POPRZEDNIA STRONA

Genialny Polak

sukcesy i tragedia profesora Jana Czochralskiego

Grażyna Dziedzińska

Nasz Dziennik  24-26 grudnia 2005, Nr 300 (2405)

Był początek "wieku pary i elektryczności". Panowała moda, a raczej szaleństwo nowych odkryć, wspaniałych wynalazków, śmiałych przedsięwzięć i wypraw geograficznych. W 1903 r. bracia Wright przy akompaniamencie gromkich okrzyków zachwyconego tłumu zaprezentowali swój samolot; Albert Einstein ogłosił teorię względności; Ernest Rutherford oraz Niels Bohr odkryli prawdziwą budowę atomu; damy w kapeluszach jak ogrody szeptały o "tej emancypantce" Marii Skłodowskiej-Curie. W tym czasie w małym miasteczku Kcynia, będącym wówczas pod zaborem pruskim, 10-letni Janek Czochralski, domorosły chemik, z którego ojciec bezskutecznie chciał zrobić nauczyciela, prowadził w piwnicy badania i eksperymenty, z których jeden zakończył się groźnym wybuchem.

"Chemia albo dom!" - krzyczał rodzic. I "chłopak z Kcyni" wybrał... chemię. Na odchodnym jednak powiedział: "Zobaczycie, wrócę tu, kiedy będę wielkim uczonym".
Pewność siebie Czochralskiego okazała się całkowicie uzasadniona. Ten genialny Polak został uznany na świecie za "ojca elektroniki", którego dzieło stało się podstawą do dalszych wynalazków w tej dziedzinie.
Polskiemu uczonemu świat zawdzięcza niemal całą elektronikę, o czym nasze społeczeństwo wie mało albo wcale. Tylko niektórzy Polacy uświadamiają sobie wielkość dzieła prof. Czochralskiego, dzięki któremu istnieją osobiste komputery, komórki i tysiące innych urządzeń sterowanych układami scalonymi.

Okna tylko fruwały
Życiorys Jana Czochralskiego mógłby posłużyć do napisania fabuły niejednego filmu o wybitnej indywidualności, spieszącej z pomocą potrzebującym, ale i o małostkowej nienawiści tych, którzy nie mogli znieść, że ten mądry i bogaty człowiek od najmłodszych lat wszystko zawdzięczał tylko swoim nieprzeciętnym zdolnościom, intuicji, wytrwałej pracowitości i uporowi. Wiele wynalazków Czochralskiego, których koncepcje potwierdzały się w czasie późniejszych badań naukowych, wykorzystywanych jest dziś w produkcji półprzewodników w fabrykach największych koncernów elektronicznych - amerykańskich Intela i Motoroli, koreańskiego Samsunga czy japońskiego NEC. Słowem, metodą wymyśloną przez Czochralskiego wytwarza się dziś prawie cały światowy krzem, z którego robione są diody, tranzystory i układy scalone.
Jan Czochralski urodził się jako ósme dziecko Franciszka i Marty z Suchomskich 23 października 1885 r. w Kcyni, w parterowym domku, nad oknami którego wisiał szyld: "Stolarnia budowli mebli, skład gotowych trumien. Oprawa obrazów". Czochralscy od kilku pokoleń zajmowali się ręcznym wyrobem stylowych mebli i być może pod tym wpływem Jan przejawiał również zainteresowania artystyczne. Następcą ojca w rzemiośle został jednak brat Jana - Władysław. Jego samego zaś ojciec przeznaczył do "bardziej intelektualnego" zajęcia - nauczycielskiego. Ale wykazujący niezwykłe wprost zdolności do nauk ścisłych - głównie chemii - przyszły luminarz, kiedy np. jego koledzy grali w piłkę, całymi dniami pochylał się nad kolbami, fiolkami i niczym średniowieczny alchemik nieustannie coś ważył, mierzył, "gotował" w stworzonym przez siebie "laboratorium" na strychu. Te eksperymenty chemiczne zakończyły się potężnym wybuchem. Walnęło tak, że okna tylko fruwały. Sąsiedzi i znajomi już się nawet nie dziwili kolejnym "fajerwerkom", tylko serdecznie współczuli powszechnie szanowanemu obywatelowi Kcyni panu Franciszkowi Czochralskiemu, że trafił mu się tak niesforny syn, jakby z innego gniazda.
Po burzliwej kłótni z rodzicem, w czasie której Janek kolejny raz potwierdził, że wybiera chemię, a nie seminarium nauczycielskie, ojciec pokazał mu drzwi. Rezolutny 16-latek znalazł wówczas pracę w będącej własnością krewnych aptece w Krotoszynie, gdzie chłonął wiedzę jako samouk. Dostrzegając i doceniając zdolności chłopca, jego kuzyn wysłał go do Berlina na dalszą naukę.
Bez matury i studiów w 1903 r. (mając zaledwie 18 lat) zgłosił się do egzaminów eksternistycznych w Technische Hochshule w Charlottenburgu i po ich pomyślnym zdaniu otrzymał tytuł inżyniera chemika w specjalności metalurgii. W 1906 r., w wieku 21 lat, Czochralski został inżynierem-technologiem w berlińskiej firmie Allgemeine Elektrizität Gesellschaft AEG oraz inspektorem produkcji w rafinerii miedzi. Rozpoczęła się wielka kariera naukowa i wynalazcza Jana Czochralskiego. Wprowadził on m.in. nowe metody badania materiałów do turbin parowych i aparatury elektrycznej, a w 1918 r. opublikował swoją metodę otrzymywania monokryształów w postaci pręcików.

