POPRZEDNIA STRONA

Nie wchodźcie do Unii

"Nasz Dziennik" Nr 247, 248, 249  z 22, 23, 24 października 2002

Wystąpienie Carla Beddermanna, byłego unijnego urzędnika w Polsce,
w audycji Rozmowy niedokończone w Radiu Maryja, w sobotę, 19 października


Bardzo dziękuję Radiu Maryja za danie mi możliwości powiedzenia dzisiaj kilku słów w związku z nadchodzącym referendum na temat przyłączenia Polski do Unii Europejskiej. Bardzo się cieszę, że mogę tu wyrazić moje przekonanie na temat roli, jaką mogłaby odegrać Polska w przyszłej Europie. Chciałbym też powiedzieć nieco o tym, co teraz dzieje się w Unii.

Pozwolą Państwo, że najpierw się przedstawię. Komisja Europejska przysłała mnie do Polski. Moim zadaniem było przygotować Wasz kraj do planowanego przystąpienia do Unii w ramach tzw. projektów screeningowych. Projekty screeningowe są to przygotowania Polski do przystąpienia do Unii, z tym, że UE sama nic przy nich bezpośrednio nie robi. Komisja Europejska wybiera dla tych celów urzędników z administracji Piętnastki, w moim wypadku z Niemiec. Obecnie pracuję w Ministerstwie Ochrony Środowiska, przedtem w Ministerstwie Rolnictwa w Hanowerze, w Dolnej Saksonii. Moja działalność dla Unii w Polsce skończyła się nagle w sierpniu 2002 r., kiedy w wywiadzie dla gazety "Super Express" powiedziałem, że pieniądze, które w Polsce zarabiają unijni eksperci, można było lepiej spożytkować, dla korzystnych inwestycji w tym kraju. Unia zareagowała natychmiast. Pan ambasador Dethomas, szef delegacji Komisji Europejskiej w Polsce, sam zdecydował o usunięciu mnie ze stanowiska doradcy.
Nie omieszkam w tym miejscu bardzo serdecznie podziękować panu ambasadorowi, wiem teraz, że to była dobra decyzja. Nie muszę więcej symulować, że unijne projekty screeningowe stanowią dla Polski właściwą pomoc, którą nie są, bo mają tylko na celu udawać pomoc i ukryć fakt, że dla właściwego wsparcia brakuje Unii pieniędzy.
Myślę, że dzięki decyzji pana ambasadora mogę teraz udzielić Polakom kilku rzeczywiście pożytecznych rad.

I w tym kontekście pozwolą Państwo, że powiem najpierw parę słów na temat samego Radia Maryja.
Fundatorzy i współpracownicy tego radia to, według mnie, bohaterowie naszych czasów. Defensores fidei - obrońcy wiary, reprezentanci Polski duchowej.
O istnieniu tej Polski duchowej wiemy u nas, na Zachodzie. Często to jest jedyne, co niektórzy wiedzą o Polsce. Zwykli ludzie u nas, którzy nigdy nie byli i nie zamierzają jechać do Polski, wiedzą o niej jednak to, że świątynie są tu jeszcze pełne, i w przeciwieństwie do całego Zachodu Kościół odgrywa istotną rolę w życiu publicznym i prywatnym.
To porusza wielu, nawet niewierzących. Tak samo jest z Radiem Maryja. Fala różnorodnych informacji zalewa nas na Zachodzie. Większość z nich nie jest przyswajana, ale o Radiu Maryja wielu już coś słyszało. Nieważne, czy są oni wierzący, czy nie. Wywiera ono na nich takie wrażenie, że Polska to niezwykły kraj, że najwyraźniej jest tam inaczej niż u nas.
Mówiąc o Polsce duchowej, jesteśmy zaraz przy Papieżu Janie Pawle II. Chyba nie powiem Państwu nic nowego, powtarzając, że nic nie wpłynęło tak na obraz Polski na Zachodzie, jak wystąpienia tego niezwykłego Papieża na całym świecie. Oczywiście obserwowaliśmy również ostatnią pielgrzymkę Ojca Świętego do Polski. Sam fakt, że prawie trzy miliony wiernych zebrało się pod gołym niebem na Błoniach - więcej niż kiedykolwiek dotąd - zrobił u nas ogromne wrażenie. To byłoby na Zachodzie nie do pomyślenia.
