zasłużenie złą opinią. W dodatku na rozprawie oskarżeni jeden po drugim oświadczają, że ich bito w śledztwie i w ten sposób zmuszano do składania zeznań – co, zważywszy na metody wówczas stosowane przez UB, jest bardzo prawdopodobne". A jednak olbrzymia większość żródeł, którymi posługuje się autor książki "Sąsiedzi", to właśnie zeznania i dokumenty instytucji z tego okresu. Przynależą tu dwaj "filarowi" świadkowie opisanych w ksiiące zdarzeń, Szmul Wasersztajn, którego pamięci poświęcona jest cała książka, oraz Menachen Finkelsztajn. Składali oni zeznania w 1945 roku w Żydowskim Instytucie Historycznym oraz przed Żydowską Komisją Historyczną w 1946 roku, w "dowolnym tłumaczeniu z języka żydowskiego" (podkr. M.Z.) jak się wyraził Gross !!! Zeznania te różnią się między sobą w szczegółach (może ze względu na owo "dowolne tłumaczenie"?). Około 60% odnośników w książce Grossa pochodzi z takich właśnie żródeł. Raz jeszcze należy przypomnieć, iż powstały one w czasach, gdy nieograniczona władza spoczywała w rękach ludzi takich jak Jakub Berman, czy Hilary Minc, a sądownictwem i śledztwem rządzili krwawo i niepodzielnie Różański i Światło  (dziwnym zbiegiem okoliczności wszyscy oni byli Żydami). Nawet pomijając kwestię prawdziwości przytoczonych zeznań świadków, uwagę zwraca fakt, iż plączą się oni w opowiadaniach i niejednokrotnie zaprzeczają sami sobie. Np. w relacji na str. 40 czytamy: "Tych cywilów co bili, nie poznałem, gdyż byli dużą grupą Niemców otoczeni", a kilka linii poniżej następna informacja podaje: "Autorami tych mordów, z przyzwolenia Niemców, byli […] chuligani miejscowi". Książka sprawia w sumie wrażenie niedbałego połączenia pośpiesznie i celowo wybranych takich fragmentów, które oskarżają Polaków. Na str. 12 znajdujemy u Grossa następujący opis wstrząsającej śmierci dwóch Żydówek podany przez Wasersztajna: "Tego samego dnia zaobserwowałem straszliwy obraz: Kubrzańska Chaja, 28 lat, i Binsztajn Basia, 26 lat, obie z niemowlętami na rękach, widząc co się dzieje, poszły nad sadzawkę, woląc raczej utopiæ się wraz z dziećmi, aniżeli wpaść w ręce bandytów (polskich, - przyp. M.Z.). Wrzuciły one dzieci do wody i własnymi rękami utopiły, póżniej skoczyła Binsztajn Basia, która poszła od razu na dno, podczas gdy Kubrzańska Chaja męczyła się przez kilka godzin. Zebrani chuligani zrobili z tego widowisko, radzili jej aby się położyła twarzą do wody, a wtedy to się szybciej utopi, ta widząc, że dzieci już utonęły rzuciła się energiczniej do wody i tam znalazła śmierć". Jednak ta sama straszna historia jest w księdze pamiątkowej jedwabiańskich Żydów (którą Gross zna) w całkowicie odmienny sposób opisana przez Żydówkę, Ryfkę Fogel, również bezpośredniego świadka tragedii. Twierdzi ona: "Siostry – żona Abrachama Kubrzańskiego i żona Saula Binstajna, których mężowie odeszli razem z Rosjanami, po przejęciu okropnej kary z rąk niemieckich, zdecydowały zakończyć życie swoje i swych dzieci. Zamieniły się dziećmi między sobą i razem skoczyły do głębokiej wody. Nie-Żydzi stojący w pobliżu wydostali je, lecz one skoczyły jeszcze raz i utonęły". Pytanie kto był prawdziwym świadkiem: Wasersztajn, czy Ryfka Fogel? Z relacji Fogel wynika bowiem, że Polacy podjęli nawet próbę ratowania tych Żydówek! Jednocześnie nasuwa się pytanie: dlaczego Niemcy tak okropnie męczyli Kubrzańską i Binsztajnową ? Czy dlatego, że ich mężowie uciekli razem z Sowietami, bo przedtem pełnili wysokie funkcje w NKWD w Jedwabnem? Jeżli świadectwo Ryfki Fogel jest prawdziwe, to jak należy traktować zeznania Szmula Wasersztajna (zarówno to, jak i pozostałe) ?  Od wieloletniego mieszkańca Jedwabnego mamy dodatkowe wiadomości, według których w okresie okupacji sowieckiej Szmul Wasersztajn denuncjował do NKWD polskie rodziny oraz asystował przy ich aresztowaniu i wywózce na Sybir. Takiemu to "świadkowi" Gross poświęca swoją książkę!

