STRONA GŁÓWNA

Święty Andrzej Bobola 

(1591-1657)

O. Felicjan Paluszkiewicz SJ 

przedruk ze strony 

http://www.jezuici.pl

U progu życia zakonnego

Wśród karłów nie wyrasta się na giganta. Aby osiągnąć określony poziom trzeba żyć w środowisku reprezentującym konkretne walory tak duchowe, jak intelektualne. Święty Ignacy Loyola chociaż przeżyć mistycznych doznał w samotności, w grocie nad Cardonerem koło Manresy, do zadań postawionych mu przez Opatrzność dojrzewał w gronie przyjaciół z paryskiej Sorbony. Podobnie sprawa wyglądała ze św. Andrzejem Bobolą.

Do rozwoju wewnętrznego Boboli najbardziej przyczynił się Wawrzyniec Bartiliusz, uważany przez swoje pokolenie za człowieka świętego i kandydata na ołtarze: bezpretensjonalny, opanowany, o ujmującej powierzchowności, błyszczących oczach, rozjaśnionych zawsze pogodą ducha; przy tym pracowity, spostrzegawczy i krytyczny, ale wyrozumiały na błędy otoczenia. Profesor filozofii Akademii Wileńskiej, w latach pobytu Andrzeja w nowicjacie, pełnił obowiązki rektora kolegium i mistrza nowicjatu, następnie, gdy Andrzej studiował już teologię, był jego ojcem duchownym i spowiednikiem. Wszechstronnie oczytany w literaturze dotyczącej chrześcijańskiej duchowości, sam był autorem licznych pism ascetycznych. Jego osoba budziła zainteresowanie innych jezuitów. Wojciech Kojałowicz Wijuk wydał w Wilnie jego biografię liczącą ponad dwieście stronic druku, która w ciągu dziesięciu lat doczekała się czterech wydań. Obszernie pisał o nim także Stanisław Rostowski w swej pracy opublikowanej w Wilnie i ponownie w Paryżu. Pomniejsze biogramy Bartiliusza ukazały się po polsku, litewsku, angielsku, francusku i włosku. Postać skupiająca tak wielką uwagę współczesnych nie mogła być jednostką mierną, musiała reprezentować wysoki stopień dojrzałości chrześcijańskiej.

W otoczeniu niezwykle idealistycznie nastawionej wspólnoty, jaką jest nowicjat, ważną rolę odgrywają koledzy. Na pierwszym roku miał ich Andrzej trzydziestu ośmiu, na drugim – czterdziestu. Sześciu z nich opuściło nowicjat po roku, dwóch odeszło w okresie studiów, dwóch po święceniach kapłańskich. Z braci po ślubach szeregi zakonne opuściło pięciu. Z tych, co do śmierci pozostali w Zakonie trzech kapłanów oraz jeden brat oddali życie w samarytańskiej posłudze zakażonym; trzech zostało profesorami teologii na Akademii Wileńskiej, trzech kapelanami wojskowymi, jeden – kaznodzieją sejmowym, jeden – misjonarzem ludowym. Pozostali w największej liczbie pełnili posługę nauczycieli w szkołach jezuickich rozsianych na terenie całej prowincji zakonnej. Z braci wybiło się dwóch złotników: jeden zdobił kościół św. Kazimierza w Wilnie, drugi – kościół Jezuitów przy ul. Świętojańskiej w Warszawie.

W panoramie nowicjackich kolegów Boboli wyjątkowe miejsce zajmuje Maciej Kazimierz Sarbiewski, poeta, chluba polskiego Baroku, zwany “Horatius sarmaticus”. Przed laty czytałem esej o przyjaźni Sarbiewkiego z Bobolą, niestety nie pamiętam już autora. Ich droga życiowa krzyżowała się jeszcze trzykrotnie: najpierw spotkali się w Braniewie, następnie studiowali razem teologię, w końcu, gdy Sarbiewski wykładał retorykę na Akademii Wileńskiej, Bobola pracował duszpastersko w kościele św. Kazimierza. Sarbiewski wybił się szybko. Podczas studiów rzymskich w imieniu grona młodych humanistów wystąpił ze swoją poezją w ramach uroczystości koronacji papieża Urbana VIII, brał również udział w reformie hymnów brewiarzowych. Po powrocie do kraju uczył retoryki w Połocku i Wilnie oraz wykładał filozofię i teologię na Akademii Wileńskiej oraz głosił słowo Boże w kościele św. Jana. Jesienią 1635 r. został kaznodzieją i teologiem króla Władysława IV. Utrzymywał szerokie kontakty z poetami i pisarzami Zachodu. Zbiory jego poezji wielokrotnie wznawiano w kraju i za granicą. Teoretyk poetyki pozostawił w rękopisie trzy obszerne dzieła, które wydano dopiero w drugiej połowie dwudziestego wieku.

Następnym człowiekiem, który po mistrzu nowicjatu ma z urzędu formować jezuitę w pierwszych latach jego kapłaństwa i pomagać w pozbyciu się naleciałości z okresu studiów, kiedy umysł pochłonięty zdobywaniem wiedzy czasami dyspensuje się od pogłębiania ciągłej przyjaźni z Bogiem, jest instruktor tzw. “trzeciej próby”. Dla Andrzeja był nim Filip Frisius, kapłan wtedy już niemłody, twardy dla siebie i wymagający od innych, z dużym doświadczeniem życiowym; wcześniej profesor matematyki i filozofii w Braniewie, następnie teologii dogmatycznej w Nieświeżu, regens Seminarium Papieskiego w Braniewie, rektor jezuickiego kolegium w Rydze. Przez jeden rok, właśnie w czasie pobytu Andrzeja w Nieświeżu, był instruktorem odbywających tam ćwiczenia mające nadać ostatni szlif dojrzałemu już jezuicie.

W roku trzeciej próby w Nieświeżu nie bez znaczenia był dla młodego Andrzeja również przełożony lokalny, Jan Aland. Człowiek wykwintnych obyczajów, stał się wychowawcą synów Mikołaja Krzysztofa Radziwiłła Sierotki. Poza tym zyskał uznanie wśród wybitnych stylistów polskich dzięki przekładowi na język polski pięciu traktatów średniowiecznych, przypisywanych mylnie św. Augustynowi. Ponadto opublikował też pracę O cudach SS. Aniołów Bożych.

Ta grupa ludzi, z, którymi spotykał się Andrzej Bobola w okresie nowicjatu i pierwocin kapłaństwa rozbudziła w nim ambicje równania w górę, co zaowocowało heroiczną dyspozycyjnością względem Boga w okresie ostatniej próby, jaką było męczeństwo.

Panorama przełożonych

Oprócz mistrza nowicjatu oraz instruktora trzeciej próby, olbrzymi wpływ na życie jezuity mają przełożeni prowincji. Przed nimi co roku zdaje się sprawę sumienia i oni, mając najlepsze rozeznanie lokalnych potrzeb apostolskich, poznawszy w czasie dorocznych wizytacji zdolności poszczególnych współbraci, ostatecznie ustawiają powierzonych im przez Boga ludzi, wyznaczając każdemu dyspozycję działania apostolskiego. Bobola w swoim życiu zakonnym miał ich czternastu. Pragnę zwrócić uwagę na sześciu szczególnie aktywnych, dzięki którym nastąpił rozwój Towarzystwa, a z nim wzrost powołań oraz zapał do wzmożonej pracy na Bożym zagonie.

Pierwszym był Paweł Boksza. Jako przełożony prowincji przyjmował Andrzeja do Towarzystwa, a później ukierunkowywał go w czasie nowicjatu i studiów filozoficznych. Poprzednio wykładowca języka hebrajskiego i rektor Akademii, prowincjałem był w latach 1608-14. Jego rządy cechował wielki dynamizm: powołał do życia kilkanaście nowych placówek, doprowadził do podziału administracyjnego Prowincji Polskiej na Prowincję Koronną i Litewską. Po złożeniu obowiązków prowincjała zajął się budową domu oraz kościoła św. Kazimierza w Wilnie.

Gdy Bobola wkraczał w pierwociny życia apostolskiego prowincją kierował Michał Ortiz. Swoją działalność rozpoczął w powołanej przez Stefana Batorego misji w Siedmiogrodzie. Był dyrektorem jezuickiej szkoły w Koloszwarze. Po usunięciu stamtąd jezuitów podjął wykłady na Akademii Wileńskiej, został jej kanclerzem, następnie rektorem. W 1622 r. otrzymał nominację na przełożonego Prowincji Litewskiej. Dalej Akademia Wileńska była priorytetowym celem jego działalności: doprowadził do otwarcia w niej Wydziałów Prawa i Medycyny, zbudował osobny gmach dla biblioteki oraz polecił uporządkowanie archiwum.

Jako znawca chrześcijańskiej duchowości wyróżnił się prowincjał Mikołaj Łęczycki, syn drukarza kalwińskiego. Gdy 1592 r. wstępował do Towarzystwa był już kapłanem. Sześć lat pracował w archiwum jezuickim w Rzymie zajmując się dziejami Zakonu. Nawiązawszy kontakt ze specjalistami od ascezy, swój pobyt w Wiecznym Mieście wykorzystał dla zgłębienia zagadnień mistyki. Na Akademii Wileńskiej wykładał biblistykę i język hebrajski. Z okazji kanonizacji św. Ignacego Loyoli napisał na jego cześć panegiryk Gloria S. Ignatii Societatis Iesu fundatoris. W 1631 r. został prowincjałem. Andrzej był wtedy przełożonym i budowniczym kościoła w Bobrujsku. W imię wolności sumienia nakazał, aby na lekcjach, ani w kazaniach nie atakowano prawosławnych. Wydał też przepisy zobowiązujące do łagodniejszego traktowania chłopów w jezuickich majątkach. Ideę reform społecznych Łęczyckiego krzewili wśród szlachty inni jezuici wykorzystując do tego ambonę, konfesjonał i prywatne rozmowy. Po prowincjalstwie, na zaproszenie jezuitów z Czech, od 1637 r. prowadził tam wykłady z zakresu Instytutu Towarzystwa Jezusowego i ascezy. Powstała tam większość jego dzieł z teologii duchowości. Część z nich stracił, gdy napadnięto na niego koło Kotnej Hory. Pozostałą część planował wydać w Antwerpii, ale około dziesięciu dziełek zginęło w drodze. Ocalały jednak m.in. ważne prace o Instytucie Towarzystwa Jezusowego: Dissertatio historica et theologica de praestantia Instituti Societatis Jesu oraz najcenniejsze jego dziełko ascetyczne: De piis erga Deum affectibus. Przełożono je na języki: polski, niemiecki, francuski, angielski i czeski. Na starość osiadł w Kownie. Tam zmarł. W dwa lata przed męczeństwem Andrzeja Boboli trumna z ciałem Łęczyckiego została spalona przez Szwedów, a popiół wrzucony do Niemna.

Kolejny prowincjał Andrzeja Boboli to Jan Grużewski, człowiek pełen inicjatywy i troski o pomnożenie chwały Bożej. Gdy został rektorem Akademii, w dni świąteczne wysyłał specjalnie przygotowanych studentów, aby na ulicach miasta śpiewali ułożone w tym celu wierszowane teksty polskie oraz litewskie katechizując ich treścią przypadkowych słuchaczy. W czasie epidemii otworzył szpital dla zakaźnie chorych. W pewnym okresie pełnił w Warszawie obowiązki kaznodziei Zygmunta III Wazy. W 1643 r. został prowincjałem i w rok później doprowadził do otwarcia na Akademii Wileńskiej Wydziału Prawa. Jest autorem dzieła teologicznego: Ultima et maxima hominis mutatio.

Trzynasty prowincjał, Jan Rywocki, autor kilku monografii historycznych, był profesorem teologii oraz języka hebrajskiego na Akademii Wileńskiej. Brał udział w toruńskim “Colloquium charitativum”. Zostawszy rektorem kolegium Hosianum w Braniewie, otworzył tam studia teologiczne. W biografii Szymona Rudnickiego zamieścił cenne uwagi na tematy społeczno-polityczne. Prowincjałem był dwukrotnie, w latach: 1650-53 oraz 1662-65. Troszczył się o poziom jezuickich szkół, burs muzycznych oraz teatru szkolnego. Analogocznie jak przedtem Łęczycki, wykazał duże zainteresowanie warunkami bytowymi jezuickich pracowników świeckich.

Ostatnim prowincjałem Andrzeja, za którego rządów zdobył palmę męczeństwa był Wojciech Cieciszewski, profesor filozofii na Akademii Wileńskiej, kaznodzieja nadworny Jana Kazimierza, a następnie spowiednik Michała Korybuta Wiśniowieckiego. Podobnie jak jego poprzednicy ostro widział niesprawiedliwość społeczną, a po wybuchu powstania kozackiego w buncie tym dopatrywał się kary za krzywdę wyrządzaną chłopom, za zjadanie “mięsa z krwią, a chleba ze łzami ubogich”. Nierówność społeczna – według Cieciszewskiego – była groźniejsza w skutkach niż “czterdzieści tysięcy samopałów”. W kazaniu wygłoszonym 22 listopada 1649 r. na rozpoczęcie sejmu, wypomniał szlachcie brak zmysłu ekonomicznego, wyprzedaż dobrego polskiego towaru za bezwartościowe obce pieniądze. Prowincjałem, tak samo, jak przedtem Rywocki, był dwukrotnie: w latach 1655-58 oraz 1668-70.

Miał więc Andrzej w panoramie swoich wyższych przełożonych liczne pozytywne wzory osobowości, ludzi nietuzinkowych, imponujących zarówno współbraciom, jak ludziom spoza Towarzystwa. Z pewnością dopomogło mu to do wyracowania własnej wielkości.

Środowisko wileńskie

Najdłuższy okres życia w Towarzystwie Jezusowym, dwadzieścia jeden na czterdzieści sześć lat, spędził Bobola w Wilnie, wówczas najprężniejszym ośrodku życia umysłowego Rzeczypospolitej. Batorowy Uniwersytet, Alma Mater Vilnensis, był w pełni rozkwitu. W czasie pobytu Andrzeja Boboli w Wilnie działali tam sławni jezuici, których drogi krzyżowały się z jego drogami. Niektórzy z nich zyskali sławę europejską.

Marcin Śmiglecki, najwybitniejszy logik i najlepszy pisarz filozoficzny dawnej Polski, autor monumentalnego dzieła Logica, które w Oxfordzie służyło jako podręcznik uniwersytecki. Śmiglecki napisał również ceniony traktat ekonomiczno-etyczny O lichwie (kilkanaście wydań) oraz wiele rozpraw teologicznych: O Bóstwie przedwiecznym Syna Bożego, Absurda synodu toruńskiego, Dysputacja wileńska, O jednej widomej Głowie Kościoła i in. Był inicjatorem nurtu metafizyki neoscholastycznej, którą przejęli Gottfred Leibniz i Christian Wolff.