Ale to nie wszystko i nie to było najważniejsze w wystąpieniu Papieża Jana Pawła II. Najistotniejsze jest to, że jego przesłanie, które rozpowszechnia na cały świat, jest skoncentrowane do faktycznej esencji chrześcijańskiej wiary, wiary w człowieka, który nie jest tylko wyżej rozwiniętym zwierzęciem, ale istotą mającą do spełnienia na tym świecie ważne duchowe zadanie. Fakt, że Papież bezustannie i bezkompromisowo w swoich wystąpieniach powtarza to posłanie spowodował, że zostało to zrozumiane na Zachodzie, niezależnie od wyznania. A Papież, przedstawiciel całego chrześcijaństwa, jest zawsze kojarzony z Polską.
Dlatego duchowa zachodnia Europa, ta nielibertyńska zachodnia Europa, patrzy z radością na Polskę i cieszy się, widząc, jak duchowa Polska wdaje się w walkę z zachodnią dekadencją i zachodnim libertynizmem. Niestety, to jest tylko jedna strona medalu.
Równolegle do tego spojrzenia na Polskę, o którym mówiłem, istnieje jeszcze inne, które nazwałbym: systematyczne eksploatowanie ekonomiczne Polski przez Zachód.
Formy tej eksploatacji przybrały ogromne wymiary i bardzo zagrażają Polsce.
Dlatego musi się natychmiast coś wydarzyć, w przeciwnym razie Polska straci wkrótce zdolność pełnienia swojej misji w Europie.
Tymczasowym punktem szczytowym tej eksploatacji jest przystąpienie Polski do Unii Europejskiej, do czego ma być ona zmuszona wszystkimi siłami i na niekorzystnych dla niej warunkach.
Referendum o przystąpieniu do Unii będzie ostatnią okazją dla Polaków, aby się zbuntować i powiedzieć NIE, położyć wreszcie kres tym fałszywym opowieściom o wspólnym domu, Europie, o wspólnej rodzinie europejskiej; powiedzieć dobitnie, że Polacy przejrzeli tę fałszywą grę Zachodu, któremu chodzi wyłącznie o nowe rynki zbytu dla własnych towarów na polską niekorzyść. Zatrzymajcie waszą jałmużnę, wasze przynęty, Polacy poradzą sobie sami! Tak powinna brzmieć odpowiedź Polaków wobec Unii.
Jako były doradca przedakcesyjny, którego Unia przysłała do Polski, aby przygotować ją do akcesji, aby tu szerzyć prounijną propagandę, jestem szczęśliwy, że zmieniłem front, bo nie mogę dłużej ścierpieć tego hałasu, tego prounijnego tralala, które ma tylko jeden cel: wzbogacić Zachód kosztem Polski.
Zrozumiałem, dlaczego przysłano właśnie mnie tutaj, jakie właściwie ma być moje zadanie w Polsce: tłumaczyć Polakom, co rzeczywiście kryje się za tą Unią Europejską i pomóc Wam znaleźć słuszną odpowiedź w referendum.
I ta odpowiedź może brzmieć tylko NIE.
NIE na takich warunkach i NIE pod przymusem.
I jeszcze coś.
W Niemczech w szkole uczymy się, że pierwszy rozbiór Polski był wynalazkiem Polaków, że Wasi magnaci sami zaproponowali to Rosji i Prusom. Dotąd nie chciałem w to wierzyć.
Dzisiaj, widząc, jak Wasza tak zwana elita propaguje przystąpienie do Unii, przekonałem się, że ta historia może być prawdziwa...
Kiedy słyszę powtarzane bezustannie przez tak zwaną elitę i przez sterowane przez nią media hasła takie jak: "Dla Unii nie ma alternatywy", "Unia to jedyna cywilizacyjna szansa", "Jak nie Unia, to Białoruś", zastanawiam się, czy ci ludzie są ślepi, łatwowierni czy skorumpowani, a może wszystko razem.
Odpowiedzi na to pytanie jeszcze nie znalazłem, mimo że wciąż jej szukam.
Do dzisiaj nie znalazłem też odpowiedzi na pytanie, dlaczego Polacy nie buntują się przeciw takiej płytkiej propagandzie, jak ta pana Wołoszańskiego. Prawie co wieczór w porze największej oglądalności pojawia się on w telewizji, pokazując filmy o targach warzywnych we Włoszech, o budowaniu dróg w Finlandii, o hodowli owiec w Hiszpanii, mówiąc: to wszystko zasługa Unii - nas to też czeka po przystąpieniu.
My na Zachodzie jesteśmy często traktowani przez nasze rządy jak głupcy, ale nie w takim stylu.
Gdyby nam trąbiono od rana do wieczora taką prymitywną prounijną propagandę, nasz rząd musiałby się obawiać, że chociażby z tego powodu większość zagłosowałaby NIE.
Dlatego bardzo się cieszę z dzisiejszego wieczoru i z możliwości rozmowy ze słuchaczami, bo jestem ciekawy, co Polacy naprawdę sądzą o takim stylu propagandy, jaki uprawia się obecnie w Polsce.
