W obronie Mszy Świętej i Tradycji Katolickiej
Książka ta o objętości 420 stron, zawierająca przeogromny aparat argumentacji naukowej (1406 przypisów) stanowi fundament pod odbudowę Tradycji Łacińskiej w Polsce. W pierwszej części książki Autor przybliża nam historię Mszy Świętej. Uzasadnia, dlaczego powinna być sprawowana według reguł Mszy Świętej Wszechczasów (nieściśle zwanej "Mszą Trydencką"). Obalonych zostaje wiele mitów i kłamstw z jakimi spotkać się można przy argumentacji mającej ośmieszyć łacińską liturgię. Rozdział książki "Analiza teologiczna Novus Ordo Missae" poświęcony jest innowacjom liturgicznym wprowadzonym po Soborze Watykańskim II, a także - zagadnieniu zmian wprowadzonych wbrew postanowieniom i dokumentom samego soboru. Druga część dzieła przybliża nam obrzędy i teksty Mszy Św. Wszechczasów, ich ścisły związek z dogmatami. W szczególności uwzględnione zostały te elementy nauki katolickiej, które dziś bywają ignorowane lub nie są podejmowane we właściwy sposób. Krytyce poddane jest m.in. współczesne błędne przedstawianie Mszy Św. jedynie jako agapy (uczty) z uszczerbkiem dla jej faktycznego wymiaru jako Ofiary. Autor w swojej argumentacji odwołuje się do dwutysiącletniej Tradycji Kościoła i do najnowszego Magisterium - Vaticanum II i nauczania ostatnich Papieży.
Fragmenty książki
Luter na ołtarzu?
W aktualnej dyskusji wokół tzw. referendum kościelnego w Austrii i w Niemczech (wysuwającego postulaty godzące w tożsamość Kościoła, jak np. święcenia kobiet, demokratyzacji ustroju Kościoła, zmiany nauki moralności) padło ze strony niektórych dostojników Kościoła (abp Georg Eder z Salzburga i abp Christoph von Schonborn z Wiednia) porównanie do reformacji Lutra. Bp Andreas Laun przytoczył w tym kontekście słowa słynnego historyka odnośnie tamtego rozłamu w Kościele: "H. Jedin wymienia następujące przyczyny (dokonanego rozłamu): Najważniejszymi bojownikami reformacji byli humaniści i wielu duchownych. Sukces ruchu został umożliwiony z jednej strony przez ówczesną prasę, a z drugiej strony przez bierność Kurii Rzymskiej i Episkopatu. Reformacja nie była rezultatem jakiejś jednorazowej akcji, lecz była wynikiem procesu stopniowego rozkładu. Przede wszystkim jednak: Nic tak nie przyczyniło się do rozłamu jak złudzenie, że rozłamu nie ma." Tenże sam historyk już w 1969 r. w swoim artykule w L'Osservatore Romano wyraził przekonanie, że liturgia jest pierwszą przyczyną powstałego w Kościele kryzysu. Koło powiązań się zamyka, gdy uwzględnimy fakt, że protestanccy tzw. obserwatorzy w Consilium, pełnili właściwie funkcję konsultantów, tzn. brali pełny udział w dyskusji nad reformą liturgii oraz wyrażali swoje opinie, o czym poświadczył bp Baum, dyrektor komisji ekumenicznej biskupów amerykańskich. Jeden z modernistycznych teologów. O.H.Pesch (eks-dominikanin), dochodzi do wniosku: "W teologii współczesnej - również szczególnie w teologii katolickiej - Luter jest obecny bardziej niż jest się tego świadomym. (...) Najwidoczniejszym przykładem wydaje mi się być wypracowanie Karla Rahnera... Przed laty w swojej książeczce Von der Not und dem Segen des Gehetes w rozdziale Das Gebet der Schuld wyłożył dokładnie Lutrowe simul iustus et peccator, nie wiedząc o swoim wielkim przodku. Nic mniej zadziwiające są następujące słowa samych modernistów, odnoszące się do wywodów Rahnera o "normatywnym znaczeniu faktycznej wiary": "Jeśli przyznano tutaj faktycznej wierze wiernych zbyt dużo, a pierwotnemu świadectwu chrześcijańskiemu zbyt mało mocy normatywnej, to jednak nikt nie będzie przecież chciał nazwać Rahnera liberalnym protestantem. Tylko może ktoś będzie sobie nie bez uśmiechu zadawał pytanie, cóż takie odważne posunięcie musi znaczyć dla problematyki nieomylności (papieża)." Tymczasem mnożą się ostatnio glosy krytyczne odnośnie nauki K. Rahnera, który był zresztą doradcą teologicznym kardynała F. Koniga, członka najważniejszego gremium na ostatnim Soborze, tzw. komisji teologicznej. O wpływie Rahnera także na interpretację i losy tekstów soborowych wspomina inny ówczesny doradca soborowy, a obecnie Prefekt Kongregacji Doktryny Wiary. kard. Joseph Ratzingcr: "Gdy porównuje się sam tekst soborowy z komentarzem Rahnera i Vorgrimmlera, to znajduje się między nimi stosunek, który poza tym szczególnym przypadkiem może być wymieniony jako charakterystyczny dla różnicy między tym, co jest właściwe w samych tekstach soborowych, a ich przyswojeniem w Kościele posoborowym". Katolicki miesięcznik 30Giorni opublikował niedawno serię artykułów, przedstawiających wypowiedzi znanych filozofów i teologów na temat poglądów wręcz uwielbianego przez modernistów Rahnera, ucznia ateisty M. Heideggera. Sam Rahner zresztą w przemówieniu z okazji osiemdziesiątych urodzin swego mistrza wyraził się, że bez niego "katolicka teologia byłaby już nie do pomyślenia". Ks.Theobald Beer, ceniony znawca Lutra, w swoim wykładzie na Gustav-Sieverth-Akademie wykazał podobieństwo między Lutrem i Rahnerem, tkwiące w tzw. herezji teutońskiej. Wskazał także na sprzeczność między poglądami Rahnera a nauką Jana Pawła II w encyklice Redemptor hominis. Chodzi przede wszystkim o tematykę Trójcy Świętej i Wcielenia:
"Luter i Rahner, obydwaj odchodzą od Pisma św. i Ojców Kościoła... Z powodu wspólnego wyłączenia przez obydwu (Lutra i Rahnera) nauki o Trójcy i o Wcieleniu można wskazać na podobieństwa. (...) Co Rahner potem postulował jako nową teologię, to Hegel przedstawił jako proces w swoich wykładach o filozofii religii... W ten sposób starania Lutra zostały po hegeliańsku wygładzone i sprowadzone do jednego pojęcia. Rahner później przejmie to wygładzenie. (...) Chrystus jest dla Rahnera tylko człowiekiem."