Zygmunt Lauxmin profesor Akademii, w 1645 r. brał udział w “Colloquium charitativum” w Toruniu. Opracował nową i oryginalną, poglądową metodę nauczania retoryki, uwzględniającą naturę dykcji, w podręczniku: Praxis oratoria, który został wysoko oceniony przez znawców zarówno katolickich, jak ewangelickich, nie tylko w Polsce, ale również poza krajem. Wydawano go wielokrotnie w Monachium, Frankfurcie, Kolonii, Würzburgu, Pradze i Wiedniu. Tępił makaronizm, zachęcał do studiowania filozofów, podkreślając, że zasadniczym znamieniem sztuki oratorskiej jest mądrość. Nauczał w bursie muzyków czego owocem była ogłoszona drukiem Ars et praxis musicae. Znał doskonale lud i jego problemy. Chłopi litewscy oblegali jego konfesjonał i nazywali go: “tvas limanas” (wesoły ojciec).

Adam Adamandy Kochański, najwybitniejszy umysł polski XVII stulecia, uczony o szerokim wachlarzu specjalności: matematyka, fizyka, chemia, mechanika. Przemyśliwał nad budową maszyny liczącej, łodzi podwodnej i samolotu. Zajmował się tworzeniem języka uniwersalnego, statyką, zagadnieniami magnetyzmu Ziemi, ujednoliceniem miar, rektyfikacją okręgu… Z dużym nakładem pracy i pomysłowości opracował tablice matematyczne sinusów i tangensów. Interesował się konstrukcją zegarów i wprowadził w ich mechanizmach szereg istotnych ulepszeń: wahadło zastąpił sprężyną, co umożliwiło konstrukcję zegarka kieszonkowego. Zajmował się też zastosowaniem wahadła do pomiaru długości geograficznej na morzu. Napisał pierwszą pracę teoretyczną o konstrukcji zegarów. Swoje nowatorskie zdobycze publikował w lipskim Acta Eruditorum. Utrzymywał korespondencję naukową z czołowymi intelektualistami epoki, m.in. z G. Leibnizem, Atanazym Kircherem i Janem Heweliuszem.

Jan Jachnowicz, kaznodzieja litewski, przełożył Ewangelie polskie i litewskie, tak niedzielne, jako i wszystkich świąt, które miały kilkadziesiąt wydań. Napisał kilka książek i broszur oraz z języka litewskiego na polski przetłumaczył Konstantego Szyrwida Punkty do kazań na Wielki Post. Rozwinął działalność misyjną na Żmudzi. Otworzył szpital i wiele czasu poświęcał pracy charytatywnej, do której okazję dawały częste wojny i towarzysząca im zaraza.

Mateusz Bembus, profesor teologii, wybitny mówca patriotyczny, kaznodzieja królewski po ustąpieniu Piotra Skargi, rozwijał równocześnie działalność pisarską. Wydał podręcznik dla dowódców wojskowych: Bellator christianus. W 1629 r. brał udział w synodzie unickim we Lwowie i w akcji unijnej Kościoła ormiańskiego. Trwałym śladem tej pracy są dwie publikacje: Wzywanie do jedności katolickiej oraz Ormiańskie nabożeństwo.

Konstanty Szyrwid, profesor-biblista oraz kaznodzieja w języku polskim i litewskim. Opublikował pionierską pracę, słownik łacińsko-polsko-litewski, gramatykę litewską oraz Punkty kazań od Adwentu aż do Postu, litewskim językiem z wytłumaczeniem na polskie, w których poruszał sprawy społeczne. Położył wielkie zasługi dla rozwoju literackiego i teologicznego języka litewskiego.

Oswald Krüger, profesor matematyki, specjalista inżynierii wojskowej skonstruował nowy celownik artyleryjski. Poza tym opublikował szereg innych rozpraw z zakresu praktycznych zastosowań matematyki, astronomii i optyki W 1655 r. Jan Kazimierz, przewidując wojnę z Moskwą, powołał go na stanowisko inżyniera królewskiego, powierzając odlewanie armat według opracowanej przez Krügera metody pozwalającej na zmniejszenie ich masy przy zachowaniu nośności działa i siły rażenia. Niektórzy historycy stawiają hipotezę, że dzięki armatom Krügera była możliwa wiktoria wiedeńska. Lekkie działo mogło przez górzysty teren przenieść kilku żołnierzy. Natomiast ciężkie działa niemieckie ciągnięte przez woły utkwiły w czasie przeprawy przez Kalemberg. Turcy nie brali pod uwagę ostrzału artyleryjskiego od strony wzgórza. Ów niespodziewany ogień artyleryjski wywołał panikę wojsku Karola Mustafy.

Wojciech Kojałowicz Wijuk, biblista i patrolog, wśród współczesnych uchodził za najlepszego kaznodzieję Litwy. Wielostronnie uzdolniony, publikował przeważnie popularne dziełka religijne i historyczne. Pozostawił po sobie trzydzieści cztery prace polemiczne.

Jan Chądzyński, uczył retoryki, teologii moralnej, filozofii i języka hebrajskiego. Autor Discursu kapłana jednego polskiego, stanął w obronie chłopów. Z własnym wstępem wydał Dissertatio de praestantia Łęczyckiego oraz kilka drobnych druków.

Do innego rzędu wielkości należeli Jerzy Giedroyć, potomek starożytnej rodziny książąt litewskich oraz złotnik, br. Jan Sędkowicz. Pierwszy w czasie praktyki pedagogicznej w Połocku, swoim darem przekonywania pozyskał dla Kościoła wielu prawosławnych. Zostawszy kapłanem, z zapałem pracował jako misjonarz ludowy, nie bacząc na trudy wynikające z tego rodzaju pracy. Od świtu do godzin wieczornych słuchał spowiedzi, bez przerwy nawet na posiłek. Szczególną troską otaczał ubogich, niosąc im pociechę duchową i pomoc materialną. W czasie epidemii, która nawiedziła Wilno, poświęcił się posłudze zakaźnie chorym i zarażony od nich zmarł 12 lipca 1653 r. Współcześni nazywali go świętym.

Brat Sędkowicz, mistrz w wykonywanym zawodzie, zdobił wiele kościołów Towarzystwa Jezusowego w całej Polsce. W kościele jezuickim w Poznaniu (zabytek klasy zerowej, obecnie fara), pozostało po nim tabernakulum z miedzi zdobione szlachetnymi kamieniami. W Wilnie pracował nad wystrojem kościoła św. Kazimierza.

W naszych kolejnych spotkaniach poznajemy bliskich Andrzejowi jezuitów, którzy swoimi osiągnięciami mobilizowali do tego, aby nie poprzestawać na przeciętności lecz dążyć do ignacjańskiego MAGIS.

Sławni rówieśnicy

Otoczenie, w którym następował ciągły wzrost duchowy Boboli to nie tylko intelektualny klimat Wilna. Akademickie środowisko wileńskie nie było oazą na pustkowiu. Pozostały teren Rzeczypospolitej zamieszkiwali jezuici, z którymi przypuszczalnie Andrzej nigdy nie spotkał się, ale byli znani w Polsce i poza jej granicami. Niewątpliwie wpływali oni wszyscy na intelektualny rozwój pozostałych placówek Towarzystwa Jezusowego.

Czternaście miesięcy po wstąpieniu Andrzeja Boboli, do jezuickiego nowicjatu, 27 września 1612 r., umarł w Krakowie Piotr Skarga. Mowę nad trumną królewskiego kaznodziei wygłosił dominikanin, Fabian Birkowski. Podsumował w niej osiągnięcia kapłana zatroskanego o dobro ojczyzny. W tym samym roku, i w latach następnych, ukazało się drukiem kilka wydań tego kazania. Nieprawdopodobne, aby magister nowicjatu zaniechał dogodnej okazji ukazania szukającym ideału ludziom rozpoczynającym życie zakonne, wzoru osobowości jezuity, który jest chlubą nie tylko własnego zakonu, ale również Kościoła w Polsce.

Piotr Skarga, już jako kapłan, w 1568 r. wyjechał do Rzymu, gdzie w rok później wstąpił do Towarzystwa Jezusowego. W 1579 r. został pierwszym rektorem Akademii Wileńskiej, następnie z polecenia Stefana Batorego organizował kolegia jezuickie w Połocku, Rydze i Dorpacie. Wielki społecznik założył kilka instytucji dobroczynnych: Bractwo Miłosierdzia, Bractwo św. Łazarza, Bank Pobożny i Skrzynkę św. Mikołaja. Od 1588 r. był kaznodzieją nadwornym Zygmunta III. Zwolniony z obowiązków kaznodziei w 1612 r., zamieszkał w Krakowie. Zmarł w opinii świętości. Gorący patriota, wywierał olbrzymi wpływ na życie polityczne i społeczne kraju. Został po nim imponujący dorobek pisarski, m.in: O jedności Kościoła Bożego, Żywoty świętych, Siedem filarów, na których stoi katolicka nauka o Przenajświętszym Sakramencie Ołtarza, Kazania na niedziele i święta całego roku, Kazania przygodne Kazania sejmowe, Synod Brzeski, Kazania o siedmiu sakramentach Kościoła katolickiego, Wzywanie do pokuty obywatelów Korony Polskiej i W. X. Litewskiego; przełożył na język polski Cezarego Baroniusza Roczne dzieje kościelne, opracował modlitewnik dla wojska Żołnierskie nabożeństwo. Dzięki dziełom pisanym pięknym językiem polskim miał duży wpływ na rozwój polszczyzny XVI w.

Dalej, kierując się kolejnością wstępowania do Zakonu, należy wymienić Grzegorza Knapa, który wstąpił do jezuitów bez mała pół wieku przed Bobolą, ale efekt jego mrówczej pracy ukazywał się w czasie, gdy Andrzej święcił pierwociny swojego kapłaństwa. Najpierw Knap był nauczycielem w szkołach jezuickich, później zwolniono go z pracy dydaktycznej, aby miał dostatecznie dużo czasu na opracowanie słownika polko-łacińsko-greckiego. Owoc trudu Kapa, Thesaurus polono-latino-graecus (t. 1-3: 1621-32) jest najlepszym dziełem leksykograficznym Polski przedrozbiorowej. Poza słownikiem pisał jeszcze dramaty dla sceny szkolnej.

Karol Malapert przybył do Polski w 1613 r. z Hiszpanii. Profesor filozofii w Pont-ŕ-Mousson, w Kaliszu wykładał matematykę. Wespół ze swoimi słuchaczami Aleksandrem Sylviusem i Szymonem Peroviusem przeprowadzał obserwacje astronomiczne plam słonecznych za pomocą lunety w Polsce zastosowanej po raz pierwszy. W 1617 opuścił Polskę i został dziekanem filozofii w Douai oraz tamże profesorem matematyki. W 1629 r. wyjechał do Hiszpanii powołany przez Filipa IV na katedrę matematyki w Madrycie.

Szymon Perovius w czasie studiów filozoficznych w Kaliszu brał czynny udział w badaniach astronomicznych Malaperta. Po jego powrocie do Belgii, objął w Kaliszu obserwatorium astronomiczne i kontynuował badania plam słonecznych, które Malapert w 1633 r. opublikował w Austriaca sidera. Po ukończeniu studiów został profesorem matematyki w Kaliszu. Poza tym wykładał w jezuickich kolegiach w Krakowie, Lwowie i Sandomierzu. Znaczną część życia spędził na pracy duszpasterskiej będąc misjonarzem w Brześciu n. Bugiem, w Perejesławiu.

Kacper Drużbicki jeden z bardziej wybitnych jezuitów polskich XVII wieku, w pełni urzeczywistnił ignacjański ideał sharmonizowania życia zjednoczonego z Bogiem z intensywną działalnością apostolską. Asceza, jaką uprawiał i propagował, miała charakter wolitywny. Kładł nacisk na wyrobienie wewnętrzne. Jego pobożność, wybitnie chrystocentryczna, bazowała na Eucharystii i kulcie Jezusowego Serca. Doznawał daru modlitwy mistycznej. Przeżycia wewnętrzne miały wpływ na jego postawę zewnętrzną: m.in. brał w obronę chłopa pracującego na roli. Chociaż mówcą był świetnym, nie przyjął zaproponowanej przez Jana Kazimierza funkcji kaznodziei królewskiego. Zostawił w rękopisie dwadzieścia cztery tomy kazań. Niestety, nie wydrukował ich. Strzępy, tego co napisał, później wydali jego uczniowie. Z ocalałych fragmentów widać, że był wybitnie utalentowany. Po śmierci Drużbickiego rozwinął się jego kult, ale niepokoje polityczne uniemożliwiły wszczęcie procesu beatyfikacyjnego. Ponowne zainteresowanie Drużbickim rozbudziło się w okresie przedmilenijnym.

Adrian Pikarski w latach wykładał filozofię i teologię w Akademii Poznańskiej i kolegium w Kaliszu, następnie został kapelanem obozowym Stefana Czarnieckiego. Brał udział w wojnach szwedzkiej, duńskiej i moskiewskiej. Wspomina o nim w Pamiętnikach Jan Chryzostom Pasek. Od 1661 r. pełnił rolę kaznodziei królewskiego kolejno trzech monarchów: Michała Korybuta Wiśniowieckiego, Jana Kazimierza i Jana III Sobieskiego. Pozostawił w rękopisie diariusz wyprawy przeciw księciu siedmiogrodzkiemu, Jerzemu II Rakoczemu.

Bartłomiej Nataniel Wąsowski uczył w Toruniu, Bydgoszczy i Gdańsku. W latach 1550-56 jeździł po Europie Zachodniej, a doświadczenia z podróży spisał w obszernym diariuszu zatytułowanym Europea Peregrinatio. W 1673 r., założył w Jarosławiu studium matematyczne i zabiegał o otwarcie szkoły rycerskiej; w 1678 r. postarał się u Jana III Sobieskiego o nadanie kolegium w Poznaniu godności akademii. Był też wybitnym architektem. Opublikował Callitectonicum seu de pulchro architecturae. Teolog praktyk, autor książki teologicznej Apparatus sacerdotum oraz ascetycznej Podniety nabożeństwa zakonnego.

Wojciech Tylkowski uczył retoryki, matematyki i teologii we Wrocławiu, Nysie, Braniewie i Warszawie. W latach 1669-73 pełnił w Rzymie obowiązki penitencjarza dla Polaków. Po powrocie wykładał matematykę w Akademii Wileńskiej, a od 1684 r. teologię w kolegium warszawskim. Władał biegle językami: łacińskim, greckim, hebrajskim, francuskim, hiszpańskim, litewskim, niemieckim i włoskim. Napisał ponad pięćdziesiąt wartościowych książek z różnych dziedzin, ale najwięcej (złej!) sławy przysporzyły mu Uczone rozmowy. Jest to rodzaj encyklopedii, w której Tylkowski bezkrytycznie zamieścił mnóstwo obiegowych wiadomości, sensacyjnych, ale nieprawdziwych. Wrogim Zakonowi krytykom posłużyło to do złośliwego ośmieszenia autora, którego doceniła dopiero historiografia współczesna.