Białą limuzyną do Kcyni
W 1910 r. Jan Czochralski ożenił się z utalentowaną pianistką holenderskiego pochodzenia Margueritą Haase, córką zamożnego kamienicznika. Z tego związku urodziło się troje dzieci: córki Leonia (1914) i Cecylia (1920) oraz syn Borys, w życiu dorosłym także zamiłowany elektronik. Dzieci bardzo dobrze znały język polski i wychowywane były w duchu patriotycznym. W czasie okupacji hitlerowskiej Leonia kontaktowała się z podziemiem w sprawie ratowania nie tylko ludzi, lecz także, i to z sukcesem, obrazów z Zachęty.
Od 1912 r. Czochralski prowadził badania nad stopami łożyskowymi, które po dwunastu latach pracy, w 1924 r., uwieńczone zostały uzyskaniem patentu na stop łożyskowy o wysokich własnościach ślizgowych bez użycia cyny. Był to stop ołowiu z domieszkami małych ilości litu, sodu, wapnia, glinu - kolejny wielki wynalazek. Stopy te otrzymały nazwę metal - B (Bahn - Metall). Zostały natychmiast zastosowane w kolejnictwie. Licencję na zastosowanie metalu - B zakupiły w 1924 r. Niemcy, w 1930 r. - ZSRS, a w 1932 r. - USA, Polska i Czechosłowacja. Naukowcy i biznesmeni na Zachodzie wyrywali sobie genialnego Polaka Jana Czochralskiego z rąk.
W 1923 r. Czochralski, zaproszony przez Henry'ego Forda, przebywał z trzytygodniową wizytą w USA (Fairlane koło Detroit). Tam poznał Thomasa Edisona, z którym się zaprzyjaźnił. W czasie tej wizyty zaproponowano mu stanowisko dyrektora nowo zbudowanych fabryk duraluminium. Jan Czochralski nie przyjął tej propozycji; tęsknił za Ojczyzną i chciał do niej wrócić. W latach 1924-1929 był prezesem Niemieckiego Towarzystwa Metaloznawczego (Deutsche Gesellschaft für Metallkunde). W tym samym okresie pełnił też funkcję konsultanta wielkich firm metalurgicznych świata, takich jak Scheider Creusot (Francja), Skoda (Czechosłowacja), Boffors (Szwecja), oraz instytutów, jak np. Institute of Metals (Anglia).
Znani polscy uczeni na czele z prezydentem Ignacym Mościckim, przyjacielem Czochralskiego, który był również chemikiem (profesorem Politechniki we Lwowie), autorem ponad sześćdziesięciu prac naukowych, wytrwale zabiegali o powrót uczonego do kraju. Doskonale zdawali sobie sprawę z tego, ile zyskaliby kraj i nauka polska dzięki przybyciu tej miary naukowca. Czochralski opuścił Niemcy w 1928 r., chociaż był tam u szczytu powodzenia i sławy, a w Polsce zaproponowano mu o wiele gorsze warunki. Wcześniej musiał zrezygnować z wysokich stanowisk w przemyśle niemieckim. Chcąc nadal czerpać znaczne dochody, które zapewniały mu jego patenty stosowane w gospodarce niemieckiej, głównie przez koleje i przemysł, nie zrzekł się obywatelstwa niemieckiego, zachowując podwójne obywatelstwo (uczynił to dopiero w 1939 r. po tragedii, jaka go spotkała - Niemcy rozstrzelali jego brata Władysława, nauczyciela). Po dojściu Hitlera do władzy Janowi Czochralskiemu jako Polakowi wstrzymano wszystkie honoraria, które otrzymywał od firm niemieckich.
Wracając do Ojczyzny, pamiętny obietnicy, którą złożył, opuszczając Kcynię po nieporozumieniach z ojcem, Jan Czochralski zafundował - zwłaszcza tym, którzy nie dowierzali jego talentom chemicznym - pokaz, jakiego nie pamiętali najstarsi mieszkańcy miasta - triumfalny wjazd do miasteczka. Przystojny, smukły, jasnowłosy, ubrany jak zawsze ze szczególną elegancją, z muszką pod szyją, w jasnym garniturze i z laską ze srebrną kulą pod ręką, wśród ryku klaksonu wpadł do Kcyni białą jak śnieg limuzyną, kierowaną przez szofera w białych rękawiczkach, który wykonał kilka rund wokół domu rodzinnego.