Znawczyni myśli pruskiego filozofa Fryderyka Hegla, A. von Stockhausen, stwierdza: "Między Lutrem a Rahnerem stoi bez wątpienia Hegel. (..) Śmierć Chrystusa jest u Hegla i Rahnera pojmowana już nie jako zadośćuczynienie za ludzką winę, lecz raczej jako konieczne uduchowienie w procesie samorealizacji absolutu." Całkiem podobne wnioski pochodzą także od zwolenników Rahnera. Na przykład H. Kung wyraził się o jego chrystologii następująco: "Wielkim duchem, który stoi w tle tego ostro przemyślanego pogłębienia klasycznej (chalcedońsko-scholastycznej) chrystologii, jest. nawet w pojęciach, nie kto inny jak (obok wpływów heideggerowskich) Hegel." Sam Rahner zresztą przyznaje się do swego duchowego pokrewieństwa z Heglem. Jeszcze inny filozof zwrócił uwagę, że u Rahnera łaska nie przychodzi do człowieka z zewnątrz jako niezasłużone objawienie się Boga, lecz tkwi już w naturze, w człowieku i we wszystkich rzeczach. "Tak Chrystus i sam Bóg przeniesiony jest w rzeczy tego świata." Co do Hegla trzeba pamiętać, że jest on powszechnie w historii filozofii uważany za "ojca marksizmu i hitleryzmu". Wydaje się, że w tym miejscu nie trzeba udowadniać genetycznych powiązań między Heglem a Marksem, gdyż wystarczy spojrzeć do podręczników historii filozofii. Powszechnie uważa się również, że "komunizm był konieczną konsekwencją filozofii neohegeliańskiej."
(...)
O kierunku celebracji
Przed niespełna dziewięcioma laty (1987) ukazała się objętościowo niewielka, lecz o doniosłej treści książka niemieckiego liturgisty z Instytutu Liturgicznego w Ratyzbonie, ks. Klausa Gambera, pl. Zum Herrn hin!, co można by przetłumaczyć: Zwróćmy się ku Chrystusowi!. W międzyczasie ukazało się drugie wydanie, a także tłumaczenia na języki francuski i angielski. Obecny Prefekt Kongregacji Doktryny Wiary, kard. Joseph Ratzinger, napisał słowo wstępne do wydania francuskiego tej książki, w którym mówi: "Argumenty historyczne, przytaczane przez autora opierają się na głębokich studiach źródłowych, których on sam dokonał. Zgadzają się one jednak z wynikami tak wielkich uczonych jak F.J. Dolger, J. Braun, J. A. Jungmann, E. Pelerson, C. Vogel i L. Bouyer, by wymienić tylko kilka wybitnych nazwisk". Bardzo dla nas istotne są również następujące - dość mocne - słowa o zreformowanej liturgii jako "płytkim produkcie chwili": "Temu fałszerstwu przeciwstawiał się Gamber z przytomnością rzeczywiście widzącego i z nieustraszonością prawego świadka, a za to pouczał nas niezmordowanie o żywotnej pełni prawdziwej liturgii na podstawie swoich niesłychanie bogatej znajomości źródeł. Dla zaznaczenia rangi tej książki trzeba także wspomnieć, że w następnych wydaniach swoje słowa umieściło trzech innych kardynałów, którzy z największym uznaniem wyrażają się o dorobku badań liturgicznych ks. Gambera i ich znaczeniu dla Kościoła. Kard. Silvio Oddi pyta: "Czyż nie nadszedł czas refleksji nad pismami tego wielkiego uczonego i pytania wraz z nim, czy te ostatnie lata, jak się wydaje, nic wprowadziły do modlitwy Kościoła elementów, które nic odpowiadają jej naturze, i które w konsekwencji powinny być zmienione? ."
(...)
Gamber wychodzi od analizy obecnej sytuacji odnośnie urządzenia prezbiterium i ołtarzy w kościołach. Ma on na myśli oczywiście dane ze swego kręgu doświadczenia, nie odbiegają one jednak raczej od sytuacji w Polsce, w której wciąż powstają nowe świątynie. Książka ma zasadniczą formę pytań i odpowiedzi, które postaramy się tutaj w skrócie przedstawić. Wydaje się to bardzo ważne, przynajmniej dopóki książka ta nie jest dostępna w Polsce i po polsku. Jak sam tytuł wskazuje, tematem książki jest kwestia kierunku celebracji. czyli zwrócenia się kapłana podczas sprawowania Mszy św. Autor odnosi się przy tym do zmian dokonanych w ciągu ostatnich dziesięcioleci, podkreślając, że nie ma żadnego historycznego uzasadnienia dla obecnych praktyk. Jak wiadomo, praktyka celebracji versus populum (czyli celebracji w zwróceniu do ludu) pojawiła się, mimo wyraźnego zakazu władz kościelnych- w latach dwudziestych w kręgach tzw. ruchu liturgicznego, a postulowana była przez niektórych liturgistów na podstawie błędnych założeń nie tylko teologicznych, lecz jak się dzisiaj z całą jasnością okazuje, także fałszywych poglądów historycznych. Zwolennicy tej praktyki powołują się na rzekomy starochrześcijański zwyczaj. Rzetelne badania źródłowe i archeologiczne jednak dowodzą, że jest to zupełnie bezpodstawne. Gamber stwierdza: "Można z całą pewnością wykazać, że zarówno w Kościele wschodnim jak i zachodnim nigdy nic było celebracji versus populum, lecz zawsze w zwróceniu się przy modlitwie ku wschodowi, ad dominum (ku Chrystusowi)." Ze stwierdzeniem tym zgadzają się też inne autorytety uczonych liturgistów. Sam promotor reformy liturgii, J.A. Jungmann SI. autor słynnego dzieła Missarum solemnia, już w r. 1967 napisał: "Często powtarzane mniemamie, jakoby starochrześcijański ołtarz zakładał zasadniczo zwrócenie się ku ludowi, okazuje się tylko legendą." Ks. L. Bouyer, oratorianin. konwertyta z protestantyzmu, autor dzieł z dziedziny liturgiki, eklezjologii i duchowości, pisze w swojej książce pt. "Człowiek i obrzęd": "Mniemanie, jakoby rzymska bazylika była idealną formą chrześcijańskiego kościoła, gdyż pozwala na celebrację, w której kapłan i wierni stoją twarzami naprzeciw siebie, jest zupełnym nonsensem. To jest wręcz ostatnia rzecz, którą mieliby na myśli dawni chrześcijanie, i jest to zupełnie sprzeczne z tym, do czego te kościoły zostały urządzone." Pomysł odprawiania przodem do ludu nazywa Bouyer "urojeniem", które kojarzy liturgię z marnym przedstawieniem teatralnym. W posłowiu do książki Gambera tenże sam uczony powtarza z naciskiem, że z istoty Eucharystii wynika, iż "Msza św. sprawowana ku ludowi jest sprzeczna sama w sobie, jest czystym nonsensem." Sam Gamber dodaje; "Myśl o zwróceniu się kapłana i wiernych do siebie pochodzi raczej od Marcina Lutra który w swojej książeczce Deutsche Messe und Ordnung des Gottesdienstes z roku 1526 (...) pisze: "Pozwalamy, by pozostały jeszcze ornaty, ołtarz, świeczniki, aż się to wszystko zmieni czy nam się spodoba to zmienić. Kto jednak zechce inaczej postąpić, zezwalamy. Ale we właściwej mszy między chrześcijanami ołtarz nie powinien tak pozostać, lecz kapłan powinien być zawsze odwrócony do ludu, jak bez wątpienia Chrystus był odwrócony. Ale przyjdzie na to czas." Zauważmy na marginesie, iż rzeczywiście do dziś w sporej części zborów protestanckich pastor stoi przed, a nic za stołem.