Wpływu ogólnego klimatu, w jakim przychodzi człowiekowi wcielać swoje posłannictwo życiowe, nie da się przecenić ponieważ do ciągłej drogi wzwyż mobilizują człowieka inni.

Współcześni misjonarze

Od zarania Towarzystwa jezuici podjęli Chrystusowe posłannictwo: “Idźcie na cały świat i nauczajcie wszystkie narody”. Już pierwszy z sześciu przyjaciół Ignacego Loyoli, św. Franciszek Ksawery, w 1541 r. popłynął do Indii, Japonii, i planował dotarcie do Chin. Chrystusowe polecenie pilnie wypełniali również jezuici polscy. Jedni szli katechizować Żmudzinów, Łatgarów lub zaniedbanych religijnie Poleszuków, inni udawali się do krain zamorskich, wszędzie tam, gdzie tylko docierały statki kupieckie. Na azjatyckich szlakach wśród jezuitów współczesnych Boboli najbardziej wsławili się Wojciech Męciński, Andrzej Rudomina, Piotr Michał Boym, Jan Mikołaj Smogulecki, Tomasz Młodzianowski i Stanisław Solski.

Pierwszym wybitnym misjonarzem pokolenia Andrzeja Boboli był Męciński. Zapragnął palmy męczeńskiej, zgłosił się więc na misję do Japonii, gdzie zazwyczaj prędko uśmiercano chrześcijan.

Wszystko sprzeciwiało się jego staraniom dotarcia do wymarzonego celu. Najpierw został zawrócony z drogi przez generała Zakonu Mutiusa Vitelleschiego, aby przed Trybunałem w Piotrkowie poświadczyć, że swoje dobra usytuowane w widłach Wisły i Wieprza, dobrowolnie oddał krakowskiemu kolegium jezuitów. Przy okazji stwierdził marnotrawstwo w zarządzaniu jego ojcowizną. Z goryczą napisał do generała, prosząc o interwencję i zmianę rektora kolegium. Następnie, w czasie dramatycznej żeglugi, wiatr dwakroć spychał ich okręt z powrotem do Lizbony. Za trzecim razem, w okolicy Makao, które było etapem jego podróży, statek dostał się w niewolę Holendrów. Uwięziony Męciński znalazł się w nieludzkich warunkach. Wśród pojmanych Portugalczyków zaczęły się szerzyć rozmaite choroby. Potrzebującym opieki lekarskiej służył swoją wiedzą medyczną, zdobytą na Uniwersytecie Jagiellońskim przed wstąpieniem Zakonu. W końcu udało się mu uciec i schronić w najbliższej placówce jezuickiej.

Zginął w Nagasaki, 1646 r. Przywiązany za nogi, powieszony na drągu głową w dół, spuszczony do lochu ciemnego, tylko lewą rękę miał wolną dla dania znaku, jeśliby chciał odstąpić od wiary. Wisiał tak siedem dni. Kilkadziesiąt biografii, niemal we wszystkich językach europejskich, rozsławiło jego męczeńską śmierć.

W 1618 r., po powrocie z Pułtuska do Wilna, zastał Bobola odbywającego tam nowicjat Rudominę, który w dzień planowanego związku małżeńskiego, zmienił decyzję i wstąpił do jezuitów. Już w czasie studiów w Lowanium okazał zamiłowanie do pióra i przetłumaczył na język polski książkę Jana Chokiera de Surlet O odmianie państw. W 1627 r. wyruszył w kierunku Chin. Pierwszy etap podróży zakończył w Indiach, w Goa. W czasie postoju poświęcił się posłudze charytatywnej wśród biednych i niewolników. Dalej popłynął do Makao i Kiatingu, gdzie Europejczycy uczyli się języka chińskiego. Szybko przyswoił sobie język i napisał po chińsku dwie popularne broszury ascetyczne: Theu che pa fou sin tou [Osiemnaście obrazów serca] oraz Che fou kin tai tou [Dziesięć obrazów człowieka pracowitego i leniwca]. Następnie apostołował w Makao, Kiatingu, Fukien i Fuczou. Został wtedy współautorem dziełka Keu to je tchao [Odpowiedzi na różne pytania], traktującego o zagadnieniach wiary i nauk przyrodniczych.

Do Fukien skierowano Rudominę W 1628 r. Coraz bardziej zapadał jednak na zdrowiu i w 1631 r. umarł, mając zaledwie 35 lat. Jeden z misjonarzy napisał, że Chińczycy mają go za świętego; w trudnych chwilach ucisku lub grożących niebezpieczeństwach nawiedzają jego grób.

Boym po odbyciu formacji zakonnej w Polsce wyjechał do Rzymu, stamtąd do Lizbony, aby z końcem 1643 r. popłynąć do Makao. Z drogi przysłał jezuicie Grzegorzowi Ciślakowi list będący najstarszym reportażem o Mozambiku. Swoją relację ozdobił rysunkami miejscowej fauny i flory. Ucząc w kolegium jezuickim w Makao zapoznawał się z językiem, kulturą i medycyną chińską. Tutaj prawdopodobnie powstał jego słynny Atlas Chin ozdobiony miniaturkami przedstawiającymi sylwetki Chińczyków oraz sceny z ich życia.

W 1651 r. odpłynął do Europy, jako wysłannik nowo nawróconej cesarzowej Heleny do papieża Innocentego X. Misja ta przysporzyła Boymowi mnóstwo kłopotów. Papież uznał to poselstwo za samozwańcze. Czekając cztery lata na audiencję, Boym owocnie wykorzystał przymusową bezczynność. Przygotował do druku kilka swoich prac, m.in. dzieło Flora Sinensis oraz dzieła medyczne: Specimen medicinae Sinicae (o pulsie i sposobach diagnozy na podstawie badania tętna, co otworzyło nowe drogi europejskiej sztuce lekarskiej) oraz Clavis medica, bezskutecznie zabiegając o ich wydanie. W 1656 r. podążył znowu do Państwa Środka. Z prac Boyma za życia Boyma ukazała się drukiem jedynie Flora sinensis. Inne rękopisy poginęły rozproszone po archiwach i zbiorach prywatnych. Niektóre z nich wykorzystali nieuczciwi plagiatorzy, publikując pod swoimi nazwiskami. Po powrocie z Rzymu równolegle z pracą misjonarską prowadził dalsze badania, które uczyniły z niego pierwszego polskiego sinologa. Zmarł w sierpniu 1659 r.

Smogulecki, jako piętnastolatek wydał traktat astronomiczny Sol illustratus ac impugnatus, ceniony przez współczesnych astronomów, cytowany nawet przez Heweliusza i Kepplera. W 1638 r. Smogulecki wstąpił do jezuitów. Po święceniach kapłańskich wyjechał na misje do Chin. Europę opuścił w 1644 r. Gdy dotarł do Chin najechali je Tatarzy. W zawierusze wojennej nieszczęśliwie stracił przywieziony ze sobą sprzęt astronomiczny. Ponieważ z powodu utraty przyrządów astronomicznych, nie miał okazji kontaktu z uczonymi, poświęcił czas katechizacji prostego ludu. Mimo niesprzyjające sytuacji ochrzcił wielu pogan. Później, dzięki wiedzy matematycznej, trafił do elity intelektualnej. Zapoznał Chińczyków z logarytmami. Cesarz usłyszawszy o uczonym Polaku, zaprosił go na swój dwór. W trakcie rozmowy z cesarzem Smogulecki przedstawił swój plan ewangelizacji Mandżurii. Cesarz zgodził się na projekt, przestrzegł jednak przed trudnościami. Otrzymawszy list polecający, Smogulecki wyruszył na obszar Chin, na którym nie stanęły jeszcze stopy misjonarzy. W czasie podróży apostolskich 17 września 1656 r. w Tschao-king-fou zapadł nagle na jakąś nieznaną chorobę, która pozbawiła go życia.

Młodzianowski, jeden z najwybitniejszych jezuitów XVII w., do Towarzystwa wstąpił w 1637 r. Wielostronny działacz, misjonarz w Persji, filozof, teolog, kapelan obozowy, kaznodzieja trybunalski w Lublinie, zajmował się także reformą pisowni polskiej. Rozgłos zdobył dzięki rozległej aktywności oraz bogatej, liczącej tysiące stronic, spuściźnie pisarskiej: ascetycznej, kaznodziejskiej, filozoficznej i teologicznej. Pod koniec 1653 r, otrzymał zezwolenie generała Zakonu, Goswina Nickela, na wyjazd do Persji. W 1654 r. popłynął z Marsylii do Sudanu. Po wielu trudach i przeszkodach, dotarł do Isfahanu, który miał być głównym terenem jego działalności. By móc pracować wśród tubylców najpierw podjął naukę języka perskiego. Z czasem przekonał się o braku widoków na owocność wysiłków misjonarskich. W 1657 r. wyruszył w drogę powrotną, która zajęła mu niemal rok. Wróciwszy do Polski dowiedział się o straszliwych rzeziach dokonywanych przez Kozaków i o męczeństwie Andrzeja Boboli. Skierowano Młodzianowskiego do Poznania na profesora teologii. Zostawszy rektorem kolegium, w 1678 r. postarał się o podniesienie jezuickiej szkoły do godności Akademii. W Poznaniu napisał i przygotował do druku większość swoich dzieł, m.in. Integer cursus theologicus et philosophicus, Kazania i homilie na niedziele doroczne, także święta uroczyste, Rozmyślania albo lekcja duchowna oraz Akty przygotowania się na śmierć.

W 1654 r., a więc na trzy lata przed męczeństwem św. Andrzeja, wyruszył do Konstantynopola Solski. Wyuczywszy się języka tureckiego, pracował jako misjonarz, zyskując równocześnie sławę matematyka i architekta. Wskutek niesprzyjających okoliczności musiał powrócić do Polski. Od 1666 r. był kapelanem obozowym hetmana Jana Sobieskiego, a po jego objęciu tronu matematykiem królewskim i geometrą. Opublikował dwa dzieła: Architekt polski, pierwszy polski podręcznik traktujący o zastosowaniu mechaniki w budownictwie, oraz Geometra polski – przystępny wykład geometrii stosowanej. Poza tym był autorem licznych drobnych publikacji matematycznych.
Na początek strony

Poprzednicy w męczeństwie

W ostatnim etapie drogi do Pana żył św. Andrzej w klimacie męczeństwa, słuchając o bestialstwach dokonywanych na ludziach, tak jak On bezpośrednio zaangażowanych w działalność apostolską; ludziach którzy umiłowali Chrystusa aż do szaleństwa Krzyża i byli zdolni zapłacić za to każdą cenę.

Szczególnie krwawym okresem były lata buntu Bohdana Chmielnickiego oraz najazd Szwedów, zwany “potopem”. W samym tylko 1648 r. Przybyło Zakonowi w Polsce trzydziestu męczenników. W sumie św. Andrzej Bobola był już osiemdziesiątym czwartym jezuitą-Polakiem, który poniósł śmierć męczeńską.

W czasie buntu Chmielnickiego pierwszą ofiarą stał się siedemdziesięciotrzyletni brat Mateusz Prasnensis. 9 czerwca 1648 r., w kolegium w Perejesławiu Kozacy rzucili się na obłożnie chorego starca, pobili dotkliwie i zadali trzy ciężkie rany w głowę. Męczył się przez dziesięć dni, aż wreszcie zmarł 19 czerwca. Po śmierci sprofanowano jego ciało, wyrzucając z trumny, gdyż była potrzebna na pochówek dla jakiegoś kozackiego atamana.

Kolejną ofiarą, w trzy tygodnie później, był ks. Piotr Dunin. W Nowogrodzie Siewierskim został wywleczony na rynek, poddany rozmaitym torturom, w następstwie których skonał 30 czerwca 1648 r. Równocześnie zamordowano braci Walentego Kossowicza i Adama Odolanowskiego.

10 albo 22 sierpnia, w Ostrogu, zamordowano kapelana obozowego, ks. Abrahama Boruchowskiego. Leczył się po złamaniu nogi i nie mógł uciekać. Ucięto mu głowę i rzucono psom na pożarcie. Podobny los spotkał br. Piotra Gołębiowicza, który przybył do pielęgnowania Boruchowskiego. Uchodząc z kolegium po jego śmierci został schwytany przez Kozaków i gardłem przypłacił samarytańską posługę.

We wsi Barszcze, na folwarku rezydencji barskiej, prowadzili gospodarstwo ks. Wojciech Sczepanowicz z br. Jędrzejem Dziussą. 31 stycznia 1649 r. zostali napadnięci i śmiertelnie pobici. 16 sierpnia pod Zborowem zamordowali Kozacy ks. Stefana Lisieckiego, a jesienią br. Wojciecha Kukawskiego, który po ugodzie w Białej Cerkwi, został wysłany do Ostroga, dla rozeznania sytuacji. Przekonał się, że o istnieniu dawnego kolegium świadczyły jedynie zgliszcza. Nad miastem dominował makabryczny widok tysiąca pomordowanych, a niepogrzebanych ciał. W drodze do Surazia został schwytany przez Kozaków, przytroczony do konia i pognany z powrotem do Ostroga, gdzie przywiązany do pala służył Kozakom za tarczę strzelniczą. Któraś z kul okazała się śmiertelna.

W paździeniku 1651 r. br. Jakuba Żmijewskiego, towarzysza misjonarzy obozowych, Kozacy zamordowali w Borystenie k. Kijowa; 20 grudnia Szwedzi utopili w Dniestrze kleryka Wojciecha Czarnockiego.

W tymże 1655 r., wojska moskiewskie zajęły Wilno. Ksiądz Kazimierz Gożewski w kościele św. Jana słuchał spowiedzi tłumów gotujących się na śmierć. Dostał w konfesjonale dwukrotne cięcie szablą w głowę. Rany te przyprawiły go o śmierć.

Księdza Wacława Jeleniewicza, który nie zdążył na czas opuścić miasta, pojmano w domu nowicjatu św. Ignacego i uprowadzono do Astrachania, gdzie po siedmiu latach dokonał życia.

Podobnie obfity w męczeństwo był rok 1656. Między innymi z rąk Szwedów zginęli wtedy: w marcu uprowadzony z Reszla ks. Andrzej Rubach, w Rawie Mazowieckiej 21 czerwca ks. Seweryn Brański, 13 sierpnia ks. Mateusz Zieliński, a 6 października w Rościszewie ks. Jan Kopystyński.

Jednemu z nich obcęgami wyrwano język, a w klatkę piersiową wbijano gwoździe.

W Litobroku, misji należącej do kolegium płockiego, 6 października pochwycono br. Bartłomieja Sitkowicza. Trzykrotnie brano go na tortury, obcęgami rwano ciało, wreszcie toporem odcięto głowę.