Ale wrócę teraz do mojego zadania opowiadania Polakom o Unii i o Zachodzie.
W ramach mojej działalności z polecenia Unii w Polsce miałem informować o zachodnich standardach finansowych, technicznych, politycznych, handlowych, przemysłowych. O tym, jak są one świetne, jakie są wypróbowane, jak konieczne dla Polski, jak szybko muszą zostać przejęte.
Tylko o jednym standardzie zachodnim nigdzie nie było mowy, a właściwie to on jest najważniejszy.
Standard mówiący mianowicie o tym, jak kraje Piętnastki dbają o swoje interesy w obcowaniu z sąsiadami.
Po zakończeniu mojej działalności jako doradcy unijnego wiem, że Polska właśnie w tej dziedzinie - dbania o własne interesy wobec Piętnastki - musi się jeszcze dużo nauczyć i to bardzo szybko. Również i od Niemców, na co chciałbym podać następujący przykład. Załóżmy, że agresorem drugiej wojny światowej byłaby Francja, a Hitler byłby Francuzem. Przyjmijmy też, że Francuzi mieliby dwa razy tyle mieszkańców co Niemcy (relacje jak między Niemcami a Polską). Załóżmy teraz, że Niemcy stają teraz po stronie aliantów. Najpierw mamy u nas francuską okupację, później wielkie zwycięstwo. Niemcy jako odszkodowanie dostają Alzację i Lotaryngię, Szampanię, Artois, powiedzmy jedną czwartą starej Francji. Na tej ziemi odzyskanej mieszka więcej niż jedna czwarta naszej niemieckiej ludności.
Później całe Niemcy, nie tylko NRD, zostają członkiem bloku wschodniego. Następstwem tego jest ubóstwo, zniszczony przemysł i handel.
Nagle nadchodzi wielki przełom - obalenie komunizmu. Co następuje potem?
Zachód na czele z Francuzami zjawia się w Niemczech i mówi: Gratujemy obalenia komunizmu, szkoda, że tacy jesteście biedni! Ale my wam pomożemy. Będziemy razem z wami budować piękny, nowy kraj, było, nie było, wszyscy jesteśmy tu, w Europie jedną wielką rodziną. Wkrótce będziecie tak samo bogaci, jak my.
My wiemy, jak to się robi, powiemy wam, jak to funkcjonuje.
Najpierw jednak musicie sprzedać nam wasz przemysł, wasze centra handlowe, wasze media i przede wszystkim waszą ziemię.
Oczywiście za grosze, bo to wszystko przecież nic niewarte!
Ażeby zademonstrować wam, jak to dobrze może funkcjonować, już podjęliśmy pierwsze kroki: na waszej tzw. ziemi odzyskanej, gdzie my, Francuzi mieszkaliśmy 50 lat temu, wydzierżawiliśmy już tysiące hektarów!
Nie macie z pewnością nic przeciw temu, że wkrótce zamienimy to na własność.
Wiecie Pastwo, co w tym przypadku stałoby się w Niemczech? Alarm, dyskusje od rana do wieczora, agitacja. Aż w końcu Francuzi nie dostaliby ani metra kwadratowego, a z pewnością nie na ziemiach odzyskanych!
Tak z pewnością postąpiliby Niemcy, którzy bynajmniej nie są znani na świecie jako buntownicy. Ale Wy, Polacy, jesteście postrzegani w świecie jako naród dumny, kochający wolność. Bohaterowie "Solidarności" lat osiemdziesiątych, którzy spowodowali upadek komunizmu bez rozlewu krwi, bohaterowie spod Wiednia, broniący chrześcijańskiej Europy, bohaterowie znad Wisły zatrzymujący napór sowiecki, z Somosierry i Monte Cassino...
Wy, Polacy robiliście dokładnie to, czego my, Niemcy nigdy byśmy nie zrobili. Prawie 90 proc. Waszych banków jest już w rękach obcokrajowców. Tak samo kluczowe pozycje w handlu i przemyśle.
Polski przemysł spożywczy jest prawie całkowicie wyprzedany. To samo czeka wkrótce całą gospodarkę energetyczną, telekomunikację. Prasa regionalna na obszarach ziem odzyskanych pozostaje prawie bez wyjątku w rękach akurat Niemców. Wiele tysięcy hektarów Waszej ziemi jest w rękach Holendrów, Niemców, Duńczyków, Anglików, Belgów. Już nie jesteście panami we własnym domu! I teraz najokropniejsze, dla mnie najbardziej nie do wiary: istnieją w Polsce świetne sprawozdania, w których wszystko to, o czym mówiłem, jest analizowane; reportaże, w których godni zaufania profesorowie pierwszej klasy ostrzegają, żeby naród się wreszcie obudził, ale co się dzieje?