Profesor Jan Czochralski poświęcał wprawdzie wiele czasu pracy, nie był jednak molem książkowym czy też badaczem poświęcającym się wyłącznie pracy. Był człowiekiem renesansu, chętnie otaczającym się bracią artystyczną, zamiłowanym w malarstwie, rzeźbie, muzyce, organizującym "czwartki literackie". Mieszkał w luksusowej willi, spacerował po deptakach modnych kurortów, a jednocześnie kochał rodzinę i dbał o nią. Był człowiekiem pracy, ale prowadził swobodne życie bez żadnej troski o jutro. Jego przyjaciółmi byli wybitni pisarze i artyści: Juliusz Kaden-Bandrowski, Ferdynand Goetel, Adolf Nowaczyński, Alfons Karny, Leopold Staff. Był prezesem wielu rad naukowych i kolegiów, doradcą m.in. w Wojsku Polskim, polskich kolejach, Ursusie. Nie ukrywał obłudnie swojej zamożności, lecz dzielił się nią ze społeczeństwem. Przyznawał stypendia i udzielał pożyczek młodym początkującym naukowcom i artystom. Kupował obrazy od rokujących nadzieje artystów. Finansował wykopaliska w Biskupinie, a także odbudowę dworku Chopina.
Mógł mieszkać, gdzie chciał: w Paryżu, Berlinie, Londynie, USA, ale wybrał ojczystą Kcynię, z którą - jak powtarzał - był związany korzeniami od pokoleń. Jego obecność dodawała splendoru miasteczku, do którego na spotkania z profesorem zjeżdżały osobistości z całego świata. Kcynianie z wdzięcznością przyjmowali to wyróżnienie ich miasta. Tam właśnie prof. Czochralski osiadł na dobre. Zbudował śliczny stylowy dom, od imienia ukochanej żony nazwany Margowo. Drugie mieszkanie (ze służbą, guwernantką, kierowcą) państwo Czochralscy mieli w Warszawie.
Po przyjeździe do Polski pojawiła się pewna trudność: Jan Czochralski formalnie nie miał matury. Przywiózł wprawdzie eksternistycznie zdobyty dyplom inżyniera, ale nie miał doktoratu ani habilitacji. Czy starszy inżynier mógł kierować Katedrą Metalurgii i Metaloznawstwa na Wydziale Chemii Politechniki Warszawskiej? Dla części uczelnianych oficjeli nie liczył się genialny umysł i rozległa wiedza, lecz tytuły. Na szczęście bez najmniejszych przeszkód Czochralski otrzymał najwyższą godność - doktora honoris causa Politechniki Warszawskiej. Był to jego pierwszy stopień naukowy.
Profesor wziął się ostro do roboty. W latach 1933-1934 zorganizował i uruchomił Instytut Metalurgii i Metaloznawstwa na wzór podobnych instytutów działających w Niemczech. Instytut otrzymał ważne zadania poznawcze, w tym zwłaszcza o charakterze wojskowym.
Dzięki funduszom otrzymanym od Ministerstwa Spraw Wojskowych wybudowany został na jego potrzeby gmach u zbiegu alei Niepodległości i ul. Koszykowej. W Instytucie prof. Czochralski zorganizował Zakład Metalurgiczny, Wydział Wojskowy, Pracownię Metaloznawstwa, Pracownię Analizy Spektralnej i Pracownię Analizy Rentgenowskiej. Organizacja i program badań Instytutu były wzorcem przy tworzeniu podobnych placówek w Polsce po II wojnie światowej (np. Katedra Metaloznawstwa WAT). W Katedrze i Instytucie Metalurgii oraz Metaloznawstwa prof. J. Czochralski prowadził szeroko zakrojone i pionierskie prace badawcze, m.in. nad otrzymywaniem monokryształów metali i stopów, badaniem ich własności, efektami cieplnymi w stopach aluminiowych, korozją naprężeniową mosiądzu oraz otrzymywaniem stopów miedzi z odpadów.