(...)
Przede wszystkim jednak chodzi o istotę Mszy św. jako Ofiary składanej Bogu. We wszystkich religiach, także w Starym Testamencie, składający ofiarę kapłan jest zwrócony ku obrazowi tego, komu składana jest ofiara, a nie ku obecnym na obrzędzie. Z tą zasadniczą kwestią teologiczną i liturgiczną wiąże się oczywiście układ i urządzenie prezbiterium, szczególnie odnośnie miejsca i formy ołtarza. Pod hasłem "soborowej odnowy liturgicznej" dokonano bowiem w ciągu ostatnich trzydziestu lat wręcz barbarzyńskich zniszczeń w istniejących, najczęściej zabytkowych kościołach. Rzecz się ma podobnie jak z kierunkiem celebracji. Sam Sobór nic na ten temat nic mówi. i już z tego powodu zresztą nazywanie stołu ludowego "ołtarzem soborowym'' jest kłamliwe i mylące. Nowym urządzeniem ołtarza zajmują się dopiero późniejsze dokumenty liturgiczne, lecz bynajmniej nie zobowiązują one do niszczenia kościołów. Tak instrukcja Inter oecumenici z 7 marca 1965 r. wyraża jedynie preferencję dla oddzielonego od ściany, wolno stojącego ołtarza, który można obejść dookoła (nr 91). Dokument ten spowodował zapytania, jak się to ma do istniejących już ołtarzy. Na pytanie, czy jest dozwolone umieszczenie wolnostojącego ołtarza przed dotychczasowym ołtarzem głównym, rada do spraw wprowadzenia w życie konstytucji o liturgii wydala następującą oficjalną odpowiedź: "Jest to samo w sobie dozwolone, ale nie zalecane. Wierni bowiem uczestniczą we Mszy sprawowanej według norm nowego obrzędu w należyty sposób również wtedy, gdy ołtarz jest tak ustawiony, że celebrans odwrócony jest tyłem do ludu." 30 czerwca tego samego roku przewodniczący tejże Rady, kard. Lercaro, opublikował list, w którym zareagował na ekscesy w przebudowywaniu kościołów i ołtarzy. Stwierdza w nim między innymi, że dążenie do zmian "doprowadziło do niewłaściwych, nierozsądnych i gwałtownych rozwiązań... W każdym razie chcemy podkreślić, że dla owocnego duszpasterskiego działania nie jest konieczne sprawowanie całej Mszy versus populum (w kierunku ludu)... Nic wolno dążyć do pośpiesznego czy nierozważnego przebudowywania istniejących świątyń i ołtarzy ze szkodą dla innych godnych utrzymania wartości." Ostatnim dokumentem w tej sprawie jest Ogólne wprowadzenie do mszału rzymskiego z 1969 r., które właściwie tylko powtarza odnośne słowa Instrukcji Inter oecumenici, tzn. również nie wymaga zobowiązujące odprawiania przodem do ludu. a tym bardziej przebudowywania ołtarzy i kościołów. W tej sytuacji można nawet przyjąć, że jest w dalszym ciągu dozwolone zarówno odprawianie przy starych ołtarzach tyłem do ludu, a także budowanie na ten wzór nowych ołtarzy połączonych z tabernakulum. Prefekt Kongregacji Liturgicznej w piśmie z 3 maja 1986 r. wyjaśnia, że "co do ustawienia celebransa przy ołtarzu, tzn. czy przed ołtarzem czy za ołtarzem, nie ma przepisu, jedno i drugie jest dozwolone i możliwe". Równocześnie "fakt, że w jednym kościele stoją dwa ołtarze, jeden za drugim, na pewno nie odpowiada duchowi liturgii." Kongregacja dla Duchowieństwa przypomniała w dokumencie z 11 kwietnia 1971 r. o obowiązku utrzymania kościelnych dziel sztuki: "Stare dzieła sztuki muszą być zawsze i wszędzie chronione."
Z dokumentów tych wynika jasno: Gdzie jest ołtarz główny, lam powinien pozostać używany, i nic należy dostawiać dodatkowego "ołtarza ludowego". Sporządzanie takiego mebla jest prawnie dopuszczalne (aczkolwiek teologicznie i liturgicznie fałszywe) tylko w przypadku budowania nowego kościoła, a także wtedy nie jest - ściśle biorąc - prawnie nakazane.
Wobec takiego stanu rzeczy narzuca się w ogóle pytanie: skoro celebracja przodem do ludzi nie ma ani słusznych podstaw teologicznych, ani zobowiązujących prawnych, to jak mogło dojść do wydarzeń ostatnich dziesięcioleci w dziedzinie budownictwa kościołów i urządzenia ołtarzy?
Najogólniej można odpowiedzieć, że powodem tego jest przebicie się innej niż tradycyjna koncepcji Mszy, mianowicie już nie Mszy św. jako aktu adoracji, oddawania czci i wielbienia Boga, lecz jako spotkania wspólnoty pod przewodnictwem księdza. Spotkanie to ma głównie charakter pouczenia, szczególnie dzięki rozbudowanej tzw. liturgii słowa oraz różnym komentarzom i wyjaśnieniom. Do tego dochodzi jeszcze element konsumpcyjny, kiedy to z reguły wszyscy obecni podchodzą, żeby, jak to sami najczęściej ujmują, otrzymać (ostatnio najczęściej do ręki) po kawałku opłatka. W ten sposób Msza św. stała się imprezą slowno-przekąskową.