W 1657 r. męczeństwo św. Andrzeja Boboli poprzedzili br. Stanisław Pobożny, który zginął 11 kwietnia w Sandomierzu z rąk żołnierzy Rakoczego oraz ks. Szymon Maffon zabity przez Kozaków 13 maja w Horodku na Pińszczyźnie. Po obdarciu z szat wywleczono go z kościoła, przybito gwoździami do blatu olbrzymiego stołu, żagwiami przypiekano boki, zerwano mu skórę od karku aż do pięt, wypruto żyły, aż wreszcie dobito ukłuciami szabel.

Z powyższych faktów widać, że męczeństwo dla św. Andrzeja Boboli nie było zaskoczeniem. Wkalkulował je w swoją działalność apostolską i był przygotowany na złożenie ofiary z życia, które zostało mu odebrane w sposób szczególnie okrutny. Kaźń janowska była konsekwencją ślubu posłuszeństwa, jaki złożył dobrowolnie, bezpośrednio po nowicjacie w 1613 roku.

Przebieg życia

Gdy 31 lipca 1611 r. dwudziestoletni Andrzej Bobola, jako uczeń jezuickiej szkoły w Braniewie zgłosił się do litewskiej prowincji Towarzystwa Jezusowego z pewnością nie myślał o końcu, jaki zgotuje mu przyszłość. Chciał być wierny Bożemu powołaniu, dlatego usłyszawszy głos Chrystusa: “Pójdź za mną!”, nie zwlekał, lecz poprosił o przyjęcie do zakonu w tym samym dniu, w którym ukończył szkołę średnią. Imponował mu rozmach pracy apostolskiej i poziom intelektualny, jaki reprezentowali jezuici dlatego postanowił zrealizować swoje powołanie kapłańskie we wspólnocie, którą poznał w czasie studiów. Ówczesny prowincjał litewski, Paweł Beksa, polecił przyjąć zgłaszającego się kandydata. Andrzej jako uczeń musiał mieć w swoim środowisku opinię nie budzącą zastrzeżeń. Wszystko, cała przygoda, która miała doprowadzić go do janowskiej tragedii, a raczej janowskiego zwycięstwa, zaczęło się bardzo po prostu. Wstępując w progi nowicjackiego domu, który z powodu pożaru kolegium św. Ignacego mieścił się w zabudowaniach Akademii Wileńskiej, wpisał własnoręcznie do specjalnego zeszytu oświadczenie: Ja, Andrzej Bobola, Małopolanin, zostałem przypuszczony do odbycia pierwszej próby, dnia ostatniego lipca 1611 r., zdecydowany za pomocą Boga wypełnić wszystko, co mi przedłożono. 10 sierpnia otrzymał suknię zakonną i rozpoczął właściwy nowicjat. Pewną monotonię zajęć nowicjackich przerywał czas prób. Andrzej odbył ich trzy: miesięczną posługę chorym w szpitalu, katechizowanie na placu miejskim przygodnie zebranych słuchaczy oraz pielgrzymowanie o żebraczym chlebie w okolicach Wilna. Szczególnie przykra wydaje się ta ostatnia. Były to bowiem czasy zacietrzewienia religijnego, kiedy strony, zarówno katolicy, jak i ewangelicy czy prawosławni, nie przebierali w środkach w walce z oponentami, a niechęć, niejednokrotnie nawet wrogość innowierców do Towarzystwa Jezusowego łączyła się z czynnymi zniewagami. Uwieńczeniem nowicjatu są śluby zakonne: wieczystego ubóstwa, czystości i posłuszeństwa. Złożył je Andrzej 31 lipca 1613 r., podczas Mszy św. celebrowanej przez swojego rektora i jednocześnie mistrza nowicjatu, Wawrzyńca Bartiliusa. Jeszcze tego samego dnia przeniósł się Bobola do kolegium akademickiego, by odbyć studia filozoficzne. W 1616 r. zdał komisyjny egzamin z całości filozofii. Zwyczajem Towarzystwa wysyłano wówczas nowych magistrów na praktykę wychowawczą lub dydaktyczną do któregoś z kolegiów. Andrzeja skierowano do kolebki polskich jezuitów – Braniewa. Zapewne zadowolony był z tej placówki, ponieważ w zawsze przepełnionym Hozjanum panował dobry duch. O duchowej prężności tego ośrodka w czasie, gdy tam pracował, świadczy fakt, że w roku, w którym odchodził z Braniewa, trzynastu uczniów tej szkoły poprosiło o przyjęcie do Towarzystwa, a pięciu poszło do innych zakonów. Drugim miejscem, gdzie Andrzej sprawdzał swoje siły jako pedagog, był Pułtusk. Uczelnia licząca wtedy ponad 800 studentów była ulubioną szkołą synów magnackich i wydała wielu obywateli zasłużonych dla ojczyzny. Po dwuletniej praktyce pedagogicznej rozpoczął studia teologiczne na Akademii Wileńskiej. Funkcję rektora kolegium pełnił wówczas Żmudzin, Jan Gruzewski, który podobnie jak uprzednio ks. Bartilius, mistrz nowicjatu, obok zwyczajnych zajęć związanych z pełnionym urzędem, z umiłowaniem odwiedzał więźniów, chorych w szpitalach oraz katechizował dzieci. Przykłady te nie pozostały bez wpływu na Andrzeja. Święcenia kapłańskie, cel i przedmiot marzeń każdego kleryka, otrzymał w dniu kanonizacji pierwszych jezuitów: Ignacego Loyoli i Franciszka Ksawerego, 12 marca 1622 r. Udzielił mu ich bp Eustachy Wołłowicz. Rok przed święceniami rodzina Andrzeja zdołała uzyskać zgodę generała zakonu, Mutiusa Vitelleschi, aby Bobola, jako Małopolanin, mógł przejść z prowincji litewskiej do polskiej. Andrzej jednak wolał pozostać w prowincji, do której wstąpił. Sądził widocznie, że tutaj będzie mógł owocniej pracować dla chwały Bożej.

W roku 1622, bezpośrednio po ukończeniu studiów teologicznych, został skierowany na rok trzeciej probacji do Nieświeża, gdzie pogłębiał zarówno swoją znajomość konstytucji Towarzystwa, jak i osobisty kontakt z Bogiem przez Ćwiczenia duchowne św. Ignacego. Tam, po probacji, spędził także pierwszy rok swojej pracy apostolskiej. Został rektorem kościoła. Okazał się doskonałym administratorem oraz jeszcze lepszym duszpasterzem: świetnym spowiednikiem i kaznodzieją. Oprócz zajęć na miejscu podejmował w okolicy prace misjonarza ludowego: w pobliskich wioskach udzielał chrztu św., sakramentalnym związkiem połączył 49 par żyjących przedtem bez ślubu, wielu nakłonił do spowiedzi i poprawy życia. W Nieświeżu pełnił także obowiązki prefekta bursy dla ubogiej młodzieży.

Wcześnie musiał zyskać sławę jako głosiciel słowa Bożego, skoro starał się o niego, właśnie jako o wybitnego kaznodzieję, dom profesów w Warszawie. Prowincjał posłał jednak Bobolę do Wilna, do pracy w kościele św. Kazimierza. Tutaj powierzono Andrzejowi Sodalicję Mariańską mieszczan, ambonę, konfesjonał, administrację kościoła oraz popularne wykłady z zakresu Pisma św. i dogmatyki. Gdy w czerwcu 1625 r. nawiedziła Wilno jakaś epidemia, nie zważając na niebezpieczeństwo zarażenia się, pospieszył wraz z innymi na posługę chorym. Następstwem samarytańskiej pomocy była wtedy śmierć 6 jezuitów; zebrano jednak niemały plon duchowy: wysłuchano 8000 spowiedzi, przykładem heroicznego poświęcenia nawrócono 26 innowierców…

W roku 1627 wypłynęła sprawa publicznych ślubów Andrzeja. Rozpisane w tym celu informacje zgodnie podkreślały bystry umysł kandydata, dobre wykształcenie, trzeźwość osądu, zdolności kaznodziejskie oraz wielki i dobroczynny wpływ, jaki wywierał na ludzi. Zarzucano mu jednak upieranie się przy własnym zdaniu oraz wybuchowość. Ostatecznie został dopuszczony do profesji czterech ślubów, które złożył w niedzielę, 1 czerwca 1630 r., w kościele św. Kazimierza w Wilnie.

Po profesji odczuł na sobie jedną z cech jezuickiego charyzmatu: przenoszenie się z miejsca na miejsce. Najpierw został posłany do Bobrujska, niewielkiego miasteczka zabudowanego drewnianymi domkami, zamieszkałego przede wszystkim przez prawosławnych. Nikły odsetek katolików rozproszonych w innowierczej społeczności pozbawiony był całkowicie opieki duszpasterskiej. Ignorancji religijnej towarzyszył zanik życia sakramentalnego oraz obniżenie poziomu moralności. Wielu ulegało wpływowi otoczenia i przystało do schizmy. W 1630 r. jezuici otworzyli tutaj placówkę, a pierwszym jej przełożonym mianowano Bobolę. Spędził na niej trzy lata. Dzieło, którego dokonał, było robotą pionierską zarówno w wymiarze materialnym, jak i duchowym. Obok troski o niezbędne w każdej działalności zaplecze ekonomiczne, głosił kazania i słuchał spowiedzi. Do współpracy dodano mu czterech kapłanów i brata zakonnego. Księża poświęcali swoje siły i czas przede wszystkim działalności misjonarskiej w okolicznych wioskach, brat Krzysztof Genell natomiast, jako rzeźbiarz, zajęty był przy budowie kościoła. Pisząc w tym okresie opinię do Rzymu, prowincjał Mikołaj Łęczycki podkreślił u Boboli zdrowy rozsądek, dobre wykształcenie, łatwość obcowania z ludźmi oraz wywieranie dodatniego wpływu na otoczenie.

W roku 1633 posłano Andrzeja do Płocka, gdzie kierował Sodalicją Mariańską uczniów jezuickiej szkoły. Dokładniejszych danych z tego okresu brakuje. Z Płocka przeniesiono Bobolę do Warszawy. Starał się o niego tutejszy przełożony. W stolicy polem działalności Andrzeja miała być przede wszystkim ambona. Niedługo jednak tutaj zabawił; po roku powrócił do Płocka przyjmując tym razem obowiązki prefekta studiów w kolegium oraz głoszenie słowa Bożego. Szkoła, którą kierował, była niewielka – liczyła zaledwie czterech nauczycieli. Zanotowano jednak w czasie jego pobytu w Płocku ożywienie kultu św. Stanisława Kostki, do czego przyczynił się prawdopodobnie Andrzej swoimi kazaniami.

Od wyjazdu z Płocka do 1642 r. pracował w Łomży, gdzie – jak poprzednio w Płocku – powierzono mu, obok ambony, także troskę o szkołę. Z korespondencji wiadomo, że cieszył się zaufaniem ludzi i że był człowiekiem o wielkim sercu, umiejącym współczuć z innymi w cierpieniu.

W lipcu 1642 r. wrócił do Wilna, aby, jak podczas pierwszego pobytu, kierować Sodalicją mieszczan i prowadzić w kościele komentarz Pisma św. Z końcem 1642 r. lub na początku 1643 r. przeniesiono Andrzeja do Pińska. Kronika domu odnotowuje w tym okresie wzmożone zaangażowanie miejscowych jezuitów w pracę nad prawosławnymi. Wielu z nich przychodziło do kościoła jezuickiego, aby posłuchać kazań lub nauki katechizmu. To oddziaływanie prowadziło do licznych nawróceń. Nie bez znaczenia była też troska o rozwój kultu maryjnego, którego krzewicielami stały się Sodalicje.

W 1646 r. Andrzej znalazł się znowu w Wilnie. Tym razem przyczyną przeniesienia było jego zdrowie, które dotychczas wydawało się nie do zdarcia. Wilno miało klimat bez porównania lepszy aniżeli Polesie. W kościele św. Kazimierza, wrócił do poprzednio pełnionych obowiązków i pracował tu przez sześć lat.

W miesiącach letnich 1652 r., w lepszym stanie zdrowia, powrócił do Pińska, gdzie praktycznie przebywał, z niewielką przerwą, do końca życia. Przez ten ostatni okres swojej ziemskiej działalności pracował przede wszystkim jako misjonarz na Polesiu. Zadanie, jakie postawiła przed nim wola Boża wypowiedziana ustami przełożonych, bynajmniej nie było łatwe. Apostołowanie utrudniały zarówno okoliczności zewnętrzne, jak i atmosfera duchowa. Brak dróg i stąd trudny dostęp do ludzi izolowanych od świata, żyjących na piaszczystych ziemiach, wśród grząskich bagien, sprawił, ii stan religijno-moralny Poleszuków był opłakany. Hołdowali oni przeróżnym zabobonom. W niedzielę jeździli wprawdzie tłumnie do miasta, ale w kościele lub cerkwi zjawiali się tylko na błogosławieństwo przed końcem Mszy św., a resztę czasu spędzali w karczmie.

Początkowo po wioskach i siołach Pińszczyzny przyjmowano misjonarzy jezuickich bardzo niechętnie. Później jednak, gdy pękły lody nieufności, chłopi gromadzili się licznie na naukach głoszonych w wiejskich chatach. Praca duszpasterska była niejednokrotnie dla Boboli okazją aby stanąć w szranki z duchownymi prawosławnymi. Oczytanie w pismach Ojców Kościoła greckiego, do czego dopomogła mu wyniesiona z jezuickiej szkoły średniej dobra znajomość tego języka, sprawiło, że z każdej dysputy wychodził zwycięsko. Do największych jego osiągnięć należy przejście na katolicyzm dwu całych wsi: Bałandycze i Udrożyn.

Proporcjonalnie do osiągnięć apostolskich rosła w obozie przeciwnym niechęć do Andrzeja. Gdy pomimo osłabionego zdrowia chodził ciągle od wioski do wioski, obrzucano go nie tylko obelgami, ale także błotem i kamieniami. Uwieńczeniem tej wrogości była sprawa janowska.

Okoliczności męczeństwa

Wskutek różnorodności kultur i uwarunkowań politycznych niejednokrotnie dochodziło do zrywania przez Kościoły wschodnie więzi z katolickim Rzymem. W r. 867 odłączył się od Kościoła powszechnego patriarcha konstantynopolitański – Focjusz. Rozdwojenie to jednak nie trwało długo. Zasadniczy podział Kościoła nastąpił dopiero w r. 1054. Patriarcha Konstantynopola, Michał Cerulariusz, ogłosił się wtedy równym papieżowi.