Szable w dłoń
Niestety, oddając całe swe siły i umysł Ojczyźnie, do której wrócił i która po latach niewoli musiała nadrabiać liczne zaniedbania, przede wszystkim jeśli idzie o naukę i gospodarkę, prof. Czochralski najwyraźniej zapomniał, że on także nie jest prorokiem we własnym kraju. I oto w pewnym momencie został wciągnięty w konflikt - przez prof. Witolda Broniewskiego (także z Politechniki Warszawskiej), który publicznie oskarżył go o interesowność i wyciąganie korzyści materialnych z tytułu pełnienia rozlicznych funkcji. Tymczasem Broniewski, chociaż głośno oznajmiał, że on sam żadnych propozycji od Ministerstwa Spraw Wojskowych ani od fabryk nie przyjmował, kiedy prof. Czochralski podjął się rozwiązania wielu kwestii, zwłaszcza w zakresie zbrojeniowym, poczuł się dotknięty, że nie jest zapraszany do takiej pracy. Konflikt profesorów Politechniki zakończył się pojedynkiem na szable. Kto wygrał, nie wiadomo, wiadomo jednak, że wytoczony Broniewskiemu proces o zniesławienie Czochralski wygrał na całej linii. Komentując tę prowokację, córka Leonia wspominała o zawiści zawodowej i wykorzystywaniu jej (po wojnie) do oczerniania prof. Czochralskiego.
Zbliżała się ponura wojenna burza i "król życia" stanął wobec dramatycznych wydarzeń, wyborów i rozstrzygnięć. Wybuch II wojny światowej zastał prof. Czochralskiego w Warszawie. Ponawiane były wobec niego propozycje ewakuacji z kraju wraz z korpusem dyplomatycznym. Wbrew namowom i prośbom rodziny oraz przyjaciół nie skorzystał z propozycji. Bardzo boleśnie przeżył rozstrzelanie w 1939 r. brata Władysława - nauczyciela. Nigdy też nie uległ żadnym naciskom, by podpisać volkslistę.
W połowie listopada 1939 r. niemieckie władze zamknęły wszystkie szkoły wyższe w Warszawie, w tym Politechnikę. Wiele poczynań profesora w owym czasie podyktowanych było chęcią niesienia pomocy osobom osaczonym przez okupanta. Wyciągał ludzi z więzień, chronił przed aresztowaniem i wywózką na przymusowe roboty do Rzeszy. Wśród uwolnionych z obozu w Buchenwaldzie znaleźć można nazwiska m.in.: dr. Mariana Świderka, późniejszego profesora Politechniki Warszawskiej, wnuka Ludwika Solskiego, prof. Stanisława Porejki z obozu w Gusen. Profesor Czochralski wspierał też Żydów, głównie zamkniętych w getcie. Pomagał duchownym. Wielu uratowanych nie wiedziało nawet, że to właśnie on interweniował w ich sprawie. Na liście sporządzonej przez córkę Leonię, zawierającej wiele nazwisk osób, w których sprawie profesor interweniował u władz niemieckich na prośbę osób trzecich (które nie były związane z prof. Czochralskim), znaleźli się m.in.: ks. Lewandowicz (Dom Katolicki "Roma", ul. Nowogrodzka 49, zwolniony z Pawiaka), ks. dr Nowakowski (proboszcz parafii Najświętszego