Jest to albo przemilczane, albo autorzy słyszą epitety w stylu: niedouki, ksenofoby, ciemniaki.
I teraz sprawa przystąpienia Polski do Unii Europejskiej. Dla krajów Piętnastki ma to być wielkie żniwo tego, co zasiały w Polsce w ciągu ostatnich dwunastu lat. Opieka nad ich inwestycjami i ochrona świeżo przez nich opanowanych rynków zbytu. Polska ma zadecydować o tej sprawie w referendum. I znów, jak w kwestii wyprzedaży polskiego przemysłu i ziemi - nie ma otwartej dyskusji przed przystąpieniem do Unii. Tylko hałaśliwa prounijna propaganda. Ci, którzy są przeciw, słyszą znów takie epitety, jak: niedouki, ksenofoby, ciemniaki.
W kwestii przystąpienia Polski do Unii wróćmy do mojego wstępnego przykładu i załóżmy, że Francja będzie w roli Niemiec, a Niemcy w roli Polski. Przyjmijmy, że niemiecka ziemia odzyskana obejmuje jedną czwartą starej przedwojennej Francji. Przyjmijmy, że Francuzi mówią do nas, Niemców, tak: my jako najsilniejszy członek Unii zbudujemy tam razem wspólny europejski dom, gdzie granice nie mają już tej samej wagi, jak dawniej.
Jeżeli w tym samym czasie kanclerz Francji powiedziałby na spotkaniu wysiedleńców francuskich: pogódźcie się z nowymi granicami, bo wy i wasi potomkowie, w ramach przystąpienia Niemiec do Unii, możecie się osiedlać na dawnych francuskich obszarach (tak mówił Schroeder). Wiecie Państwo, co w tym przypadku stałoby się w Niemczech? Znów stan alarmowy. Znów wielka narodowa debata, w której wziąłby udział każdy Niemiec. Zakończenie tej debaty byłoby bardzo niepewne ze względu na to, czy większość Niemców nie zagłosowałaby chociażby z tego powodu w referendum NIE. Niemcy na pewno też nie zaproponowaliby budowy pomnika wysiedlonym Francuzom na ziemiach odzyskanych. A dokładnie coś takiego proponuje Niemcom Adam Michnik i jego prounijna "Gazeta Wyborcza". Według Michnika, wielki pomnik dla niemieckich wysiedlonych, o którym aktualnie tyle mówi się w Niemczech, ma stanąć we Wrocławiu.
Sama taka propozycja to prowokacja.
To prawda, że narody muszą zbliżyć się do siebie, ale chyba nie w ten sposób, że jeden upokarza drugiego.
Dlaczego akurat teraz organizacje wysiedlonych wciąż powtarzają, że Układ Poczdamski nie jest zgodny z prawem międzynarodowym? Nikt w Niemczech, przynajmniej nie w tym pokoleniu, nie myśli poważnie o rewizji granic znad Odry i Nysy; nikt z przesiedleńców nie myśli poważnie o tym, że Polska zgodzi się im wypłacić odszkodowanie za utracone mienie.
Ale to nie o to teraz chodzi.
Chodzi o to, aby zdezorientować Polaków
speszyć ich, mentalnie ulepić tak, aby umożliwić ich lepsze wyzyskanie.
Naturalnie wszyscy uczestniczą w tej grze. U nas nie tylko rząd, lecz także opozycja.
U was skruszeni przedstawiciele polityczni, którzy w trakcie wizyt u nas chętnie powtarzają, jak głęboko współczują niemieckim wysiedleńcom. Oczywiście trzeba o tym wszystkim otwarcie mówić, ale nie w ten sposób, że to epokowe wydarzenie, jakim było przesunięcie Polski na zachód, już nie jest uważane jako sprawiedliwa kara za niemiecki amok z czasów drugiej wojny światowej.
Nagle w tej historycznej kwestii, rozstrzygającej o losie narodu, mają się wypowiadać jacyś prawnicy z Unii z ich żabiej perspektywy.
Ostrzegam Polaków: niech nie próbują zaczynać dyskusji na tym poziomie. Tu chodzi tylko o to, aby złamać waszą dumę, zgnieść was moralnie.
Czesi najwyraźniej zaczynają to rozumieć. Tam wsparcie dla Unii właśnie spadło poniżej 50 proc.
Jednym z głównych powodów jest to, że niemieccy wysiedleńcy wymagają od nich anulowania dekretów Benesza przed przystąpieniem do Unii. Czyż nie jest to dobry powód dla Polaków, aby się wzorować na Czechach?