Różnorodne są czynniki, które umożliwiły i sprzyjały temu nieszczęsnemu "tryumfowi". Nie sposób w tym miejscu zająć się ich szczegółową analizą. Na pewno trzeba jednak uznać długoletnie pilne wysiłki modernistycznych teologów, kształtujące umysły przyszłych księży i inteligencji kościelnej. Oddziaływały one nie tylko drogą studiów (pseudo-) teologii. Zresztą solidne studia teologiczne, oparte na poznawaniu wielkich klasyków, byłyby najlepszą odtrutką na rozpowszechniane herezje i niedorzeczności. Moderniści tylko pozują na naukowość, w rzeczywistości jednak ich ideologie są płytkie i niespójne. Także różnego rodzaju tzw. ruchy młodzieżowe były i są ulubionym kanałem przekazu fałszywych ideologii oraz kształtowania świadomości wiernych, począwszy od młodego pokolenia. W końcu sprzymierzeńcem tej kampanii antymszalnej okazała się także zwykła słabość ludzka. Jest przecież zrazu łatwiej i przyjemniej posłuchać pana opowiadającego od stolika jakieś mądrości czy nawet dowcipy (owszem zdarza się, nawet nie tak rzadko), niż uczestniczyć w Ofierze Chrystusa, która wymaga przecież choć odrobinę wiary i wysiłku duchowego w modlitwie. Również niekiedy księża lepiej się czują w roli, która ich samych stawia w centrum uwagi, niż wtedy, gdy swoją postawą powinni całą uwagę wiernych skierować ku Chrystusowi. W tym wszystkim u większości zarówno duchownych jak też świeckich zawiniła bardzo niewiedza odnośnie zarówno racji teologicznych i historycznych tradycyjnej liturgii, jak też co do faktycznych postanowień ostatniego soboru i aktualnej sytuacji prawnej. Tylko świadomych szerzycieli tych przewrotnych pomysłów liturgicznych nie można usprawiedliwić, gdyż dla przeforsowania swoich ideologii nie wahali się posługiwać nawet kłamstwem, podstępami i naciskami.
(...)
Ministrantki i święcenia kobiet
Cała chrześcijańska Tradycja teologiczna i liturgiczna jest zgodna co do tego, że kobiety nie mogą pełnić funkcji liturgicznych, zgodnie z regułą sformułowaną przez św. Pawła: "kobiety mają na zgromadzeniach świętych milczeć" (l Kor 14,34). W wyśmienitym dziele, przestawiającym wyczerpująco i aktualnie problematykę święceń kobiet na tle historycznym i teologicznym, ks. Manfred Hauke - profesor dogmatyki w Lugano (Szwajcaria) - formułuje ostateczny wniosek, że "tylko ochrzczony mężczyzna może ważnie przyjąć święcenia". Wskazując przy tym na następujące główne racje teologiczne:
1. "Nakaz Pański" w 1 Kor 14, 33-38 ("kobiety mają na zgromadzeniach świętych milczeć... to, co wam piszę, jest nakazem Pańskim.") połączony jest z anathemą, czyli wykluczeniem z Kościoła tych, którzy go nie przyjmują ("A gdyby ktoś tego nie uznał, ten nie będzie uznany");
2. Tradycja Kościoła jednoznacznie odrzuca dopuszczanie święcenia kobiet jako "herezję";
3. Teologowie i kanoniści zawsze uważali, że święcenia kobiet są z gruntu nieważne. Dochodzi do tego racja ściśle teologiczna: "kapłaństwo kobiet zaciemniłoby charakter stosunku między Chrystusem a Kościołem i zagrażałoby chrześcijańskiemu pojęciu Boga. Biegunowość płci w swej symbolicznej skuteczności jest lak głęboko zakotwiczona w bycie ludzkim, że z jej zaprzeczenia w naszej kwestii wynikłyby na dłuższą metę bardziej katastrofalne skutki, niż gdyby się głosiło niektóre z 'tradycyjnych' herezji."
Pan Jezus odnosił się z właściwym szacunkiem do niewiast, wykraczając pod tym względem nawet poza pewne ówczesne zwyczaje, np. rozmawiając z Samarytanką (J 4,7nn.) czy pozwalając, by kobiety usługiwały w Jego podróżach z uczniami; także po Zmartwychwstaniu najpierw ukazał się swojej Matce i Marii Magdalenie (J 20,14). Jednak tylko mężczyzn ustanowił Apostołami. Tę wolę Zbawiciela wiernie zachowywali Apostołowie i ich następcy, udzielając święcenia tylko mężczyznom, mimo że w innych religiach ówczesnych istniały kapłanki (jest godnym uwagi, że religie monoteistyczne: judaizm i islam nie mają kapłanek). Również najnowsze orzeczenia Urzędu Nauczycielskiego potwierdzają, że z woli Chrystusa Kościół nie ma prawa udzielać święceń kobietom. Ojciec św. w swoim Liście Apostolskim Ordinatio sacerdotalis z 22 maja 1994 r. określił to stanowisko Kościoła jako nie tylko dyscyplinarne, lecz dotyczące wiary, oraz nieomylne i ostateczne, a więc niezmienne i obowiązujące na zawsze. Ponadto Kongregacja Doktryny Wiary podkreśliła w specjalnym dokumencie z dn. 28 października 1995 r., że ta nauka papieska ma charakter dogmatu, czyli pewnej i nieodwołalnej prawdy wiary katolickiej. Kto więc tę prawdę odrzuca, popełnia herezję i tym samym sam się wyklucza z Kościoła. Natomiast odwrotny proces widać w zmianach liturgicznych, które stopniowo coraz dalej wprowadzają kobiety do funkcji liturgicznych. Zmiany te są dokonywane według tzw. metody plasterkowej, jaką stosowano w ogóle w reformie liturgii, to znaczy przez małe, pozornie nieznaczne zmiany doszło stopniowo do zupełnego przewrotu. Z różnych przesłanek i wypowiedzi należy wnioskować, że również w tym wypadku zmiany idą w kierunku całkowitego "równouprawnienia" kobiet w liturgii i w ogóle w Kościele.
(...)