Zbawiciela, zwolniony), ks. dr Polkowski (proboszcz kościoła św. Anny, niezwolniony), Polkowska (siostra księdza, zwolniona), ks. Rzymełko (proboszcz parafii Św. Krzyża). Na zmontowanym po wojnie przez Urząd Bezpieczeństwa procesie o rzekomą kolaborację prof. dr Zofia Wendorf, była asystentka prof. Czochralskiego, oświadczyła, że "nie zna przypadku, aby prof. Czochralski odmówił pomocy Polakom, którzy się do niego zwrócili". Z kolei prof. Gierdziejewski (podczas wojny kierował szkołą metaloznawczo-odlewniczą, mieszczącą się w tym samym gmachu co zakład Czochralskiego) mówił: "Czochralski rozwinął w swoim zakładzie bardzo szeroką działalność w dwóch kierunkach: lawirował, aby wyciągnąć od Niemców jak największą pomoc dla instytutu pod pretekstem wykonywania remontowych robót dla wojska, z drugiej strony zaś zetknął się z podziemiem i przystąpił do zaopatrywania go w broń potrzebną dla ruchu oporu".
Jesienią 1939 r., na prośbę swoich byłych pracowników oraz na bazie byłego Instytutu Metalurgii i Metaloznawstwa, prof. Czochralski zorganizował Zakład Badań Materiałów. Niewątpliwie wydatnie pomogło mu zaświadczenie, że jest "wielce zasłużony dla Rzeszy Niemieckiej", które uzyskał, korzystając ze swoich dobrych znajomości w niemieckich kołach naukowych (co naturalnie jego wrogowie i ubecja usiłowali wykorzystać do oszczerczych napaści na profesora po wojnie). Zakłady pomogły przetrwać polskim pracownikom naukowym. Dawały zatrudnienie, chroniły przed wywiezieniem do Niemiec naukowców i aparatury.
Dzięki dogodnym warunkom Zakład Badań Materiałów przekształcił się wkrótce w ważny obiekt wykorzystywany przez podziemie niepodległościowe (najpierw Związek Walki Zbrojnej, a później Armię Krajową). Jak powiedział Ludwik Szenderowski, kierownik warsztatów i odlewni, w zakładzie produkowano odlewy skorup granatów żeliwnych, części do pistoletów i drukarni polowych, a także materiały wybuchowe. Część zatrudnionych pracowników należała do AK, niektórzy z nich pełnili nawet funkcje dowódcze. Na terenie zakładu działały radiostacja odbiorcza i punkt kolportażu prasy. Odbierane przez radiostację wiadomości przekazywane były następnie do drukowania w prasie konspiracyjnej (odbywało się to na terenie kierowanego przez profesora zakładu), także wspieranej i maskowanej przed okupantem przez Czochralskiego. Profesor pomagał też w zdobywaniu surowców do produkcji amunicji - wystawiał fikcyjne zamówienia. Prawdopodobnie w jego gabinecie odbyło się spotkanie przedstawicieli dowództwa Armii Krajowej z wysokim rangą oficerem Wehrmachtu, podczas którego omówiono sprawę przekazania broni dla AK. W czasie Powstania Warszawskiego prof. Czochralski był ranny, cały czas jednak przebywał na terenie Politechniki Warszawskiej.