A teraz chciałbym powiedzieć o Unii i jej entuzjastach w Polsce
Zacznę od tych ostatnich.
Szefem propagandy na temat przystąpienia Polski do Unii jest pan Leszek Miller. Pamiętamy, że oznajmił on głośno:
"Zrobię wszystko, aby Polacy głosowali TAK w referendum i zwiążę los mojego rządu z jego pozytywnym wynikiem". To niedobry znak, że od premiera nie ma co oczekiwać prawdziwej, dwustronnej i obiektywnej dyskusji na temat przystąpienia do Unii i przeciwko niemu. Po drugie, to znaczy - i to już lepiej - że jeśli ktoś chce się pozbyć premiera, to wystarczy, że zagłosuje NIE w referendum.
Polacy powinni to odnotować. Macie piękne przysłowie: "trzymać dwie sroki za ogon".
W związku z panem premierem Millerem jest jeszcze coś, co nas na Zachodzie bardzo dziwi. Nie możemy zrozumieć, że Polacy, którzy bohatersko obalili komunizm, nie mają nic przeciwko temu, że ich premier to były członek kierownictwa dawnego PZPR? My w Niemczech też mamy postkomunistów, partię PDS, ale żeby osoba eksponowana w czasach czerwonej dyktatury po przełomie wysunęła się na czoło państwa - to u nas nie jest możliwe, nawet w byłym NRD. I jeżeli ta sama osoba, z tym samym uśmiechem na ustach, tymi samymi słowami, jak wtedy, gdy przymilała się Moskwie i RWPG, dzisiaj chwali Brukselę i Unię Europejską, to musicie Państwo przyznać, że jest to nie tylko paradoksalne, to, jak mówimy w Niemczech, mocna sztuka.
Oficjalny pełnomocnik dla prounijnej propagandy Sławomir Wiatr jest - w porównaniu z Millerem - ulepiony z miękkiej gliny.
Samo jego nazwisko powinno już Polakom powiedzieć, czego mogą oczekiwać po jego propagandzie.
Swoją przeszłość byłego współpracownika SB próbował ukryć aż do ostatniego momentu; aż ujawniła ją ustawa lustracyjna.
Szkoda, że jego reportaże, które pisał wówczas o Zachodzie, nie są dziś publikowane. Szkoda, że nie możemy porównać tego, co wtedy pisał dla swoich komunistycznych pracodawców o Unii Europejskiej.
Podobnie główny negocjator Polski w rozmowach z Unią w Brukseli Jan Truszczyński, poprzednio szef Biura Integracji Europejskiej w Kancelarii Prezydenta. Również on był współpracownikiem wywiadu PRL. To typ gorliwego wysokiego urzędnika ? la Unia Europejska.
Najwyraźniej tylko z trudem może się doczekać obsadzenia go na jednym z lukratywnych stanowisk w Brukseli.
Występując przed kamerami, może już wyliczać trzy czy cztery fundusze unijne, nie tylko po polsku, ale i po angielsku.
I jeszcze jedna wysoka osobistość, którą muszę tu wymienić - to prezydent Kwaśniewski.
Znamy u nas na Zachodzie to zdjęcie, na którym siedzi on przy Okrągłym Stole naprzeciw Wałęsy, po stronie komunistów.
Dobrze, zapomnijmy o tym. Także i inni, którzy wtedy myśleli, że są powołani do wielkich rzeczy, nie przeczuwali, że komunizm stał już na progu jego obalenia.
Ale, Panie Prezydencie, człowiek musi rosnąć w swoim zadaniu.
To jest Pana ostatnia kadencja.
Pozycja Pana jest niezależna i nietykalna.
Dlaczego włącza się Pan do chóru tych, którzy twierdzą, że dla Polski nie ma innej alternatywy poza Unią, że Unia to jedyna cywilizacyjna szansa?
Chętnie Pan przytacza w tym kontekście Wyspiańskiego: "Miałeś chamie złoty róg, ostał ci się jeno sznur...".
Złotym rogiem jest, Pana zdaniem, przystąpienie do Unii.
Naprawdę? Czy nie jest raczej odwrotnie? Gdzie się podziała kwota 15-20 miliardów euro rocznie, obiecywana przez Unię jako rekompensata za zbyt szybkie otwarcie granic celnych?
Pieniędzy z Unii nie było i nie będzie - oprócz zwykłej jałmużny, ale deficyt handlowy z Piętnastką w wysokości ponad piętnastu miliardów euro zostanie i stale się powiększa.
Nie ma ulgi dla składki członkowskiej, nie ma pełnych dopłat bezpośrednich dla rolników, nie ma koncesji przy używaniu funduszy unijnych, nie ma absolutnie nic. I to ma być złoty róg?