Jest także powszechnie znane, że jeszcze kilka lat temu w przygotowaniu Mszy papieskich baczono, by służba liturgiczna była sprawowana tylko przez mężczyzn. Podobnie zachowywali się wierni papieżowi biskupi i kapłani. Mimo tego 13 kwietnia 1994 r. obiegła świat rewelacyjna wiadomość, że "Watykan zaaprobował dopuszczenie kobiet do służby liturgicznej". Agencja informacyjna Catholic News Service, powołując się na "dobrze poinformowane źródła w Watykanie", podała do wiadomości publicznej list Kongregacji Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów skierowany do przewodniczących konferencji biskupów, dotyczący "interpretacji" kanonu 230, § 2, Kodeksu Prawa Kanonicznego. List ten zawiera stwierdzenie, że wyrażenie "inne (funkcje)", które "mogą wykonywać wszyscy świeccy", oznacza także "służbę ołtarza", czyli posługę ministrantów. "Wyjaśnienie" to opiera się na decyzji Papieskiej Rady Interpretacji Tekstów Prawnych, zatwierdzonej przez Papieża 11 lipca 1992 r. Godnym uwagi jest fakt, że ogłoszono ten dokument dopiero po prawie dwóch latach od jego sporządzenia i podpisania przez Papieża. Poza tym nie mniej znacząca jest następująca okoliczność: Jak wiadomo, w dzień po jego podpisaniu (12 lipca 1992 r.) Papież musiał udać się na poważną operację tumora jelita grubego - jak informowano - "po znoszeniu silnego bólu przez przynajmniej ostatnie 10 dni". Z perspektywy czasu pozostają pytania: Ile jest jeszcze zakazów, które wcześniej czy później zostaną zniesione? Ile jeszcze razy zostanie przyznana racja tym, którzy wbrew wszelkim zakazom w jawnym nieposłuszeństwie forsują wywrotowe pomysły? Czyż taka postawa wobec wywrotowców nie zachęca ich do dalszych i coraz poważniejszych przedsięwzięć przeciwko obowiązującemu prawu? Jak długo można nadużywać zaufania tych, którzy szczerze są oddani Kościołowi i pragną być posłuszni zarówno całej Tradycji Kościoła jak i teraźniejszym władzom kościelnym? Czyż nic dlatego właśnie zupełnie niezrozumiale jest dla wielu np. orzeczenie Ojca św., że "Kościół nie ma prawa udzielać święceń kobietom" ? Czyż nie właśnie rewolucyjne przemiany w Kościele, dokonane w ostatnich trzydziestu latach, są przyczyną tej mentalności, oczekującej następnych i coraz dalej idących "reform"'? W praktyce nie są skuteczne nawet kolejne oświadczenia. Tak 28 października 1995 r. Kongregacja Nauki Wiary musiała wydać "odpowiedź na wątpliwość", czy nauka papieska na temat święcenia kobiet jest ostateczna (definitive tenenda) jako należąca do wiary katolickiej (pertinens ad fidei depositum). Mimo jednoznacznej odpowiedzi twierdzącej, że sprawa ta została już rozstrzygnięta raz na zawsze (quod semper. quod nbique et quod ab omnibus tenendum est), nawet pewien biskup odważył się powiedzieć w wywiadzie telewizyjnym, że "tylko sobór może zmienić coś w tej sprawie". Na szczęście wkrótce potem wycofał tę wypowiedź, widocznie pojąwszy, że jest ona ściśle biorąc heretycka, gdyż stawia sobór ponad nieomylne orzeczenie papieskie, co się sprzeciwia dogmatowi o najwyższej władzy Następcy św. Piotra. Obecnie trwają jeszcze dyskusje nad możliwością święceń diakonatu dla kobiet, gdyż wspomniany dokument papieski dotyczy właściwie tylko święceń kapłańskich. Choć Urząd Nauczycielski jeszcze oficjalnie nie zajął stanowiska, to jednak z punktu widzenia teologicznego sprawa jest już zupełnie jasna. Wprawdzie w III w. (dopiero!) pojawiły się w Kościele wschodnim tzw. diakonise, a do ich zadań należało m.in. namaszczanie kobiet przy Chrzcie św. dorosłych, to jednak nie mówiły one kazań, nie chrzciły i nie udzielały Komunii św. Kościół nigdy nie rozumiał tej posługi w sensie sakramentu święceń, a jej wprowadzenie wynikało tylko z surowego oddzielenia płci w (wczesnej kulturze. Teologicznym argumentem przeciwko diakonatowi kobiet jest przede wszystkim podkreślona przez Sobór Watykański II jedność sakramentu święceń. Diakonat i prezbiterat są rozumiane jako udział w jednej władzy biskupiej, czyli w pełni kapłaństwa. Dlatego diakonat nie może być jakby zatwierdzeniem wykonywanej już przez świeckich posługi, gdyż diakonat (podobnie jak prezbiterat) z powodu znamienia święceń (character indelebilis) zawiera w sobie "reprezentowanie" Chrystusa i nic może zostać odłączony od prezbiteratu. Związek ten widać także w praktyce: tak np. u anglikanów dopuszczenie kobiet do diakonatu było przełomem w kierunku święceń kapłańskich. Według najnowszych doniesień prasowych "wyświęcone" kobiety i ich zwolennicy domagają się już także święceń biskupich. Logika ta jest zresztą słuszna: skoro się powiedziało "a" i "b", to dlaczego nic powiedzieć także "c"? Na pocieszenie warto dodać, że "święcenia" udzielane kobietom są w ogóle nieważne, a to z podwójnej racji: l) święcenia udzielane przez "biskupów" anglikańskich są jako takie nieważne; 2) żadna kobieta nie może ważnie przyjąć świeceń.
O szafarstwie i przyjmowaniu Komunii Świętej.