Ten ponury komunizm
Po wojnie ponure realia komunistycznej rzeczywistości załamywały prof. Czochralskiego. W dodatku ubeckie pachołki znienawidzonego reżimu totalitarnego nieustannie deptały profesorowi po piętach. Wreszcie na skutek kłamliwego donosu został aresztowany pod zarzutem "działania na szkodę (sic!) narodu polskiego". Urząd Bezpieczeństwa "sprawdzał działalność uczonego w czasie wojny". W więzieniu w Piotrkowie Trybunalskim prof. Czochralski spędził cztery miesiące. Upomnieli się o niego nie tylko szlachetni ludzie w kraju, zdeklarowani patrioci, znani intelektualiści, ale i cały świat, zwłaszcza naukowy. Nie znaleziono zresztą nawet najmniejszych dowodów na kolaborację i śledztwo zostało umorzone, a prof. Czochralski zwolniony z katowni UB. Jerzy Korytkowski, który w latach 1944-1946 jako prokurator Specjalnego Sądu Karnego zajmował się sprawą profesora, napisał: "Szerzące się pogłoski o kolaboracji prof. Czochralskiego z okupantem wyniknęły przede wszystkim z uwagi na to, że do czasu powrotu do Polski, w końcu lat 20., sprawował wysokie funkcje techniczne w Zakładach Kruppa w Niemczech i posiadał kontakty osobiste z niemieckimi uczonymi. Działalność jego nie miała w żadnym wypadku charakteru kolaboracji z okupantem i nie mogła być podciągnięta pod pojęcie 'zdrady narodu polskiego'".
Jerzy Korytkowski - jak pisała jedna z autorek - wydał taką opinię, mimo że tuż po wojnie, z oczywistych powodów, nie można było znaleźć świadków, którzy mogliby zaświadczyć o działaniach prof. Czochralskiego i jego zakładu na rzecz Armii Krajowej. Ludwik Szenderowski przebywał wtedy w więzieniu, skazany za współpracę z AK na dziewięć lat.
Przed kilku laty senacka Komisja Historii i Tradycji Szkoły Politechniki Warszawskiej zwróciła się do prokuratur okręgowych w Warszawie, Łodzi i Wrocławiu, Głównej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich, przejrzała też archiwa sądu podziemnego AK i nie znalazła żadnych dowodów na kolaborację ani nawet nazwiska Czochralskiego wśród kolaborantów.
Jednak mimo oczyszczenia profesora z oszczerczych zarzutów Senat Politechniki, po wojnie składający się w większości z "uczonych" ze stalinowskiego namaszczenia i awansu społecznego, odsunął od pracy na Politechnice Warszawskiej naukowca, o którego biły się najbardziej renomowane firmy. Profesor Czochralski, człowiek honoru, który tyle zdziałał dla Ojczyzny, urażony w swojej godności osobistej, po odsiadce w lochach UB odczuł zakaz pracy na Politechnice jako głębokie poniżenie, które bardzo przeżył. Opuścił więc Warszawę, wrócił z żoną do rodzinnej Kcyni. Założył tam firmę "Bion" produkującą "mydło i powidło" (pastę do butów, różne proszki czyszczące, płyny do trwałej ondulacji itp.). W fabryczce urządził małe laboratorium i znów eksperymentował. Pewnego razu, wiosną, rozeszła się wieść - opowiadał mi prof. Józef Żmija - że w Szwajcarii rodzina Czochralskich sprzedała jeden z domów.
Bardzo szybko zjawiła się ubecja. Pruli ściany, zrywali podłogi, niszczyli meble, obrazy, antyki. Szukali sztabek złota i dolarów. Całą noc dręczyli profesora psychicznie i fizycznie. O świcie wywieźli go z zawałem serca do kliniki w Poznaniu. Naukowiec nie przeżył tej napaści. Został pochowany na "starym cmentarzu" w Kcyni. W ten sposób 22 kwietnia 1953 r. zamordowany został genialny Polak, jeden z tysięcy wybitnych przedstawicieli naszej elity. Do dziś nie doszło do jego rehabilitacji.