Innym przykładem fałszu może być podana na str. 40 książki Grossa następująca wiadomość: "Przywódcy społeczności żydowskiej (w Jedwabnem, - przyp. M.Z.) wysłali delegację do biskupa w Łomży, która zawiozła ze sobą piękne srebrne lichtarze, z prośbą, aby zapewnił im opiekę, interweniował u Niemców i nie zezwolił na pogrom w Jedwabnem. [….] Biskup przez pewien czas dotrzymał słowa". Gross chętnie korzysta z takich antykościelnych oskarżeń, nie sprawdzając nawet ich prawdziwości. Fałsz tego właśnie oskarżenia jest oczywisty, ponieważ wiemy, że ksiądz biskup Łukomski ukrywał się przez cały okres okupacji sowieckiej i na początku okupacji niemieckiej z dala od Łomży (a więc i od Jedwabnego). Do Łomży wrócił dopiero w sierpniu 1941 roku, a miejsce jego starannie zakonspirowanego pobytu znali tylko nieliczni, najbardziej zaufani katolicy. Na stronach 52,80 i 81 Gross podaje (według "Arkusza informacyjnego – dossier – z materiałów kontrolno-śledczych Powiatowego Urzędu UB w Łomży) następujące informacje: "jeden z młodszych, bo zaledwie wówczas dziewiętnastoletni, i zarazem (jeden z, - przyp. M.Z.) najbrutalniejszych uczestników tych wydarzeń", "moralnie zidiociały złoczyńca", który z "Wiśniewskim i Kalinowskim kamieniowali po kolei Lewina i Zdrojewicza" (Żydów, - przyp. M.Z.), a nawet "dwóch z nich - Jerzy Laudański i Karol Bardon - było póżniej szucmanami w niemieckiej żandarmerii". Na temat Jerzego Laudańskiego przeczytać można opublikowaną w Rzeczypospolitej z dnia 27-28 stycznia 2001, notatkę pióra dr Adama Cyra, pracownika Państwowego Muzeum Oświęcim-Brzezinka pt. "Jedwabne-Oświęcim-Sachsenhausen". Z notatki tej dowiadujemy się, że dotąd żyjący bracia Jerzy, Kazimierz i Zygmunt pochodzą z jednej z najbardziej szanowanych rodzin polskich w Jedwabnem. Jerzy Laudański, były członek ZWZ i AK, aresztowany i przewieziony przez Niemców z więzienia na Pawiaku do obozu w Oświęcimiu, (nr obozowy 63805), a następnie więziony w KL Gross-Rosen i KL Sachsenhausen. Pytanie dla profesora Grossa: kiedy więc Jerzy Laudański został szucmanem niemieckiej żandarmerii i czyje zeznania, UB z 1949 roku czy dr Cyra są bardziej wiarygodne?  Informacje podane przez Grossa w rozdziale pt. "Okupacja sowiecka, 1939-1941" kłamliwie pomijają znany i udokumentowany fakt (patrz Tomasz Strzembosz w Rzeczpospolitej z dnia 27-28 stycznia 2001, pt. "Przemilczana kolaboracja"), iż ludność żydowska, w tym zwłaszcza młodzież, oraz miejska biedota, witała masowo radośnie inwazję wojska sowieckiego. Z bronią w ręku kolaborowali Żydzi z Sowietami, denuncjując Polaków i biorąc wraz z najeźdźcą czynny udział w rabunkach, aresztowaniach oraz deportacji. Opisy podobnych faktów znaleźć również można w wyżej wspomnianej notatce dr Cyra. Przytacza on następujące zeznanie, mieszkańca Jedwabnego, Kazimierza Laudańskiego: "Gdy po 17 września 1939 roku komórka ta (komunistyczna, - przyp. M.Z.), jakby w rewolucję, zorganizowała władzę - ochotniczą milicję, członkami organizacji zostali nieliczni Polacy i w większości skomunizowana młodzież żydowska". Nie należy się dziwić, iż w czasie następnej - niemieckiej - okupacji, Polacy nie mieli ochoty ryzykować życia swego i swych rodzin w obronie niedawnych ciemiężców i denuncjatorów.