Ponieważ Ruś przyjęła chrześcijaństwo z Konstantynopola, otrzymała je w obrządku bizantyjskim i w hierarchicznej zależności od patriarchatu konstantynopolitańskiego. Po oderwaniu się Cerulariusza od papiestwa, także biskupi ruscy zerwali łączność ze Stolicą Piotrową. W XIV stuleciu, gdy po akcie krewskim na wpływy polskie otwarły się nic tylko tzw. ziemie czerwonoruskie lecz także Białoruś i Ukraina, na nowo odżyła dążność do unii z Kościołem zachodnim. Nie zdołała jednak ugruntować się w państwie polsko-litewskim unia Florencka (1439). Dopiero po Soborze Trydenckim, gdy ogarnął Kościół nowy powiew Ducha Świętego, pracę nad zjednoczeniem chrześcijaństwa w Rzeczypospolitej Obojga Narodów podjęli biskupi ruscy, a wraz z nimi jezuici (na pierwszym miejscu wielki rzecznik tej sprawy, Piotr Skarga).

W 1596 r. podpisano w Brześciu n. Bugiem unię Kościoła wschodniego z zachodnim na ziemiach polskich. Jednocześnie z synodem, którego wynikiem było uroczyste odczytanie aktu unii w kościele św. Mikołaja, w dniu 20 października, obradował w Brześciu antysynod. Zaprzysiężono na nim walkę z unią. Próba czasu wykazała, że i pod ten zasiew, jakim była unia brzeska, nie wszędzie gleba została przygotowana należycie. Jezuici urabiali umysły do zjednoczenia Kościoła poprzez swoje szkoły i stacje misyjne. Było to za mało, aby wpłynąć na masy. Lud przywiązał się do starej obrzędowości, a różnice dogmatyczne nie interesowały prostego wieśniaka. Wskrzeszenie więc sympatii dla prawosławia w niektórych rejonach nie przychodziło trudno. Do destruktywnych działań przyłożył rękę również Kościół łaciński. Słabości zarówno Kościoła, jak i Cerkwi (brak w niej centralizacji władzy sprzyjał nadużyciom) wykorzystywali ludzie szukający we wszystkim pożytków doczesnych. Podsycali oni pomiędzy katolikami a prawosławnymi wzajemną nienawiść, różnice religijne uczynili narzędziem w rozgrywkach politycznych. Ich sprzymierzeńcem stali się kozacy. Życie na wschodnich rubieżach przerodziło się w piekło. Ten tragiczny klimat odtworzył Henryk Sienkiewicz w Ogniem i mieczem. Wśród licznych ofiar swoją przynależność do Kościoła przypłacił głową także unicki arcybiskup połocki, św. Jozafat Kuncewicz, zamordowany w Witebsku w 1623 r. Wycinano w pień nie tylko hierarchów, lecz także całą katolicką ludność. Największe triumfy święciło zło za czasów Bohdana Chmielnickiego. Mordowano katolików bez względu na wiek, płeć czy pochodzenie społeczne. Zagrożona ludność chroniła się w lasach. Przypuszczalnie chcieli tam znaleźć azyl także pracujący w terenie jezuici Szymon Maffon i Andrzej Bobola. Pierwszego z nich pochwycili kozacy 15 maja 1657 w Horodcu. Odartego z odzienia przybito gwoźdźmi do jakiejś ławy czy stołu, okręcono powrozami głowę i tak zaciskano sznury, że gałki oczne wychodziły z orbit. Zdarto mu następnie skórę z piersi i pleców, a otwarte rany polewano ukropem. Wreszcie udręczonego dobito cięciem szabli. Na drugi dzień kozacy podążyli do Janowa. Tutaj pozabijali co do jednego nie tylko katolików, ale i żydów. Dowiedziawszy się, że uszedł stąd niedawno Andrzej Bobola, urządzili za nim pościg. W godzinach przedpołudniowych dopadli go w miejscowości Predyła. Była to środa, 16 maja. Rozpoczęła się swoista katecheza, mająca nakłonić Andrzeja do schizmy. Kozacy byli pomysłowi w zadawaniu tortur i nie trzymali się jednego schematu. Najpierw więc obnażono schwytanego Lacha i skatowano nahajkami potem dostał jeszcze w twarz kilka kułaków tak silnych, że posypały się zęby. Po tej lekcji poglądowej, gdy Andrzej nadal nie wyrażał chęci przejścia na prawosławie, skrępowano mu ręce powrozem i przytroczono do pary koni, które ruszyły w kierunku Janowa. W czasie czterokilometrowego biegu pomiędzy końmi dostał jeszcze mnóstwo razów batogami, cięcie szablą po lewym ramieniu oraz kilka ukłuć lancą, po których pozostały głębokie rany. W Janowie zbiegł się tłum ciekawych niecodziennego widowiska. Aby uchronić się od nadmiaru świadków, wprowadzono Andrzeja do szopy służącej za rzeźnię. Z gałązek dębowych upleciono wieniec i wciśnięto mu na głowę, następnie rzucono go na stół i zachęcając do wyparcia się katolicyzmu, ogniem przypalano jego ciało, wbijano drzazgi za paznokcie, zdzierano skórę z rąk, piersi, pleców i głowy, odcięto palec wskazujący od lewej dłoni i końce dwu innych palców, wydłubano prawe oko, świeże rany posypano plewami, odcięto nos i wargi, wyrwano język, wreszcie powieszono u powały za nogi. Po dwu godzinach żyjącego jeszcze zdjęto ze sznura. Dwukrotne cięcie szablą w szyję zakończyło ziemską wędrówkę Boboli. W ten sposób Andrzej stał się czterdziestą czwartą żertwą Towarzystwa złożoną na ołtarzu Unii. W okolice Janowa niespodziewanie nadciągnął oddział wojska polskiego. Kozacy uciekli w popłochu zostawiając zmasakrowane zwłoki. Jezuici pińscy powiadomieni o okrutnej śmierci Andrzeja przybyli po ciało. Przewieźli je wozem do klasztoru i złożyli w drewnianej trumnie, zabijając natychmiast jej wieko, aby uczniom kolegium oszczędzić straszliwego widoku. Trumnę umieszczono w podziemiach kościoła, a na liście zmarłych odnotowano: Ojciec Andrzej Bobola roku 1657, maja 16, w Janowie okrutnie zamordowany przez bezbożnych kozaków w różnoraki sposób umęczony, następnie obdarty ze skóry, położony jest pod wielkim ołtarzem.

Sylwetka duchowa

Dobrowolne oddanie własnego życia za drugiego wymaga heroizmu. Do tej dyspozycyjności względem Boga i Jego wyroków doprowadziły Bobolę Ćwiczenia duchowne – wielkie rekolekcje św. Ignacego, które przeżywał, jak każdy z jezuickich kapłanów, dwukrotnie: raz w nowicjacie, drugi raz już w wieku męskim, po ukończeniu studiów filozoficzno-teologicznych. Wówczas w swoistym klimacie, który trzeba przeżyć samemu, aby to zrozumieć, dojrzały życiowe decyzje Andrzeja pozwalające mu rzucić wszystko na jedną szalę. Nie było to łatwe. Każdy człowiek wnosi ze sobą do klasztoru szereg przywiązań, balast grzechu pierworodnego, obciążeń, które powszechnie określa się mianem pożądliwości oczu, pożądliwości ciała i pychy albo pożądliwości sławy. Odtrutką na tę ludzką słabość mają być śluby zakonne, ale one nie skutkują automatycznie. Bardzo fragmentaryczne są przekazy, które rzucają światło na duchową sylwetkę Andrzeja. Wytykano mu sporo wad. Temperament choleryczny z domieszką sangwinicznego niósł ze sobą między innymi impulsywność i obstawanie przy własnym zdaniu. Doręczona mu długa lista ułomności związanych ze słabością charakteru oraz obiektywnych niedociągnięć w ideale doskonałości zakonnej, nie zniechęciła go. Szedł konsekwentnie ku raz wytkniętemu celowi, którym z chwilą wstąpienia do Towarzystwa, stała się służba Chrystusowi w Kościele pod sztandarem Krzyża i przewodnictwem Ojca św. Temu zasadniczemu charyzmatowi jezuity zawsze był wierny. Jego dynamizm apostolski i zapał kaznodziejski, co uwypuklają zachowane świadectwa, zrodziły się z woli służenia Stwórcy i bliźniemu, szukania we wszystkim większej chwały Bożej przez pracę nad zbawieniem dusz ludzkich odkupionych Krwią Chrystusa. Jeżeli zyskał sobie przydomek “duszochwata”, jest to echem, rozmyślania o dwu sztandarach z książeczki Ćwiczeń duchownych.

Osiągnięcia apostolskie nie przychodzą same. Nie są one również efektem jedynie potoku pięknych słów. U podłoża działania nadprzyrodzonego leży kapitał modlitwy. Obracając tą monetą można dorabiać się tego, co w nazewnictwie zakonnym określa się słowami “owoc duchowy”. Ignacy nauczył swoich towarzyszy i ich następców sztuki “kontemplatywności w działaniu”. Zjednoczenie z Bogiem w szarzyźnie życia i przy pełnej intensywności pracy posiadł Bobola w wysokim stopniu skoro, głoszonej przezeń Prawdzie towarzyszyła u słuchaczy wielka odmiana sposobu myślenia i wartościowania.

Każdy człowiek pragnie sukcesów, uznania, sławy… W chwilach gdy natrafia na obelgi i nienawiść zamiast oczekiwanej wdzięczności, załamuje się. Jeżeli Andrzej pomimo niejednokrotnie czynnych zniewag, uzbrojony wyłącznie w miłość, dalej zdążał do polskich miasteczek, wiosek i przysiółków, zamieszkałych przeważnie przez prawosławną ludność, widać, że posiadał ducha trzeciego stopnia pokory z ignacjańskich rekolekcji. Jego współpraca z łaską była tak dynamiczna, że Opatrzność wyniosła go na ołtarze. W okresie prześladowań kozackich oddało życie za wiarę ponad sześćdziesięciu jezuitów. W przededniu śmierci Boboli w podobnie okrutny sposób został zamordowany Szymon Maffon. Poprzednio razem pracowali na Bożym zagonie i byli wiernymi towarzyszami duszpasterskich wypraw. Ówczesny generał jezuitów, Goswin Nikel, stawiał męczeństwo obydwu na tej samej płaszczyźnie. A jednak tylko jednego z nich wybrał Bóg na szczególny wzór i orędownika.

Dzieje kultu

Ciągłe wojny, które prowadziła Polska w XVII stuleciu, pustoszyły kraj i paraliżowały życie społeczno-organizacyjne. Sytuacja ta nie sprzyjała rozwojowi kultu męczennika, który w zabiegach o jedność Kościoła postradał życie. Pamięć o Boboli wygasła wraz ze śmiercią tych, którzy znali go osobiście. Ziarno rzucone w glebę, chociaż pozornie obumiera, w stosownej chwili kiełkuje i rozwija się we wspaniały kłos. Podobnie, w najbardziej nieoczekiwanym momencie, wyrósł kult Boboli. Minęło 45 lat od śmierci Andrzeja. Polska znowu przeżywała gehennę, tym razem wielkiej wojny północnej. Niebezpieczeństwo zagrażało także Pińskowi. Gdy w niedzielę, 16 kwietnia 1702 r., zatroskany rektor tamtejszego kolegium, Marcin Godebski, prosił niebo o ratunek, przyśnił mu się nieznany jezuita i zapewnił, iż on, Andrzej Bobola, będzie miał klasztor w opiece pod warunkiem, że jego ciało zostanie otoczone odpowiednią czcią. Odnalezienie zwłok Boboli nie było łatwe. W podziemiach kościoła spoczywało wielu jezuitów, a wszelkie zapiski poginęły w burzliwych dziejach kolegium. Na miejscu nie dało się ustalić nawet daty śmierci, co ułatwiłoby poszukiwania. W nocy z 18 na 19 kwietnia (tym razem świeckiemu zakrystianowi) ukazał się Bobola po raz wtóry i dokładnie określił miejsce, w którym został pochowany. Po trzech godzinach pracy wykopano z ziemi trumny z łacińskim napisem: “Ojciec Andrzej Bobola Towarzystwa Jezusowego przez kozaków zabity”. Wielkie było zdziwienie, gdy po zdjęciu wieka ujrzano zwłoki, które zachowały świeży wygląd, ze wszystkimi śladami tortur. Po przebraniu relikwii w nowe szaty przełożono je do drugiej, przygotowanej uprzednio trumny. Wiadomość o odnalezieniu ciała, które w wilgotnej piwnicy, wśród rozkładających się trupów, zachowało świeżość, obiegła Polesie lotem błyskawicy. Mieszkańcy Pińska, Janowa i okolic zaczęli przypominać sobie fakty opowiadane kiedyś przez starców. Odżyło nagle ustne podanie o heroizmie Andrzeja. Okoliczna ludność tłumnie przychodziła teraz do okienka krypty, w której spoczywa~ Bobola, by oddać hołd Męczennikowi.

Andrzej Bobola roztoczył opiekę nie tylko nad jezuickim kolegium. Gdy w latach 1709-1710 straszna zaraza pochłonęła tysiące ofiar (w r. 1710 prowincja litewska pochowała 118 jezuitów, wśród których 94 przypłaciło życiem samarytańską posługę), jedynie Pińszczyzna została ochroniona przed epidemią. Mnożyły się także łaski wypraszane za jego pośrednictwem.

Generał Towarzystwa Jezusowego, Michał Tamburini, powiadomiony o czci, jaką otaczają Bobolę wierni i o tym, że rozprzestrzenia się ona coraz bardziej, polecił pracującemu w Rzymie polskiemu jezuicie, Janowi Dawidowiczowi; zająć się sprawą beatyfikacji. Widocznie rychło sława męczennika przeniosła się poza granice Polski skoro pierwsza biografia Boboli została wydrukowana nie w żadnej oficynie krajowej, lecz w Würzburgu.

Pomimo rozwijającego się kultu, wyniesienie na ołtarze szło opornie. Zabiegi polskich biskupów oraz starania jezuitów sprawiły jedynie, że Benedykt XIV 9 lutego 1755 r. wpisał Bobolę na listę męczenników za wiarę.