Gdyby przynajmniej Unia była unią celną i była w stanie zabronić Polsce wstępu na jej rynki. Ale ona nią nie jest, więc nie może w niczym przeszkodzić!
Polacy muszą ten ważny fakt zrozumieć: swoboda handlu jest już zagwarantowana postanowieniami Światowej Organizacji Handlu (WTO). Szwajcarzy, Norwegowie, Japończycy, Koreańczycy, wszyscy oni nie są członkami Unii, a jednak prowadzą ożywiony handel z krajami Piętnastki. Polska przecież też już to robi. Nieprzystąpienie do Unii niczego tu nie pogorszy, przystąpienie niczego nie poprawi. Ten, kto mówi Wam co innego, po prostu kłamie.
Wyjątkiem jest rynek rolny.
Unia różnymi środkami stosuje u siebie protekcjonizm
Są to dopłaty bezpośrednie, subwencje eksportowe, gwarantowane ceny skupu i przede wszystkim ochrona celna. Problem w tym, że większość polskich rolników nie otrzyma z tego nic. Mają zniknąć, w całym tego słowa znaczeniu, mają po prostu zniknąć.
To, co się tutaj dzieje i co jest dopiero przygotowywane, jest tak ogromną tragedią, jest takim skandalem wołającym o pomstę do nieba, że chociażby z tego jednego powodu Polacy powinni powstać i gremialnie głosować w referendum NIE.
U nas w Niemczech mamy przysłowie: rolnika nie da się zniszczyć, chyba że obetnie mu się stopę i rękę.
Od kilku lat dodajemy do tego: albo wystawić go na pastwę polityki rolnej Unii Europejskiej. I właśnie to zaczyna się w Polsce dziać na wielką skalę.
Za unijnymi planami tak zwanej restrukturyzacji i modernizacji rolnictwa kryje się tylko jeden cel: polski rolnik ma w przyszłości przejąć rolę taniego producenta i dostawcy surowców rolnych dla przemysłu przetwórstwa spożywczego i handlu.
Według Unii i sterujących nią grup interesów, istnieje tylko jedna droga prowadząca do tego celu: usunięcie małych i średnich gospodarstw, aby ich grunty mogły być wykorzystane do wzmocnienia większych, czyli tzw. zdolnych do przeżycia gospodarstw.
Spośród 10 mln Polaków, którzy obecnie żyją bezpośrednio lub pośrednio z rolnictwa, według Unii, 8 mln ma być odcięte od obecnego źródła utrzymania. Z wolnych rolników zamierza się zrobić robotników bez ziemi z bardzo miernymi rentami za oddanie ziemi.
Ofiary polityki agrarnej Unii, miliony polskich małych i średnich rolników, tak długo jak to możliwe mają pozostać nieświadome prawdziwych celów Unii. Służy temu intensywna akcja propagandowa, w której Unia osiągnęła już duże sukcesy. Dzięki pomocy w większości euroentuzjastycznych pracowników polskich mediów udało się zatuszować objawy zbliżającej się katastrofy socjalnej, którą byłaby tzw. restrukturyzacja polskiego rolnictwa. Spośród dwóch milionów gospodarstw rolnych w Polsce ma pozostać zaledwie 200-300 tys. (dwieście do trzystu tysięcy).
Do tego Bruksela przyznaje się otwarcie. Na przynajmniej 2, a możliwe, że na 3 miliony, szacuje się tam liczbę przyszłych bezrobotnych pracowników rolnych, jeśli wszystko przebiegnie według planu.
Jakież naiwne są odpowiedzi z Brukseli (ale i ze strony polskich euroentuzjastów) na pytanie, co stanie się z ludźmi: "mają szukać sobie nowych miejsc pracy w przemyśle" albo "dajcie im możliwość rozwijania polskiej wsi poprzez tworzenie nowych zakładów usługowych"!
Rolnicza polityka Unii osiągnęłaby w ten sposób to, czego nie udało się osiągnąć gospodarce socjalistycznej w ciągu 45 lat. Koniec z rolnictwem opartym na własności ziemi, koniec wsi polskiej i jej kultury. Koniec również z unikalną na skalę Europy naturą.
W Niemczech mamy jeszcze inne przysłowie: kto chce zniszczyć rolników, ten musi postawić jednego NAD drugim.
Również i to pod kierunkiem Unii zaczyna mieć w Polsce miejsce.
Zamierza się najpierw wyszukać te gospodarstwa, które ze względu na ich wielkość i wyposażenie mają szansę na przetrwanie w warunkach unijnych.
Ich właściciele zostaną zapoznani z podstawami rolniczej polityki Unii, według której wszystkie unijne programy pomocy koncentrują się na gospodarstwach dużych, zmechanizowanych i o większym kapitale.