Sam Sobór nic mówi nic o zmianach w sposobie przyjmowania Komunii św. Jednak równocześnie z reformą liturgii zaczęto praktykować, wbrew wyraźnym zakazom, przyjmowanie Komunii św. na rękę. Taka praktyka została rozpoczęta w Holandii, a odnotowano ją tam w 1967r. Nic jest to przypadek, gdyż właśnie teologowie holenderscy wyprzedzili innych w "nowych" koncepcjach odrzucających katolickie rozumienie Eucharystii, zawartych chociażby w tzw. Katechizmie holenderskim. Stamtąd rozprzestrzeniła się ta praktyka na Niemcy, Belgię i Francję, w dużej mierze dzięki pilnemu poparciu prasy i telewizji, które przedstawiały ją jako nowoczesną i chlubną. Mimo kłamliwego propagowania i systematycznego rozpowszechniania, nie udawało się do niej przekonać większości wiernych, lecz pozostawała ona tylko sekciarskim wybrykiem kręgów skrajnie modernistycznych. Jest bezsprzecznym faktem, że ta nowa forma nie pochodziła z życzenia rzesz wiernych, lecz że forsowana była przez pewne grupy nacisku, posługujące się wyrafinowaną propagandą. Dochodziło nawet do ekscesów w czasie samej Mszy św.. gdy niektórzy "wierni" stojąc przy balaskach wobec odmowy ze strony kapłana wręcz głośno żądali położenia im Komunii św. do ręki. co niekiedy kończyło się tym. że byli usuwani ze świątyni przez normalnych wiernych. Owszem nie wszyscy zwolennicy nowej formy negowali rzeczywistość obecności Chrystusa w Eucharystii, lecz ulegali po prostu najczęściej powtarzanemu argumentowi, że chodzi o powrót do praktyki Kościoła pierwotnego. Jest to jednak bardzo podstępne uzasadnienie. Przytacza się bowiem fragment z katechez sakramentalnych św. Cyryla Jerozolimskiego , który mówi o faktycznej ówczesnej praktyce przyjmowania Komunii św. do rąk. Słowa jego wzywają jednak do jak największej czci wobec Ciała Chrystusowego i do jak największej troski, by nic dopuścić do zbezczeszczenia nawet okruchów świętej postaci: "Zbliżając się zaś nie podchodź z wyciągniętymi dłońmi ani ze sterczącymi palcami, lecz uczyniwszy z lewej ręki tron dla prawej, jako że ma ona przyjąć Króla, i otworzywszy dłoń przyjmij Ciało Chrystusa, mówiąc Amen... Przyjmij, uważając pilnie, byś nic z Niego nie utracił; gdybyś jednak utracił, to tak jakbyś odniósł szkodę na swoich własnych członkach. Powiedz mi zaś: gdyby ci ktoś dal pył złota, czyż nie trzymałbyś go z całą pilnością i nic uważałbyś, byś nic z tego nic utracił i nie doznał szkody? Czy więc nie będziesz jeszcze troskliwiej pilnował tego, co jest droższe nad złoto i drogie kamienic, aby ani okruszynka nie upadła?" Jest więc w tych słowach oczywiste, że św. Cyryl, odnosząc się do istniejącej praktyki, nawołuje i napomina do jak największego szacunku i staranności w obchodzeniu się z cząsteczkami Hostii, gdyż wymaga tego wiara w realną obecność Chrystusa w Eucharystii. Praktycznie wyglądało to tak, że na podniesionych rękach wiernego przyjmującego Komunię rozpostarta była specjalna chusta (dominicale), na którą kapłan kładł Hostię- a wiemy przyjmował ją z chusty do ust. Wierni nie dotykali więc Hostii samą ręką. Także już wcześniej Orygenes przypominał: "Wy, którzy zwykliście brać udział w Bożych tajemnicach, wiecie, jak przyjmując Ciało Pańskie z całą starannością i czcią zważacie, żeby wam nawet najmniejsza cząstka nic upadla na ziemię, by nic z konsekrowanych darów nic zostało utracone. Uważacie to za grzech, gdy z niedbałości coś upadnie na ziemię. Ta wasza wiara jest słuszna." Domyślać się można, że już wtedy istniały pod tym względem zaniedbania, a może nawet nadużycia, przeciwko którym zwracają się te napomnienia. Tak więc powyższe cytaty świadczą nawet przeciwko powrotowi do tamtej praktyki. Jakiż bowiem miałby być sens takiego powrotu? Na pewno nic wymaga tego głębsze zrozumienie tajemnicy Eucharystii. Skąd się wzięło u "postępowców" pragnienie powrotu do czegoś wstecznego? Kościół mianowicie z czasem doszedł do wniosku, że najlepszym zabezpieczeniem wiary w obecność Chrystusa pod cząsteczkami postaci eucharystycznych jest forma przyjmowania Komunii św. z ręki kapłana prosto do ust. Już od początku forma ta była powszechnie stosowana w Komunii św. dla chorych i dzieci. Wkrótce stalą się ona jedynie obowiązującą normą, gdy już od V-VI w. wydawano zakaz udzielania Komunii św. do ręki. Jedynie na niektórych terenach u trzymał się co najwyżej do IX w. zwyczaj kładzenia Komunii św. na rękę przykrytą specjalną chustą. Tak Synod w Kordobie (z r. 839) odrzucił jednoznacznie udzielanie osobom świeckim Komunii na rękę, uzasadniając to niebezpieczeństwem zbezczeszczenia Ciała Pańskiego przez żydów i heretyków. Ostatecznie w roku 878 sobór w Rouen w kanonie 2 wyraźnie zabronił udzielania Komunii św. na rękę. uważając te formę za ubliżającą Bogu i obraźliwą, i zarządzając za to karę odsunięcia od służby ołtarza. W końcu praktyka Komunii św. do rąk całkowicie zanikła w całym Kościele, we wszystkich jego obrządkach oraz we wszystkich obrządkach wschodnich także poza Kościołem katolickim. Przyczyna tego jest oczywista: "Właściwego powodu należy doszukiwać się w tym, że były niedobre doświadczenia z Komunią do rąk... Byłyby to te same doświadczenia, które znowu dzisiaj mamy i które będziemy mieli w jeszcze większym stopniu: od braku czci przy przyjmowaniu Komunii aż do bezpośredniego bezczeszczenia święte) Eucharystii do celów zabobonnych i satanistycznych (tzw. msze satanistyczne!)." Kościelny zakaz udzielania i przyjmowania Komunii św. do ręki trwa do dziś. Natomiast zaniechanie dzisiaj sprawdzonej przez wieki praktyki Komunii św. do ust i powracanie do formy już dawno z ważnych powodów przez Kościół odrzuconej jest równoznaczne z atakiem na katolickie rozumienie Eucharystii. Przypuszczalnie u źródeł tych dążeń leży sprzeczne z nauką Kościoła subiektywistyczne mniemanie K. Rahnera. jakoby w odłączonych od Hostii cząsteczkach, upadających na ziemię i deptanych, nie był obecny Chrystus. Faktycznie jednak długo tolerowano to wykroczenie przeciwko obowiązującemu prawu. Gdy w niektórych parafiach pojawiała się zabroniona praktyka. tylko nieliczni biskupi reagowali natychmiast, jak np. uczynił to już w lutym 1965 r. biskup Trewiru. Biskupi niemieccy zdobyli się dopiero w lutym 1967 na przypomnienie obowiązującego zakazu Komunii św. do ręki. Jednak odnośne orzeczenie biskupów zostało opublikowane tylko w niektórych diecezjach i to częściowo nawet z rocznym opóźnieniem, przez co pozostało praktycznie bez konsekwencji. Także sam Watykan zaniedbał zdecydowanie oficjalnie potępić karygodne świętokradztwo i ewidentne nieposłuszeństwo Biskupi niemieccy chcieli w 1968 r. samowolnie wydać pozwolenie, zarządzono nawet opublikowanie odpowiedniej decyzji. W ostatniej jednak chwili Stolica Apostolska tego zabroniła. Stanowisko samego papieża Pawła VI jest dosyć niejasne, gdyż znane właściwie tylko za pośrednictwem A. Bugniniego, który najpierw 6 lipca 1968 r. doniósł biskupom, że Papież się zgadza, a w sierpniu odwołał to pozwolenie uzasadniając, że Ojciec św. pragnie jeszcze czas do namysłu. W końcu dopiero 29 maja 1969 r. Kongregacja Kultu Bożego wydala aprobowaną przez Pawła VI instrukcję (Instructio de modo sanctam Commnmonem ministrandi) "Memoriale Domini" traktującą o tej sprawie.