W 1764 r., na sejmie konwokacyjnym w Warszawie, wypłynęła sprawa na nowo. W konstytucjach, które zaprzysiągł król Stanisław August Poniatowski w dniu swojej koronacji, zamieszczono również takie zobowiązanie: Starać się będziemy wnieść instancję do Stolicy Apostolskiej o beatyfikację Andrzeja Boboli SJ. Nastąpiła jednak kasata zakonu i rozbiory Polski, a beatyfikacja stanęła praktycznie w martwym punkcie. Opatrzność odłożyła tę uroczystą chwilę na czas bardziej stosowny, gdy zniewolonemu i poddanemu silnej rusyfikacji narodowi polskiemu, a szczególnie prześladowanym za wiarę unitom podlaskim potrzebny był wzór mocarza ducha, który nie uląkł się przemocy. Nabożeństwo do bł. Andrzeja Boboli krzepiło także jezuickich misjonarzy, gdy po kryjomu, przebierając się za domokrążnych kupców lub wędrownych rzemieślników, pracowali wśród unitów podlaskich ryzykując zsyłkę na Sybir lub tortury w rosyjskich kazamatach. Pomimo, iż rząd carski robił wszystko, aby przeszkodzić sprawie, Andrzej Bobola został w dniu 30 października 1853 r. przez Piusa IX ogłoszony błogosławionym. Uroczystość urządzono z wielką okazałością. Wnętrze całej bazyliki św. Piotra wybito czerwonym adamaszkiem i oświetlono mnóstwem świateł. W miejscu, gdzie według zwyczaju wieszało się herby: papieski oraz panującego w państwie, z którego pochodził błogosławiony, polecił Ojciec św. powiesić dwa herby papieskie, aby w ten sposób symbolicznie zaznaczyć, że uciemiężonemu narodowi on zastępuje króla. W brewe beatyfikacyjnym napisał: Pragnę, aby w tak ciężkich czasach i wobec wielkiej liczby nieprzyjaciół wierni Chrystusa uzyskali nowy wzór, który wzmógłby ich odwagę w walce, pozwalamy sługę bożego Andrzeja Bobolę, kapłana profesa Towarzystwa Jezusowego, który za wiarę katolicką i dusz zbawienie poniósł męczeństwo, nazywać odtąd imieniem błogosławionego.

Na swój sposób upamiętnił tę beatyfikację rozgniewany car, skazując na śmierć sześciu Polaków wcielonych do rosyjskiej armii. Pomimo represji szerzył się jednak kult błogosławionego także w imperium rosyjskim. W 1908 r. udało się nawet, dzięki przekupności urzędników państwowych, wydrukować w Petersburgu życiorys Andrzeja Boboli napisany przez ks. Jana Urbana SJ.

Po odzyskaniu niepodległości episkopat polski rozpoczął starania o kanonizację błogosławionego Andrzeja. Zabiegi zostały uwieńczone przez Piusa XI pomyślnym skutkiem w święto Zmartwychwstania.

Ostatnim aktem Stolicy Apostolskiej dotyczącym Andrzeja Boboli jest encyklika Piusa XII z okazji 300-lecia śmierci Świętego, skierowana do biskupów całego Kościoła. Pragniemy gorąco – powiada autor encykliki – aby przede wszystkim synowie ukochanej przez nas polskiej ziemi, dla których niezwyciężony bohater Chrystusowy, Andrzej Bobola, jest chlubą i wspaniałym wzorem chrześcijańskiego męstwa… rozważyli jego męczeństwo i jego śmierć… Wśród innych chlubnych przymiotów nade wszystko błyszczy w Andrzeju Boboli cnota wiary, której moc… dodała mu odwagi do mężnego podjęcia męczeństwa.

Dzieje relikwii

Po kasacie zakonu opiekę nad ciałem Męczennika przejęli kapłani uniccy. Relikwie Świętego otoczono wielką czcią. Nadszedł jednak drugi rozbiór Polski i Pińsk znalazł się w obszarze imperium rosyjskiego. Pojezuicka świątynia przeszła w ręce schizmatyckich bazylianów. Nowi gospodarze uszanowali ciało i pozostawili je na miejscu, tym bardziej że do trumny garnęła się takie ludność prawosławna. Nie podobało się to miejscowemu archimandrycie. Gdy zachowani na Białej Rusi jezuici dowiedzieli się o zamiarze ponownego zakopania relikwii w ziemi, wszczęli starania u Aleksandra I o wydanie ciała. Car okazał się łaskawy i w styczniu 1808 r., pomimo ciężkiej zimy i wielkich śnieżyc, przewieziono relikwie do Połocka, gdzie złożono je w przygotowanej w tym celu krypcie.

13 marca 1820 r. został podpisany przez cara dekret wydalający jezuitów z Rosji. (Było to już po przywróceniu zakonu w innych. krajach). Wszystkie zabudowania pojezuickie w Połocku oddano pijarom. Po dziesięciu latach usunięto pijarów, jak poprzednio jezuitów, a kościół przejęli prawosławni. Ciało Andrzeja przewieziono więc do kościoła Dominikanów i złożono w oddzielnej kaplicy. W 1864 r. wydalono z Połocka także dominikanów, a ich świątynię objęli w posiadanie księża diecezjalni.

W 1866 r. do Połocka przyjechała z Petersburga komisja rządowa. Rozeszły się bowiem wieści, że Błogosławionemu oddają cześć na równi z katolikami także prawosławni. W czasie inspekcji oderwała się od sklepienia cegła i spadając raniła jednego z urzędników. Zabobonni komisarze, widząc w tym “interwencję Boboli”, pospiesznie opuścili kaplicę. Pozostawiono ciało w spokoju aż do rewolucji. W czasach sowieckich kilkakrotne próby zbeszczeszczenia relikwii zostały udaremnione zdecydowaną postawą społeczeństwa. Dopiero 23 czerwca 1922 roku kościół otoczyło wojsko. Zjawili się wysłańcy Kremla. Po otwarciu trumny ciało obnażono i rzucono nim o posadzkę. Ku osłupieniu obecnych, zwłoki nie rozsypały się. Spisano protokół o ich stanie, stwierdzając, że trup zawdzięcza swoje dobre zachowanie właściwościom ziemi, w której się znajdował. Po tym antyhumanitarnym akcie profanacji pozostawiono relikwie w spokoju, ale nie na długo. 20 lipca wtargnęli do kościoła “bojcy” i maltretując parafian broniących dostępu do trumny, wywieźli ciało do Moskwy, umieszczając je w gmachu Higienicznej Wystawy Ludowego Komisariatu Zdrowia.

O zwrot relikwii wszczął bezskuteczne starania Rząd Polski. Według świadectwa Piusa XI wcześniej już Józef Piłsudski planował szarżę na Połock, by odebrać trumnę z ciałem Błogosławionego, ale zewnętrzne okoliczności udaremniły zamiar.

Gdy Związek Radziecki dotknęła klęska głodowa, w roku 1922 ginącemu narodowi z wydajną pomocą pospieszył Pius XI. Wówczas Rząd Sowiecki – wobec zasług Papieskiej Komisji Ratowniczej – przychylnie załatwił prośbę Ojca Swiętego o wydanie relikwii. 21 września 1923 r. dwaj przedstawiciele wspomnianej Komisji, jezuici: Edmund Walsh i Leonard Gallagher, w towarzystwie podsekretarza stanu Komisariatu Spraw Zagranicznych i trzech członków Czerezwyczajki, udali się do budynku Higienicznej Wystawy, gdzie wskazano im trumnę ze zwłokami Boboli. Rząd Sowiecki nie życzył sobie, aby ciało powieziono przez Polskę, uzgodniono więc drogę przez Odessę i Konstantynopol. 25 września zażądano od Walsha, aby do protokółu odbiorczego dołączył zobowiązanie, że ciało pozostanie w Rzymie i nie będzie nikomu przekazane. Warunku tego ks. Walsh nie przyjął.

Do Wiecznego Miasta relikwie przybyły w uroczystość Wszystkich Świętych. Złożono je w bazylice św. Piotra na Watykanie, a w maju 1924 r. papież przekazał ciało jezuickiemu kościołowi del Gesu. Po
kanonizacji w 1938 r. relikwie przez Jugosławię, Węgry i Czechosłowację dotarły do Polski. Tutaj w triumfalnym pochodzie powieziono je najpierw do Czechowic, później do Oświęcimia, Krakowa, Katowic, Poznania i Łodzi, aż wreszcie trumna stanęła w Warszawie. Wszędzie witano ją z entuzjazmem, czego dowodem jest zachowana kronika filmowa. W stolicy odbyło się specjalne nabożeństwo na placu Zamkowym, następnie trumnę wystawiono w świętojańskiej katedrze. Prezydent Ignacy Mościcki, jako wotum złożył na trumnie swój Krzyż Niepodległości.

Po uroczystościach powitalnych relikwie spoczęły w kaplicy Jezuitów przy ul. Rakowieckiej, gdzie miały czekać na wybudowanie specjalnego sanktuarium. Tymczasem wybuchła wojna. We wrześniu 1939 r., podczas oblężenia Warszawy, gdy Niemcy nacierali na Mokotów, lotnicy polscy wynieśli nasz skarb narodowy na Stare Miasto i złożyli u stóp NMP Łaskawej w kościele Jezuitów. Tutaj w latach okupacji krzepili swoje serca uciemiężeni Polacy. W czasie powstania warszawskiego, gdy płonęła ulica Świętojańska, relikwie przeniesiono do kościoła św. Jacka umieszczając je w podziemiach. Zawalone gruzem przeleżały do lutego 1945 r. Po upadku powstania o trumnę z relikwiami dopytywali się Niemcy. Na szczęście nie dowiedzieli się o miejscu, gdzie ją zabezpieczono. Gdy Warszawa została wyzwolona, odkopano trumnę i przy pomocy wojska polskiego przewieziono z powrotem na ul. Rakowiecką

*   *   *

ENCYKLIKA PIUSA XII

O ŚW. ANDRZEJU BOBOLI
Invicti athletae Christi

http://www.jezuici.pl

W trzechsetną rocznicę męczeństwa św. Andrzeja Boboli Papież Pius XII ogłosił w dniu 16 maja 1957 roku encyklikę, która wysławia heroiczną miłość i zapał apostolski św. Andrzeja, a na zakończenie daje szereg praktycznych wskazań, jak jego zasady wcielać w życie codzienne. Jest to jedyny w historii papieski dokument tej rangi poświęcony w całości jednemu świętemu!

Słowo wstępne z pierwszego maszynopisowego wydania tłumaczenia polskiego encykliki.

Dnia 16 maja 1957 r. upłynęło 300 lat od chwili, kiedy niezmordowany Apostoł Polesia, polski jezuita, św. Andrzej Bobola został w niesłychanie okrutny sposób umęczony za wiarę przez schizmatyckich Kozaków w Janowie (30 km na zachód od Pińska). Po 33-ch życiorysach pióra różnych autorów opisujących Jego życie, męczeństwo i kult, napisanych w różnych językach, gruntowną, na ścisłych danych naukowych opartą monografię Świętego opracował zmarły w 1955 r. ks. Jan Poplatek TJ (Kraków 1936). Na gruntownej pracy ks. Poplatka, bardzo chlubnie ocenionej przez uczonych Bolandystów, oparły się wszystkie późniejsze obcojęzyczne życiorysy Świętego, opublikowane w związku z kanonizacją św. Andrzeja Boboli (17 IV 1938).

Kanonizacja św. Andrzeja, oraz francuskie, angielskie, włoskie i w innych językach wydane życiorysy Świętego, rozsławiły imię tego najwyższym zaszczytem kościelnym ozdobionego Polaka – Jezuity po całym świecie.

Ostatnia encyklika Ojca św. Piusa XII skierowana nie tylko do Polski, ale do całego świata, przypomniała całemu Kościołowi w słowach jak najbardziej uroczystych postać tego bohatera Chrystusowego i stawiła go jako wzór nieugiętego trwania przy wierze św. nawet za cenę życia własnego. Za tę encyklikę winniśmy najgłębszą wdzięczność Ojcu św., bo nie zwykłym listem okolicznościowym, jak w podobnych okazjach zwykł to czynić, ale listem okólnym, skierowanym do całej hierarchii kościelnej i ogółu wiernych, rozsławił zarówno naszego Rodaka, jak i naszą Ojczyznę, która tutaj w najbardziej oficjalnym dokumencie Stolicy Apostolskiej została nazwana antemurale christianitatis a jako tytuł największej naszej chwały podkreślono to, że Polska była zawsze wierna. Zaznaczył przy tym Ojciec św., iż to jest naszą misją dziejowa, przeznaczoną nam przez Opatrzność.

Św. Andrzeja nazwał Ojciec św. ozdobą i chlubą narodu i stawił go jako wzór niezłomnej wiary i męstwa nieustraszonego wszystkim wiernym na całym świecie. – Ks. A. Bober TJ

Encyklika

Do Czcigodnych Braci Patriarchów, Prymasów, Arcybiskupów, Biskupów i innych Ordynariuszy Miejsca żyjących w pokoju i jedności ze Stolicą Apostolską – w trzechsetną rocznicę chwalebnego męczeństwa św. Andrzeja Boboli.

Pius XII Czcigodnym Braciom – z pozdrowieniem i Apostolskim błogosławieństwem.

Jest naszym gorącym pragnieniem, żeby wszyscy po całym świecie uczestnicy chlubnego miana katolików, a zwłaszcza ci synowie ukochanej przez nas polskiej ziemi, dla których niezwyciężony bohater Chrystusowy Andrzej Bobola jest chlubą i wspaniałym wzorem chrześcijańskiego męstwa, w trzechsetną rocznicę jego zgonu pobożnym sercem i umysłem rozważyli jego męczeństwo i jego świętość.

Nie chcemy więc pominąć tej pamiętnej chwili, która złotymi zgłoskami zapisana jest w rocznikach Kościoła, żeby nie wspomnieć o jego życiu i cnocie i żeby tak Wam, Czcigodni Bracia, jak wiernym waszej pasterskiej pieczy zawierzonym, przez to ogólne pismo nie wskazać w nim przykładu, który by każdy wedle swojego stanu i zawodu mógł obrać za przedmiot naśladowania. Wśród innych chlubnych przymiotów przede wszystkim błyszczy w Andrzeju Boboli cnota wiary, której moc, zasilana łaską Bożą, z biegiem lat tak w jego duszy zakorzeniła się i rozrosła, że nadała życiu jego osobliwą cechę i dodała mu odwagi do mężnego podjęcia męczeństwa.

W życiu jego całkiem osobliwie świeci ta prawda, którą Apostoł narodów ujął w słowa: “A mój sprawiedliwy z wiary żyć będzie”1. Cokolwiek bowiem czy to do wierzenia, czy do pełnienia uczynkiem podaje katolicki Kościół, on całą siłą brał sobie do serca i jak najochotniej starał się wykonać. Dlatego od samego początku usiłował poskromić i do ładu doprowadzić te nieporządne skłonności, które po smutnym upadku pierwszego rodzica zwykły mącić naszą naturę i do złego ją pociągać, a obok tego pracował z niesłabnącym nigdy zapałem nad tym, żeby duszę swoją przyozdobić we wszystkie chrześcijańskie cnoty.

I
Życie św. Andrzeja

Urodził się w roku 1591 w Sandomierskiej ziemi z rodziców wybitnych szlachetnością rodu, ale znamienitszych jeszcze cnotą i stałością katolickiej wiary. Obdarzony bystrym i skłonnym do dobrego umysłem, odebrawszy już w domu od najwcześniejszego dzieciństwa zacne i chrześcijańskie wychowanie, oddany został do szkół Towarzystwa Jezusowego, gdzie wnet zabłysnął niewinnością i serdeczną pobożnością.

Lata przygotowania

Mając w sercu dla blasków i próżności światowych tylko pogardę, zapragnął gorąco “lepszych darów”2 i niezadługo, jako dziewiętnastoletni młodzieniec, wstąpił jak najochotniej do nowicjatu Towarzystwa w Wilnie, by móc bezpieczniej postępować drogą doskonałości ewangelicznej.