Między ich właścicieli zostaną rozdzielone najbardziej wpływowe posady w związkach rolniczych, aby stamtąd prowadzili propagandę na rzecz nowej polityki Unii. To wszystko będzie się działo w ścisłym powiązaniu z wielkim agrobiznesem.
Tą sytuację znam już z Niemiec. U nas np. przewodniczący związku rolników jest jednocześnie szefem rady nadzorczej banku rolniczego i kilku innych instytucji związanych z przemysłem spożywczym.
Najlepszym przykładem może być chociażby wasz przewodniczący rolniczego związku zawodowego Władysław Serafin. Już teraz, jak gdyby przystąpienie Polski było faktem dokonanym, krząta się po Brukseli, zakłada biura dla swojego związku, udziela wywiadów na temat polityki rolnej Unii, które w niczym nie różnią się od stanowiska polskiego rządu, jakby był urzędnikiem państwowym, a nie szefem niezależnego związku rolników.
To, że rząd wciąż, przy każdej okazji zachowuje się tak, jakby przyłączenie do Unii już się dokonało, to przecież obraza polskiego wyborcy przed referendum.
Powtórzę tu jeszcze raz: Niemcy w tej samej sytuacji, chociażby z tego jednego powodu głosowaliby przeciw przystąpieniu do Unii.
Mógłbym i musiałbym Państwu jeszcze przez cały wieczór opowiadać o podobnych absurdach. O śmiesznych i groteskowych standardach unijnych, do których zmusza się Polaków już teraz, o kolczykach i paszportach dla krów, o satelitarnych systemach fotografowania terenów rolnych. Rzeczy, które już teraz pochłaniają miliony, nawet miliardy złotych. Pieniądze, których Polski Naród potrzebuje pilnie w innych miejscach. Chociażby po to, aby ratować stocznie w Szczecinie i w Gdyni, żeby je razem z polskimi hutami bronić przed dumpingową konkurencją obcokrajowców.
Musiałbym tu Państwu przedstawiać całą strategię Zachodu, jaka się kryje za wprowadzaniem standardów unijnych. Jak te resztki środków inwestycyjnych, które pozostały państwu polskiemu, dokładnie są tam kierowane, gdzie je chce mieć Zachód.
Jak przez to wolność i samodzielność w podejmowaniu decyzji gospodarczych ma być w Polsce kontrolowana i sterowana przez Unię. Musiałbym Państwu dalej opowiedzieć o sprzymierzeńcach i pomocnikach Unii w waszych własnych szeregach. O UKIE - Urzędzie Komitetu Integracji Europejskiej. O posiedzeniach, na których czołowi urzędnicy, Polacy, już teraz rozmawiają ze sobą po angielsku i z zachwytem powtarzają każdą głupotę, którą im Unia pod nos podetknie, i niewolniczo próbują wprowadzić ją w życie.
Potwierdza to tylko jeden fakt: znów próbuje się ujarzmić Polskę - jak pod koniec XVIII wieku w czasie rozbiorów, jak w roku 1920 nad Wisłą, jak w 1939.
Tyle tylko, że teraz wygląda to zupełnie inaczej. Sprytniejszy kamuflaż, szczególnie polskich sojuszników. Tym razem nie chodzi tu o dawnego, znanego wroga z szablami i armatami. Nowy przeciwnik uśmiecha się przyjacielsko, poklepuje jowialnie po ramieniu, wymachuje książeczką czekową i wysyła na pierwszą linię frontu najpierw polskiego sojusznika. Zawsze według starej zasady, że aby wyzysk odnosił najlepsze skutki, należy mu dać wrażenie dobrowolności i najpierw wyszukać sojuszników spośród samych wyzyskiwanych.
Tego nowego wroga nie można zwalczać szablą i karabinem, jak to robili wasi przodkowie. Tutaj naturalnie należy inaczej postępować.
Musicie przede wszystkim nauczyć się rozpoznawać tego wroga. To główne i najtrudniejsze zadanie. A wtedy zademonstrować w potężnym zrywie, że przejrzeliście jego grę. Wyraźne NIE w referendum byłoby najlepszą i może na długi czas jedyną okazją.
Najtrudniejszym i najważniejszym zadaniem jest obecnie - jak już mówiłem - przejrzeć intrygi nieprzyjaciela. Szczególnie uwidaczniają się one teraz w gorliwej kampanii propagandowej dla przystąpienia do Unii. Ten nieprzyjaciel wie, że w każdym zachodnioeuropejskim kraju członkowskim, w którym w przeszłości odbyło się referendum na temat przystąpienia do Unii, osiągnięto niewiele ponad 50 proc. głosów ZA.