(...)
Instrukcja mówi bowiem: "Zbadawszy prawdę Tajemnicy eucharystycznej, jej moc oraz Obecność Chrystusa w niej (postquam mysterii veritas, eius virtus ac praesentia Christi in eoaltius explorato) idąc za wewnętrznym nakazem zmysłu czci (urgente sensu reverentiae) wobec tego Najświętszego Sakramentu, jak też dla pokory (humilitatis), zaprowadzono zwyczaj, że szafarz sam kładzie cząstkę konsekrowanej Hostii na języku przyjmującego Komunię św. Ten sposób udzielania Komunii św. ze względu na całą obecną sytuację Kościoła powinien zostać zachowany ( servari debet). Nie tylko dlatego, ze opiera się on na przekazanym przez tradycję wielu wieków zwyczaju, lecz szczególnie dlatego, że wyraża on szacunek wiernych wobec Eucharystii (revrentiam significat). (...) Zwyczaj ten należy do owego przygotowania, które jest konieczne do jak najbardziej owocnego przyjęcia (modo maxime frugifero) Ciała Pańskiego. (...) Ponadto przez ten obrzęd, który należy uważać za przekazany przez tradycję, zabezpieczone jest, że Komunia św. rozdzielaną jest z należną jej czcią, pięknem i godnością, oraz że postacie Eucharystyczne, w których jest obecny w jedyny sposób substancjalnie i trwale cały i niepodzielony (totus et integer) Chrystus. Bóg i człowiek, ochraniane są przed wszelkim niebezpieczeństwem profanacji, aby w końcu zachowana była pilna troska o okruchy konsekrowanej Hostii, której Kościół zawsze wymagał: .Gdybyś dopuścił, by ci coś upadło, to czuj się jakbyś stracił coś z twoich własnych członków" Dalej instrukcja podaje odpowiedzi biskupów całego świata na zadane przez papieża pytania, czy można pozwolić na wprowadzenie Komunii św. na rękę, jak sobie tego niektórzy życzą. Przy tym zaznacza się. że "zmiana w sprawie tak znaczącej, opartej na starożytnej i czcigodnej tradycji, dotyczy nie tylko dyscypliny kościelnej", lecz samej wiary w Eucharystię. gdyż zmiana ta "może przynieść ze sobą niebezpieczeństwa, których obawiamy się, że wynikną z nowego sposobu udzielania Komunii św." Spośród nadesłanych odpowiedzi przytłaczająca ich większość była przeciwko pozwoleniu na nową formę, czyli na udzielanie Komunii św. na rękę. Podsumowuje się więc stwierdzeniem:
"Z tych nadesłanych odpowiedzi wynika więc jasno, że większość biskupów jest zdania, iż nie należy zmieniać dotychczasowej dyscypliny Są oni nawet zdania, że taka zmiana byłaby zgorszeniem zarówno dla odczucia jak też dla duchowego nabożeństwa samych biskupów i wielu wiernych. Z tego powodu Ojciec św. uznał (...) za niewłaściwe zmieniać dotychczasowa praktykę udzielania Komunii ś w. Dlatego Stolica Apostolska napomina biskupów, kapłanów i wiernych z całą stanowczością do przestrzegania obowiązującego i na nowo potwierdzonego prawa, czy to ze względu na sąd wydany przez większość Episkopatu katolickiego, czy ze względu na formę używaną w obecnym obrzędzie świętej liturgii, czy też w końcu ze względu na wspólne dobro samego Kościoła."
Jednak na tych słowach instrukcja się nie kończy. Następują mianowicie zaskakujące wobec poprzednich słowa: "Jeśli jednak przeciwny zwyczaj, tzn. kładzenia Komunii św. na rękę. już się gdzieś umocnił (invaluerit ), Stolica Apostolska udzieli (...) konferencjom biskupów ciężaru i zlecenia, by rozważyć szczególne uwarunkowania, aczkolwiek pod warunkiem zapobieżenia wszelkiemu niebezpieczeństwu czy to zmniejszenia szacunku czy też wtargnięcia do dusz fałszywych mniemań co do Najświętszej Eucharystii..."
Jak wyjaśnić tę sprzeczność decyzji w obrębie tego samego dokumentu?
Znamienne są tutaj daty. Otóż instrukcja podaje dzień 12 marca 1969 r. jako datę odczytania wyników ankiety skierowanej do biskupów. Należy przyjąć, że wkrótce po tej dacie zostały opracowane wnioski z tej ankiety, przedstawione w pierwszej części instrukcji. Sama instrukcja natomiast nosi datę dopiero 29 maja 1969 r. i zawiera w swej drugiej części decyzję sprzeczną z wnioskami pierwszej części. Cóż więc wydarzyło się w ciągu tych dwóch i pół miesiąca?
Należy się domyślać, że gdy okazało się. iż wynik ankiety wypadł negatywnie dla zwolenników "komunii ręcznej", podjęli oni gorączkowe starania i naciski w swojej sprawie, w wyniku czego opóźnione zostało wydanie instrukcji oraz dodano do niej drugą część, dopuszczającą to. co w pierwszej części zostało jednoznacznie odrzucone.