Mając w pamięci to tak ważne upomnienie Chrystusowe: “Jeśli kto chce iść za mną, niech się zaprze samego siebie, niech co dnia bierze krzyż swój, i niech mnie naśladuje”3, zabrał się najgorliwiej, do nabycia chrześcijańskiej pokory przez wzgardę samego siebie. A ponieważ z natury miał pewną skłonność do wyniosłości i niecierpliwości oraz odrobinę uporu, wydał samemu sobie nieubłaganą walkę. Przez tę wa1kę wziął niejako krzyż Chrystusowy na ramiona i szedł z nim na Kalwarię, aby u jej szczytu osiągnąć zarazem przy łasce Bożej tę doskonałość upragnionej i gorącymi modlitwami wyjednywanej pokory, przez którą dochodzi się do wszystkich blasków świątobliwości chrześcijańskiej. Nosił bowiem w sercu to przemądre zdanie św. Bernarda, że “obudowa duchowna nie może dźwigać się inaczej, jak na mocnym fundamencie pokory”4. Ponadto płonął najgorętszą miłością Boga i bliźnich, toteż nie było dla niego większej rozkoszy, jak spędzać, o ile tylko mógł, długie godziny przed Najświętszym Sakramentem i wszelkiego rodzaju nieszczęśliwym przychodzić z pomocą. Boga, a nie siebie, miłował nade wszystko i w myśl ustaw Założyciela swego zakonu, starał się wszystko wyłącznie kierować do Jego chwały. Pojął on więc głęboko i w życie wprowadził zalecenie wspomnianego wyżej świętego Doktora: “Tego tylko pragnijmy, który sam jeden pragnienie zaspokaja”5.

Nic więc dziwnego, że ten szermierz Chrystusowy, tylu darami niebieskimi ubogacony, tak wielkie położył zasługi na polu apostolskiej pracy i tak obfite a zbawienne zbierał z niej owoce. A ponieważ wysiłki jego zmierzały przede wszystkim do utrzymania, wzmocnienia i zabezpieczenia katolickiej wiary, już jako wychowawca młodzieży w Wilnie i potem w innych miastach oddawał się cały nauczaniu podstaw wiary, przy czym rozbudzał w młodych sercach kult Eucharystii i gorące nabożeństwo do Najświętszej Panny.

Kiedy zaś po kilku latach, w dzień uroczystej kanonizacji świętego Ignacego Loyoli i Franciszka Ksawerego, otrzymał godność kapłańską, to sobie przede wszystkim wziął do serca, żeby nie szczędząc żadnych trudów, przez kazania i misyjne wyprawy wszędzie szerzyć katolicką wiarę i to wiarę żywą, w dobre uczynki bogatą.

Walka z wrogami Kościoła

A że we wschodnich zwłaszcza częściach kraju zagrażało wierze wielkie niebezpieczeństwo od odszczepieńców, którzy usiłowali na wszelki sposób oderwać wiernych od jedności Kościoła i swoimi błędami ich zarazić, na rozkaz swoich przełożonych udał się Andrzej w te właśnie strony i tam po miastach, miasteczkach i wioskach już to przez kazania, już tu przez prywatne rozmowy, a zwłaszcza, przez urok swej świętości i przez płomienny zapał apostolski zachwianą u wielu katolików wiarę od błędnych naleciałości oczyścił, na mocnych podstawach oparł i na powrót doprowadził do jedynej Chrystusowej owczarni. A nie poprzestając na samym podźwignięciu i umocnieniu słabnącej lub upadłej wiary, wszędzie – gdzie tylko mógł – rozbudzał żal za grzechy, łagodził niezgody i rozterki, wprowadzał na powrót dobre obyczaje, tak że miejsca, przez które wzorem Boskiego Mistrza “czyniąc dobrze” przechodził, zaczynały jakby pod tchnieniem wiosny niebiańskiej wydawać śliczne kwiaty i owoce cnoty. Dlatego też, jak to przechowało się w pamięci, zarówno wierni, jak i schizmatycy nadali mu charakterystyczną nazwę, “duszochwata”, czyli łowcy dusz nieśmiertelnych.

Jak więc ten niestrudzony apostoł Chrystusowy sam żył wiarą i najgorliwiej szerzeniu wiary się oddawał, tak nie zawahał się dla obrony tej wiary ojczystej życie swoje oddać.

Wśród niezliczonych prześladowań, z jakimi spotykała się zawsze katolicka wiara, na szczególne wspomnienie zasługuje ten gwałtowny a nieludzki ucisk prawdziwego Kościoła, jaki zapanował koło połowy XVII wieku we wschodnich stronach kraju nawiedzonych najazdem kozackim. Cała wściekłość najeźdźców zwróciła się głównie na katolików i ich pasterzy oraz na misyjnych pracowników, tak dalece, że w całym kraju można było widzieć zburzone kościoły, popalone klasztory, ciała pomordowanych kapłanów i wiernych, ogólną ruinę i rozbicie wszystkiego, co święte.

Męczeństwo

Andrzej Bobola, który mógł przyznać się śmiało do tego wyznania św. Bernarda: “Nic [...] mi nie jest obce z tego, co jest Boże”6, nie lękając się ani śmierci, ani katuszy, zapalony miłością Bożą i bliźnich wszedł dobrowolnie w te groźne stosunki, aby na wszelki sposób ratować przed wyrzeczeniem się wiary tych, których odszczepieńcy błędami swoimi starali się usidlić, oraz by niezmordowanie umacniać wszystkich w wyznawaniu Chrystusowej prawdy. Stało się jednak, że 16 maja 1657 roku, w samo święto Wniebowstąpienia Pańskiego, został pochwycony w okolicy Janowa przez wrogów katolickiego imienia. Pojmanie to, jak domyślać się można, nie wywoływało w nim trwogi, ale raczej niebiańską radość, wiemy bowiem, że zawsze męczeństwa pragnął i nigdy nie tracił z pamięci tych słów Boskiego Zbawiciela: “Błogosławieni jesteście, gdy wam urągają i prześladują was, i gdy z mego powodu mówią kłamliwie wszystko złe na was. Cieszcie się i radujcie, albowiem wasza nagroda wielka jest w niebie. Tak bowiem prześladowali proroków, którzy byli przed wami”7.

Wzdryga się dusza na wspomnienie wszystkich tych mąk, które bohater Chrystusowy z niezłomnym męstwem i nieugiętą wiarą przecierpiał. “Po obiciu kijami i dotkliwych policzkach, przywiązany sznurem do konia, ciągniony był przez jeźdźca na powrozie męczącą i krwawą drogą aż do Janowa, gdzie czekała go ostatnia katusza. W tej męce dorówna Męczennik polski najchlubniejszym zwycięzcom, jakich czci katolicki Kościół. Zapytany, czy jest łacińskim księdzem, odparł Andrzej: `Jestem katolickim kapłanem. W tej wierze się urodziłem i w niej też chcę umrzeć. Wiara moja jest prawdziwa i do zbawienia prowadzi. Wy powinniście żałować i pokutę czynić, bo bez tego w waszych błędach zbawienia nie dostąpicie. Przyjmując moją wiarę, poznacie prawdziwego Boga i wybawicie dusze swoje’”8.

Te słowa nie tylko nie pobudziły zbrodniarzy do litości, ale wprawiły ich w taką wściekłość, że z niesłychanym okrucieństwem zaczęli stosować do żołnierza Chrystusowego najsroższe męki. “Powtórnie obity biczami, na wzór Chrystusa uwieńczony został dotkliwym spowiciem głowy, policzkami straszliwie sponiewierany i zakrzywioną szablą zraniony upadł. Niebawem wyrwano mu prawe oko, w różnych miejscach zdarto mu skórę, okrutnie przypiekając rany ogniem i nacierając je szorstką plecionką. I na tym nie koniec: obcięto mu uszy, nos i wargi, a język wyrwano przez otwór zrobiony w karku, ostrym szydłem ugodzono go w serce. Aż nareszcie niezłomny bohater około godziny trzeciej po południu, dobity cięciem miecza, doszedł do palmy męczeńskiej, zostawiając wspaniały obraz chrześcijańskiego męstwa”9.

Jak niezwyciężony Męczennik w purpurze krwi własnej z wielkim triumfem przyjęty został w niebie, tak i na ziemi podany został przez Kościół do czci i naśladowania wszystkim wiernym, zarówno dla osobliwego blasku jego świętości, jak dla zadziwiających znaków, którymi Bóg tę świętość zaświadczał i stwierdzał. W roku bowiem 1853 czcigodnej pamięci Poprzednik Nasz Pius IX zaliczył go w poczet Błogosławionych, a w roku 1938 bezpośredni Nasz Poprzednik Pius XI uroczyście pomiędzy Świętych go wprowadził.

II
Przykład Męczennika

Uważaliśmy za wskazane krótko i treściwie przedstawić w tej encyklice główne zarysy świętości Andrzeja Boboli, by wszystkie po całym świecie dzieci Kościoła nie tylko spoglądały na niego z podziwem, ale z podobną wiernością starały się naśladować czystość jego nauki katolickiej, niezłomną jego wiarę i to męstwo, z jakim aż do męczeńskiego końca walczył o cześć i chwałę Chrystusową. Niech wszyscy wedle waszych, Czcigodni Bracia, poleceń i wskazówek, wśród tych zwłaszcza obchodów z trójwiekową rocznicą męczeństwa związanych, rozważają głęboko wzniosłe jego cnoty i budzą w sobie poczucie obowiązku wstępowania w jego święte ślady.

Współczesne błędy

Dziś, co jest dla Nas powodem wielkiego bólu, w niejednym kraju wiara katolicka już to omdlewa i podupada, już to prawie zupełnie wygasa. Nauka Ewangelii niemałej liczbie ludzi jest nieznana, u innych zaś, co gorsza, spotyka się z zupełnym odrzuceniem pod pozorem, że jest całkowicie obca tym, którzy idąc z postępem czasu, urabiają sobie przekonanie, że na ziemi bez Boga, tj. przez własny rozum i przez własne siły wszystko, czym żyją i przez co działają, posiąść mogą, swoją mocą podbijając pod swoją wolę i władzę, dla pożytku i rozwoju ludzkości, wszystkie pierwiastki i żywioły tej ziemi. Inni znów do tego dążą, żeby z dusz ludzi prostych i nieuczonych albo też takich, którzy już dotknięci są zarazą błędów, wyrwać do ostatka tę wiarę chrześcijańską, która dla rozmaitych biedaków jest w tym śmiertelnym życiu jedyną pociechą i w tym celu zwodzą ich obietnicami jakiegoś nadzwyczajnego szczęścia, które w tym ziemskim wygnaniu jest dla nas zupełnie niedostępne. Dokądkolwiek bowiem oczy obróci i dążyć zaczyna ludzka społeczność, jeżeli od Boga odchodzi, nie tytko nie osiąga upragnionego spokoju i zgody, ale wpada w taką rozterkę i niepokój, jak człowiek trawiony gorączką, oddając się pogoni za bogactwem, za wygodnym i przyjemnym życiem, które wyłącznie sobie ceni, chce pochwycić coś, co przed nią ciągle ucieka i buduje na tym, co się zapada. Albowiem bez uznania Najwyższego Boga i Jego świętego prawa nie może istnieć wśród ludzi żaden ład, ani żadne prawdziwe szczęście. Brakuje bowiem podstawy zarówno do prywatnego, jak i do należycie prowadzonego społecznego życia. A ponadto, jak Wam dobrze wiadomo, Czcigodni Bracia, tylko niebieskie wiekuiste, a nie znikome i przemijające dobra tej ziemi, mogą duszy przynieść pełne nasycenie.

I dlatego też twierdzić nie można, co wielu zuchwale i lekkomyślnie rozpowiada, że nauka chrześcijańska przygasza światło naturalnego ludzkiego rozumu, kiedy – przeciwnie – dodaje mu blasku i siły, bo go od pozorów prawdy odwraca a kieruje na pole szerszych i wyższych rozumień. Nie można więc mieć Boskiej ewangelii, tj. nauki Chrystusowej, którą Kościół katolicki z powołania i obowiązku swego wykłada, za coś wstecznego i pokonanego dzisiejszym postępem, ale za coś żywego i żywotnego, co samo jedno może wskazać ludziom pewną i prostą drogę do sprawiedliwości, do prawdy i do wszelkiej cnoty oraz zabezpieczyć ich spokój i zgodę wzajemną, dodając ich prawom i instytucjom społecznym silne i nienaruszalne podpory.

Kto to wszystko roztropnie rozważy, łatwo zda sobie sprawę, czemu Andrzej Bobola chętnie i mężnie podjął tyle prac, tyle cierpień, żeby wśród swoich ziomków zachować nienaruszoną wiarę, a obyczaje ich na takie pokusy i niebezpieczeństwa narażone od zgubnych podstępów obronić i niezmordowanie według zasad chrześcijańskiej cnoty urobić.

Zadanie kapłanów i świeckich

Skoro zaś, jak powiedzieliśmy już, Czcigodni Bracia, wiara katolicka i dzisiaj w wielu stronach wystawiona jest na poważne niebezpieczeństwa, należy ją wszelkimi siłami bronić, wykładać i szerzyć. W tej wielkiej i tak doniosłej pracy powinni Wam być pomocą nie tylko słudzy ołtarza, którzy to z obowiązku usilnie czynić mają, ale i świeccy katolicy, na tyle szlachetni i ofiarni, żeby nie lękali się stanąć do pokojowej walki o Bożą chwałę. Im zuchwałej ludzie nienawidzący Boga i nauki chrześcijańskiej występują przeciw Chrystusowi i założonemu przezeń Kościołowi, tym gorliwiej powinni nie tylko kapłani, ale wszyscy katolicy i żywym słowem i przez pisma rozpowszechnić wśród ludu, a najbardziej przez świetlany przykład życia swego im się przeciwstawiać, zachowując zawsze poszanowanie dla osób, ale stając mężnie w obronie prawdy. A choćby w tej pracy spotkać ich miały różne przeciwności, oraz utrata czasu i mienia, niech nigdy nie cofają się wstecz, chowając zawsze w pamięci to słowo: mężne działanie i znoszenie cierpienia jest dziełem tej cnoty chrześcijańskiej, której sam Bóg najwyższą zapłatę, tj. wiekuiste szczęście obiecuje. A pamiętać trzeba, że w tej cnocie, jeśli rzeczywiście chcemy ją coraz bardziej ku doskonałości kierować, zawsze znajdzie się odrobina męczeństwa. Nie tylko, bowiem krwi rozlewem wydajemy Bogu świadectwo naszej wiary, ale i mężnym a wytrwałym opieraniem się pokusom oraz wielkoduszną ofiarą z siebie i ze wszystkiego, co mamy, złożoną Temu, który tu jest naszym Stwórcą i Odkupicielem, a w niebie będzie kiedyś nie kończącą się radością.