A co z polską elektroniką? Na początku tzw. transformacji politycznej i gospodarczej pojechałam zobaczyć, co dzieje się z kryształami itd. w Wojskowej Akademii Technicznej, uczelni, która z wielkimi sukcesami kontynuowała dzieło prof. Jana Czochralskiego. Profesorowie Józef Żmija oraz Roman Dąbrowski i naukowcy z kierowanych przez nich zespołów zostali uhonorowani w 1988 r. nagrodą państwową za całokształt badań nad ciekłymi kryształami. Sensację zaś wzbudziła wiadomość, że licencja na wynalezioną w WAT polską substancję ciekłokrystaliczną została zakupiona przez takie potęgi technologiczne, jak USA i Japonia, a także przez rozmiłowaną w perfekcji Szwajcarię.
Tak cenna gałąź nauki rodziła się na WAT w ciasnych pomieszczeniach piwnicznych, gdzie stłoczeni byli badacze, upchana droga aparatura, biurka, narzędzia. Cóż się okazało na przełomie lat 80. i 90? Profesor Józef Żmija zaprowadził mnie do nowiuteńkiego budynku zbudowanego zgodnie z obietnicą przez Polcolor, żeby uczeni nie musieli się gnieździć w piwnicach. Pokazał mi jasne pokoje - laboratoria z kompletnym oprzyrządowaniem i aparaturą, tylko że... kompletnie puste, bez chociażby jednego badacza. Okazało się, że polska elektronika upadła i wynalazki hodowców kryształów na WAT przestały być komukolwiek potrzebne. Tymczasem, jak podano w telewizji, maleńka Estonia, nadbałtycki kraj, postawiła na elektronikę i... prosperuje.

Grażyna Dziedzińska


Polskiemu uczonemu świat zawdzięcza niemal całą elektronikę. W 1916 r. prof. Jan Czochralski opracował własną metodę uzyskiwania monokryształów metali, związków metalicznych. Obecnie jest ona jedną z najpowszechniej stosowanych metod wzrostu monokryształów przez krystalizację z substancji stopionej; polega na tzw. wyciąganiu monokryształu ze stopu. Monokryształ rośnie na zarodzi, umocowanej w uchwycie i stykającej się ze stopioną substancją, podczas powolnego przesuwania uchwytu w górę. Metodą Czochralskiego otrzymuje się monokryształy metali (np. cynku, glinu, ołowiu), półprzewodników (np. krzemu, germanu, antymonku indu) i wielu innych substancji, takich jak fluorek litu, chlorek sodu, tlenek glinu (korund), tlenek glinu z domieszką chromu, rubin.
Ciekłe kryształy znalazły w naszych czasach niezwykle szerokie zastosowanie, przede wszystkim w urządzeniach i przedmiotach codziennego użytku, w elektronice, ponadto w medycynie i defektoskopii (wykrywanie wad materiałowych w przemyśle maszynowym).