Mord Żydów w świetle faktów

Prof. Gross pominął całkowicie w swej książce bardzo istotne, opublikowane w 1989 roku - a więc już w czasach postsolidarnościowych - w "Studium Podlaskim" (wydawane przez ówczesną Filię Uniwersytetu Warszawskiego w Białymstoku) obszerne opracowanie o zagładzie skupisk żydowskich w rejonie białostockim w latach 1939 oraz 1941-1944. Autor tego opracowania, prokurator Waldemar Monkiewicz, był szefem Okręgowej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich. Według jego ustaleń, 10 lipca 1941roku do Jedwabnego przybyło samochodami ciężarowymi około 200 niemieckich funkcjonariuszy policyjnych (dokładnie 232, - przyp. M.Z.) z batalionów 309 i 316 działających w ramach Einsatzgruppen B, tworzących "Kommando Białystok" (bataliony utworzone w większości z niemieckich kryminalistów, - przyp M.Z.). Dowodził nimi Wolfgang Bürkner z warszawskiego Gestapo. Przenosili się oni z miejscowości do miejscowości, urządzając pogromy Żydów. W Jedwabnem rola nielicznych miejscowych Polaków ograniczona była do "przyprowadzania ofiar na rynek i ich konwojowania poza miasto", oczywiście pod niemieckim przymusem. "Niemcy spędzili do stodoły poza miastem około 900 Żydów, których następnie spalili". Prokurator Monkiewicz zaznajomiony był z przebiegiem rozprawy z 1949 roku, kiedy kilkunastu Polaków oskarżonych było o pomaganie Niemcom przy wyłapywaniu Żydów i ich eskortowaniu. Zapadły wówczas wyroki kilku do kilkunastu lat więzienia (prawie połowa oskarżonych została uniewinniona). Po latach Monkiewicz mówi o tym bardzo niechętnie (w wypowiedzi do artykułu Danuty i Aleksandra Wroniszewskich w "Kontaktach "z lipca 1988 roku): "Ci ludzie" – mówi z naciskiem – "musieli być skazani. Bez względu na stopień winy. Były to przecież czasy Jakuba Bermana, Różańskiego (którzy byli Żydami, - przyp. M.Z.) i im podobnych…". Opierając się w swej książce prawie wyłącznie na relacjach Szmula Wasersztajna, prof. Gross realizuje swoistą taktykę względem historii z przed 60 lat "Nasza postawa wyjściowa do każdego przekazu pochodzącego od niedoszłych ofiar Holokaustu – twierdzi na stronie 64 - powinna się zmienić z wątpiącej na afirmujacą". Idea zaiste godna historyka !  Oparte na niej założenia mogą nas doprowadzić do tworzenia nowej "historii" (tak jak to kiedyś miało miejsce w okresie stalinizmu), a w tym przypadku do stwierdzenia, iż zagladę Żydów w czasie drugiej wojny światowej planowali i przeprowadzali – mitygowani przez Niemców – Polacy!!!  Oczywista niedorzeczność, wypływająca z fałszywego założenia !  Tak przeprowadzony dowód zasadniczego fałszu w założeniu, nazywa się w naukach ścisłych dowodem przez "sprowadzanie do niedorzeczności", czyli "ad absurdum". W książce prof. Jana Tomasza Grossa znajdujemy zaiste wiele takich absurdów. Gdyby ogłoszono konkurs na pracę o stosunkach polsko-żydowskich, w którym wszyscy jurorzy kierowaliby się równie przewrotną logiką i polityką, książka "Sąsiedzi" mogłaby z całą pewnością kandydować do jednej z głównych nagród.

(*) Jan Tomasz Gross urodził się 1 sierpnia 1947 roku w Warszawie. Studiował na Uniwersytecie Warszawskim. Wyemigrował z Polski w marcu 1969 roku. Doktoryzował się z socjologii na Yale University w 1975 roku. W latach 1983-1991 zatrudniony jako profesor socjologii na Emory University w Atlancie, a w roku 1992 przeniósł się na wydział nauk politycznych do New York University.

(**) W dosłownych cytatach Grossa zachowana jest jego oryginalna pisownia.