Wie, że Szwajcarzy i Norwegowie odmówili przyłączenia do Unii, ci ostatni nawet kilkakrotnie. Przy tym w żadnym z tych krajów szkody z przystąpienia do Unii nie były tak oczywiste, a korzyści tak wątpliwe, jak w przypadku Polski.
W tej sytuacji ci, którzy chcą Polskę zmusić do Unii, z łatwością mogą sobie wyobrazić, że otwarta dyskusja o korzyściach i ryzykach polskiej akcesji mogłaby szybko spowodować to, że w referendum oddano by poniżej 50 proc. głosów ZA przystąpieniem.
I dlatego rzeczowa dyskusja stanowi w tej chwili tak duże zagrożenie, że jest wręcz zwalczana. Temu służą przede wszystkim wściekłe ataki na Radio Maryja. Tutaj bowiem jeszcze się rzeczowo dyskutuje.
To, co dzisiaj tu powiedziałem, nie jest nowością. Jak i w przeszłości, tak i teraz prawdziwa elita duchowa Polski nie pozostawia swojego kraju w tych ważnych chwilach swojemu losowi. Najtęższe głowy w Polsce prawie codziennie informują w Radiu Maryja i w "Naszym Dzienniku", co naprawdę kryje się za planowanym przystąpieniem do Unii i za jego historią. I tutaj przeciwnik uderza. Kontrargumentów nie ma, więc musi źródło tych informacji obrzucić oszczerstwami. Temu celowi służy kampania zniesławiająca Radio Maryja i "Nasz Dziennik".
Polacy, pomimo że wielu z nich oddaliło się od pewnych form wyrazu wiary katolickiej, muszą pojąć, co stoi za tą kampanią i że Radio Maryja spełnia dzisiaj taką rolę, jaką przed dwudziestu jeszcze laty pełniło Radio Wolna Europa, czyli przekazywanie niefiltrowanych przez propagandę rządową informacji.
Muszą zawsze pamiętać, co dawni chińscy filozofowie radzili swojemu cesarzowi: jeśli chcesz podbić jakiś kraj, spraw, by wszystko, co w nim jest dobre i silne, stało się śmieszne - przede wszystkim jego wiara i jego patriotyzm.
Na zakończenie jeszcze parę osobistych słów. Jestem gościem w Polsce. Powtarzam tu dzisiaj tylko prawdy, które tak czy trochę inaczej padły już z polskich ust.
Jako były doradca unijny, który mógł obserwować wydarzenia w Polsce u ich źródeł, wiem, że ostrzeżenia waszych najlepszych głów przed wyprzedażą Polski Zachodowi i przed przystąpieniem do Unii są w pełni uzasadnione.
Słuchajcie tych głosów i nie wierzcie fałszywym obietnicom z Zachodu. Nie ufajcie przede wszystkim zaciekłej propagandzie waszego postkomunistycznego rządu. Ostatecznie to komuniści zrujnowali ten kraj przez prawie 50 lat swoich rządów. Odbudowa waszego kraju przypadła na ciężkie czasy.
Również kraje Piętnastki, które nie musiały znosić przez pół wieku katastrofalnej gospodarki planowej, muszą borykać się z poważnymi trudnościami gospodarczymi. Będą one zawsze próbować wydźwignąć się z trudności waszym kosztem.
Musicie polegać tylko na sobie. Jesteście dużym krajem z potencjałem ludzkim, macie wystarczająco dużo surowców i rolnictwo, które z łatwością może wszystkich wyżywić. Macie najlepsze warunki ku temu, aby zachować swoją niezależność.
Lubię bardzo ten kraj, a przede wszystkim jego mieszkańców. Myślę, że w międzyczasie zrozumiałem, co odróżnia was od innych narodów. Myślę też, że wiem, co oznacza polskość. To duchowa postawa, wewnętrzny dystans do rzeczy materialnych, które u nas na Zachodzie odgrywają coraz większą rolę i są powodem zaniku wiary i kultury.
Są powodem tego, co ks. kardynał Prymas Józef Glemp nazwał tak trafnie "uzwierzęceniem człowieka".
Przypominają mi się czasem słowa wielkiego francuskiego pisarza i polityka André Malraux: "Dwudziesty pierwszy wiek będzie dla Europy albo wiekiem duchowym, albo w ogóle go nie będzie!".
Wierzę w to, że Polskę czekają jeszcze wielkie zadania do spełnienia. I wiem jedno: Polska nie zajmie miejsca wśród krajów Piętnastki jako drugoklasowy i gospodarczo wyzyskiwany kraj. Temu posłuży powiedzenie NIE unijnemu szwindlowi w nadchodzącym referendum.