Ta druga część, będąca raczej dodatkiem, zawiera w sobie zresztą wiele niejasności i sprzeczności. Cóż np. oznacza wyrażenie, że "przeciwny zwyczaj się umocnił" czy ..zakorzenił". Nic może tutaj być mowy o prawie zwyczajowym, gdyż, według ówczesnego prawa kanonicznego- mogłoby to dotyczyć tylko zwyczajów trwających co najmniej 40 lat. W przypadku zaś "komunii ręcznej" wchodziło w grę najwyżej 6-7 lat. Jak można określić liczbowo to "zakorzenienie"? Wiadomo bowiem, że w momencie wydania instrukcji tylko w niektórych diecezjach i zaledwie nikły procent "wiernych" stosował tę przewrotną praktykę. Poza tym instrukcja nie zawiera pozwolenia na wprowadzenie "komunii ręcznej" tam, gdzie się ona do momentu wydania instrukcji nie "zakorzeniła"! Dokument ten odnosi się bowiem tylko do przypadków już istniejącej praktyki. Jako jedyne uzasadnienie tej pobłażliwości podaje się "trudność wykonywania urzędu pasterskiego z powodu dzisiejszego stanu rzeczy". Wygląda więc na to, że idzie się ustępstwa dla własnego spokoju, żeby za wszelką cenę uniknąć trudu zaprowadzenia porządku.
(...)
Konferencje biskupów mogły więc podjąć decyzję i zwrócić się do Stolicy Św. o zezwolenie na nową praktykę dla swych terytoriów, czyli właściwie na zalegalizowanie wykroczenia. Tak też się stało w wielu krajach, choć nie od razu (...) I tym razem odniosła sukces taktyka faktów dokonanych: ewidentne nieposłuszeństwo wywrotowców zostało nagrodzone przez uległość odpowiedzialnych pasterzy. Czyż nic wynika stąd zachęta do dalszych aktów nieposłuszeństwa przez ignorowanie obowiązującego prawa także w innych dziedzinach, by przez wywieranie nacisku wymusić zmianę prawa? Praktycznie wyglądało to tak. że - jak opowiadają piszącemu te słowa świadkowie - już przed wydaniem tej instrukcji agitatorzy objeżdżali parafie, pouczając ludzi o nowym sposobie przyjmowania Komunii. W zależności od okoliczności albo kłamali wprost, mówiąc- że sposób ten już został zalegalizowany, albo przekonywali, wychwalając jego zalety i powołując się na jego starożytność. Wyszydzano przy tym bez skrupułów i wręcz bluźnierczo dotychczasową praktykę. W latach tych. gdy wszystko wrzało jak w rewolucyjnym kotle, taka perswazja nic była czymś nadzwyczajnym. Przecież już wiele znaczących zmian stało się faktem. Tymczasem omówiona instrukcja Memoriale Domini została i zostaje nadal przemilczana: nie publikuje się jej w językach narodowych, mimo że już od dawna znane są powszechnie inne nawet mniej doniosłe dokumenty liturgiczne. Dlaczego? Najwidoczniej dlatego, gdyż kompromituje ona kłamliwą propagandę na rzecz "komunii ręcznej'', przedstawiającą tę "nowoczesną" formę jako "zdobycz soboru".
W końcu dochodzi do tego, że zabrania się jedynej obowiązującej do niedawna praktyki Komunii św.: księża zakazują wiernym klękania na przyjęcie Komunii św. oraz przyjmowania prosto do ust. Trzymających się tej praktyki izoluje się i praktycznie usuwa z kościołów.
Piszącemu te słowa znane są seminaria i klasztory, które pod zarzutem "braku ducha wspólnotowego" i "bojaźliwej pobożności'' wydalają trzymających się dotychczasowego sposobu przyjmowania Komunii św. Dzieje się to zresztą nagminnie. Czyż można inaczej wytłumaczyć tę wrogość i zawziętość w rugowaniu oznak czci i szacunku w Komunii św., jak tylko niewiarą i nienawiścią do Najświętszego Sakramentu?
Fakty te świadczą równocześnie o właściwych intencjach propagatorów nowości: ich ostatecznym celem jest najwidoczniej całkowite zastąpienie dawnej formy nową, i przez to usunięcie ze świadomości wiernych prawdy o Chrystusie obecnym w Eucharystii.
Dowodem na to są także doświadczenia prawic trzydziestu lat od wprowadzenia tej nowej formy: jej konsekwencją jest zatrważający brak wiary w przyjmowaniu ; Komunii św.: przystępuje się jak do poczęstunku, a co najwyżej po bliżej nieokreślony "święty chleb". Piszący te słowa, po kilku latach praktyki duszpasterskiej, wie o tym z własnego przykrego doświadczenia (...) Także w Polsce mnożą się ostatnio przypadki, że w niektórych kościołach zabrania się wiernym klękania do Komunii św.. gdyż rzekomo w ten sposób "zakłócają porządek". Coraz powszechniejsze jest ustawianie .,kolejek" do Komunii św., praktycznie uniemożliwiających wiernym klękanie. Ci sami. którzy głoszą hasła tolerancji i pluralizmu, nic mają w tym wypadku żadnego wyrozumienia dla trzymających się tradycyjnej formy, i w bezwzględny sposób zmuszają wszystkich do praktykowania nowości. Różne grupy zagraniczne przyjeżdżające do Polski, szczególnie w miejscach pielgrzymkowych, "przyzwyczajają" Polaków do "komunii ręcznej". Czy Kościół w Polsce potrafi się oprzeć tym nadużyciom? Niestety są już w Polsce diecezje, które podstępnie i stopniowo wprowadzają "komunię ręczną". Tak np. według statutów diecezji włocławskiej nie należy odmówić położenia komuś Komunii św. na rękę, jeśli ktoś sobie tego życzy. Najczęstszym kanałem wprowadzania wynaturzeń są również i w tym wypadku pewne grupy i ruchy sekciarskie, szczególnie neokatechumenat. Czyż nic dość jest przykładów profanacji Ciała Chrystusowego? Czyż nie wzruszają pasterzy takie fakty, jak sprzedawanie przyjętych w Komunii do ręki Hostii satanistom, którzy używają ich do swych świętokradczych celów? Czyż nic obchodzi nikogo wynikający z tej praktyki zanik szacunku i wiary w Chrystusa obecnego w Eucharystii? Fakty mówią same za siebie, sprawa jest oczywista, a jednak odbywa się wszędzie, na całym świecie, stopniowo i konsekwentnie ten sam proces, jakby według tego samego planu. Francuskie czasopismo Vers demain opublikowało w r. 1970 następującą wiadomość:
Są trzy fazy masońsko-diabelskiego planu:
l. Wszystkimi środkami należy osiągnąć- żeby w rzymskokatolickich kościołach przyjmowano Komunię stojąco.
2. Należy osiągnąć, by "chleb" był kładziony komunikującym do ręki, żeby powoli zanikała wiara i pobożność, i tak dążyć do trzeciego etapu.
3. Tak przygotował wierni zostaną doprowadzeni do wiary, że Eucharystia jest tylko symbolem posiłku i w końcu symbolem powszechnego braterstwa.
Skąd taka zbieżność z faktami? Czyżby to była tylko fantazja dziennikarska?