Niechże, więc, wszyscy jako we wzór wpatrują się w męstwo Świętego Męczennika Andrzeja Boboli. Niech nieugiętą jego wiarę i sami zachowują i na wszelki sposób bronią. Niech tak naśladują jego apostolską gorliwość, żeby starali się najusilniej, stosownie do swego stanu, Królestwo Chrystusowe na ziemi umacniać i we wszystkich kierunkach rozszerzać.

Odezwa do Narodu Polskiego

Jeżeli zaś te ojcowskie Nasze zlecenia i pragnienia kierujemy do wszystkich Pasterzy świętego Kościoła i do ich owczarni, najbardziej zwraca się myśl nasza do tych, co w polskich stronach życie pędzą. Skoro bowiem Andrzej Bobola z ich narodu wyszedł i ich ziemię nie tylko blaskiem rozlicznych cnót, ale i krwią męczeńską uświetnił, jest on dla nich wspaniałą ozdobą i chlubą. Niechże więc idąc za jego świetlanym przykładem nadal bronią ojczystej wiary przeciw wszystkim niebezpieczeństwom, niech usiłują obyczaje do norm chrześcijańskich dostosować, niech to sobie mają mocnym przekonaniem za największą chwałę swojej Ojczyzny, jeżeli przez nieugięte naśladowanie niezachwianej cnoty przodków to osiągną, żeby Polska zawsze wierna była dalej “przedmurzem chrześcijaństwa”. Zdaje się bowiem wskazywać “historia, [...] jako świadek czasów, światło prawdy [...] i nauczycielka życia”10, że Bóg tę właśnie rolę narodowi polskiemu przeznaczył. Niechże więc mężnym i stałym sercem usiłują tę rolę wypełnić, unikając wrogich podstępów i zwalczając przy pomocy łaski Bożej wszystkie przeciwności i próby. Niech spoglądają na nagrodę, jaką Bóg obiecuje tym wszystkim, co nie szczędząc wysiłków z najwyższą wiernością i gorącą miłością żyją, działają i walczą dla zachowania i rozszerzenia na ziemi Bożego Królestwa pokoju.

Przy tej sposobności, przez słowa tej encykliki nie możemy nie zwrócić się wprost do wszystkich bardzo nam drogich synów Polski, zwłaszcza do tych świętych kapłanów, którzy dla imienia Jezusa Chrystusa cierpienia i utrapienia ponieśli. Postępujcie nadal mężnie, ale z tą odwagą chrześcijańską, która idzie w parze z roztropnością i z tą mądrością, która umie bystro patrzeć i przewidywać. Wiarę katolicką i jedność zachowujcie. Wiara niech będzie przepasaniem bioder waszych11; niech ona głoszona będzie po całym świecie12, niech dla was i dla wszystkich będzie tym “zwycięstwem, które zwycięża świat”13. A czyńcie to wszystko “patrząc na Jezusa, który nam w wierze przewodzi i ją wydoskonala. On to zamiast radości, którą mu obiecywano, przecierpiał krzyż, nie bacząc na jego hańbę, i zasiadł po prawicy tronu Boga”14.

Tak postępując i to osiągnięcie, żeby wszyscy Święci, osobliwie ci, co z waszego rodu wyszli, z tego wiekuistego szczęścia jakim się obecnie cieszą, wraz z Królową Polski, Bożą Rodzicielką Maryją, na was i na ukochaną Ojczyznę waszą łaskawie spoglądali, by opiekować się nią i jej bronić.

Żeby się to szczęście ziściło, pragniemy gorąco, Czcigodni Bracia, byście wszyscy ze wszystkimi wiernymi całego świata, zwłaszcza w czasie obchodu tej wiekowej rocznicy, gorące do Boga zanosili prośby, by raczył łaskawie obfitsze dary i pociechy osobliwie tym zsyłać, którzy w większych niebezpieczeństwach żyć muszą i cięższych na drodze Bożej doznają trudności.

Przez te same jednomyślne prośby starajmy się i to u miłosierdzia Bożego wybłagać, żeby wreszcie zapanował wśród wszystkich narodów upragniony pokój i żeby święte prawa oraz zadania Kościoła, które też prawdziwemu dobru ludzkiego społeczeństwa jak najbardziej służą, znalazły u wszystkich należne uznanie i na prawnej drodze wszędzie a szczęśliwie weszły w życie.

By do tego wszystkiego jak najrychlej doszło, z waszymi modłami łączymy nasze najgorętsze prośby i udzielamy Wam, Czcigodni Bracia, oraz całemu chrześcijańskiemu ludowi na zadatek łask Bożych i na znak życzliwości ojcowskiej, płynącego z głębi serca Apostolskiego błogosławieństwa.

Rzym, Bazylika św. Piotra, dnia szesnastego miesiąca maja – w trzechsetną rocznicę, kiedy to św. Andrzej Bobola otrzymał palmę męczeństwa – w roku 1957 a dziewiętnastym Naszego Pontyfikatu.

Przypisy

1 Hbr 10, 38

2 1 Kor 12, 31.

3 Łk 9, 23.

4 Św. Bernard, Kazanie XXXVI o Pieśni nad pieśniami, nr 5; ML 183, 969 D.

5 Św. Bernard, Kazanie IV na poświęcenie kościoła, nr 4; ML 183, 528 D.

6 Św. Bernard, List XX do Kard. Haimera; ML 182, 123 B.

7 Mt 5, 11n.

8 Pius XI, List Ex aperto Christi latere; AAS Vol. 30, 1938, s. 359.

9 Pius XI, Homilia w czasie kanonizacji św. Andrzeja Boboli w 1938 r.; AAS Vol. 30, 1938, ss. 152-53.

10 Cic. De Or., 2. 9. 36.

11 Por. Iz 11, 5.

12 Por. Rz 1, 8.

13 1 J 5, 4.

14 Hbr 12, 2.


*   *   *

BŁOGOSŁAWIONY ANDRZEJ BOBOLA

Ks. Jan Popłatek T. J.

Kraków 1936

       /fragmenty/

(…)

Dążność do powrotu do jedności z Rzymem odżyła i znalazła swój wyraz w unji Kościoła greckiego z łacińskim, podpisanej przez metropolitę kijowskiego Izydora, na soborze florenckim w 1439 r. Po powrocie z Florencji został Izydor, za zasługi położone dla dzieła zjednoczenia Kościołów mianowany w 1439 r. przez papieża Eugenjusza IV kardynałem i doznał w Polsce owacyjnego przyjęcia, w Moskwie jednak, dokąd się udał w celu propagandy unji, został uwięziony, ogłoszony heretykiem i wyklęty. Tron metropolitalny kijowski oddał w 1451 r. w. książę moskiewski Wasyl, schizmatykowi Jonaszowi. Wobec tego papież Pius II, mianował metropolitą kijowskim unitę Grzegorza w 1458 r. i poddał pod jego zwierzchnictwo biskupstwo czernichowskie, smoleńskie, przemyskie, turowskie, łuckie, włodzimierskie, połockie, chełmskie i halickie.

Król polski, Kazimierz Jagiellończyk, chcąc położyć tamę mieszaniu się Moskwy w sprawy polskie, uznał Grzegorza i zapewnił mu swe poparcie. Biskupi wspomnianych diecezyj poddali się nowemu metropolicie, wrogie stanowisko wobec niego zajął jedynie biskup czernichowski, Eutymjusz. Grzegorz (1458—1472) gorliwie starał się o podtrzymanie unji, ale jego następcy ciążyli ku Moskwie i zdradzali sympatję do schizmy, od otwartego zerwania z Rzymem powstrzymywała ich jedynie obawa przed królem Kazimierzem, który, jakkolwiek w koronie wpadał często w konflikt z biskupami łacińskimi, mimo to na ziemiach wschodnich państwa, dla względów politycznych, dbał o utrzymanie unji.

Unja florencka nie zapuściła jednak głębszych korzeni, co gorsza, ze względu na ścisłą zależność metropolity kijowskiego od Konstantynopola, sąsiedztwo ze schizmatycką Moskwą i różnorodny a pod względem religijnym niepewny element, z którego rekrutowali się biskupi uniccy, nie miała widoków trwałości. Na jej upadek, na ziemiach połączonej Polski i Litwy, niedługo trzeba było czekać. W. książę moskiewski Iwan III Wasiljewicz, oddając swą córkę Helenę za żonę w. księciu litewskiemu, a od 1501 r. królowi polskiemu, Aleksandrowi, zażądał pozostawienia Helenie swobody w wyznawaniu prawosławia i dopuszczenia na jej dwór kapłanów schizmatyckich. Zgoda Aleksandra umożliwiła władcom moskiewskim mieszanie się w sprawy wewnętrzne Polski, które nigdy odtąd nie ustało, owszem stale aż do upadku Rzeczypospolitej przybierało na sile. W Wilnie, miejscu pobytu Heleny, zaroiło się wnet od ruchliwych duchownych prawosławnych, pod pozorem opieki duchownej nad Heleną i pod jej osłoną, gorliwie propagujących schizmę. Po śmierci Aleksandra, za sprawą Heleny, powierzył Zygmunt Stary metropolję kijowską apostołowi schizmy w Polsce, Jonaszowi (1519 do 1523).

Obojętność Zygmunta Starego i Zygmunta Augusta wobec unji, oraz zamieszanie, spowodowane rozrostem protestantyzmu, ułatwiło następcom Jonasza, szerzenie schizmy i otwartą walkę, nie tylko z unją, ale i z Kościołem łacińskim. Działalność metropolitów kijowskich okazała się niebezpieczną również dla jedności i suwerenności państwa polskiego. Wzrastająca nienawiść do polskości a silne sympatje i ciążenie ku Moskwie, przekonało Zygmunta Augusta o potrzebie uzdrowienia tych nienormalnych, a z państwowej racji stanu niebezpiecznych i niedopuszczalnych stosunków. Miała tego dokonać unja lubelska i wcielenie bezpośrednio do korony województw wołyńskiego, bracławskiego i podlaskiego (5. III. 1569) oraz kijowskiego (1. VI. 1569). Zjednoczenie jednak tych ziem z Polską było czysto zewnętrzne i nie odpowiadało potrzebie chwili. W celu zerwania nici, wiążących Rusinów-schizmatyków z Moskwą, należało odnowić dzieło unji religijnej, tem bardziej, że sprawa nie cierpiała zwłoki. W 1589 r. odbył wizytę swych prawosławnych owieczek patrjarcha konstantynopolitański Jeremjasz II i mianował patrjarchą moskiewskim Joba, który natychmiast ogłosił się patrjarchą włodzimierskim, moskiewskim, całej Rusi i wszystkich krajów północnych. Powrót Rusinów do jedności z Rzymem w wysokiej mierze przygotowała akcja Jezuitów oraz bractw cerkiewnych, a przedewszystkiem nieporządki w cerkwi prawosławnej, spowodowane wstrętnemi nadużyciami, jakich dopuszczali się metropolici kijowscy i niektórzy z podległych im biskupów.

Zdrowszy element hierarchji prawosławnej bolał nad upadkiem cerkwi i widział ratunek w powrocie do jedności z Rzymem, czemu dał wyraz w przystąpieniu w 1596 r. w Brześciu do unji przez swych biskupów Hipacego Pocieja i Cyryla Terleckiego. Istnieje dzisiaj dążność do przypisywania dzieła unji brzeskiej sferom rządowym a zaprzeczania roli w niej hierarchji prawosławnej ruskiej.

Unja ta nie była jednak dziełem całkowitem, zignorowały ją diecezje lwowska i przemyska, a później oderwała się od niej największa z ruskich diecezyj, łucka. W diecezjach zjednoczonych z Rzymem ogół nieoświeconego, samowolnego kleru parafjalnego, lękając się następstw unji w formie centralizacji władzy duchownej i walki z nadużyciami, wrogo się do niej odnosił. Zupełnie nie odpowiadała ona ambicjom bractw cerkiewnych, składających się z ludzi świeckich, które proporcjonalnie do upadku kleru, wzrastały w potęgę i wpływ na sprawy cerkwi. Unja zagrażała ich supremacyjnemu stanowisku.

Do walki przeciw unji podburzał je patrjarcha konstantynopolitański, przerażony groźbą utraty głównego swego źródła dochodów, metropolji kijowskiej. Kontrofensywę ujął w swe ręce, dumny magnat, niekoronowany książę Rusi, kniaź Konstanty Ostrogski, początkowo główny propagator unji, urażony w swej ambicji, z powodu przeprowadzenia jej bez jego udziału, podtrzymywany w swej dyzunickiej zaciętości przez centrum różnowierstwa w Ostrogu.

Walka rozgorzała na dobre. Specjalni agenci poczęli rozwozić po ziemiach Litwy i Rusi ulotki propagandowe, podburzające przeciw unji, drukowane przeważnie w Ostrogu. Na zjeździe protestantów w Wilnie w 1599 r. zjawili się i przedstawiciele, wojującego prawosławia i wspólnie z dysydentami zawiązali konfederację dla obrony, rzekomo uciśnionego odszczepieństwa, zyskując w ten sposób większość w szeregu sejmików a zwłaszcza w trybunale wileńskim. W czasie rokoszu Zebrzydowskiego, szlachta województw wołyńskiego, bracławskiego i kijowskiego opracowała i uchwaliła w 1606 r. pod Sandomierzem projekt konstytucji, likwidującej unję i żądała jej zatwierdzenia i oficjalnego ogłoszenia przez Króla Zygmunta III: „Religja grecka, iż zdawna prawa swoje ma, od wielu królów polskich i Wielkich Xiążąt Litewskich poprzysiężona i wcale nienaruszona aż do szczęśliwego panowania naszego była, teraz, iż przez Metropolita i Władyków, którzy posłuszeństwo Ojcu Papieżowi Rzymskiemu oddali, odmianę odniosła i odnosi, ad suum statum przywracamy i według praw ich wcale zostawujemy. Metropolitę i Władyków, którzy do tego przyczynę dali, z ich miejsc degradujemy i prywilegja na te beneficja im dane, kasujemy… a na potem wakantje cerkiewne i majętności do tych cerkwi należące, które są nadane, mają być rozdane ludziom narodu szlacheckiego tejże wiary greckiej i posłuszeństwa Patryjarszynego, obywatelom tamecznym, przez wolną ich elekcję”. Podpisanie tej konstytucji przez króla równałoby się kompletnemu zlikwidowaniu unji, redakcja zaś projektu świadczy o natężeniu propagandy i walki, jaką prawosławni prowadzili.

W 1608 r. zmarł kniaź Ostrogski. Kierownictwo akcji przeciwunijnej przejęły w spadku po nim bractwa cerkiewne, z pośród których najbardziej czynnie występowało bractwo stauropigjalne wileńskie i Ławra Peczerska w Kijowie. Wilno stało się centrum walki polemicznej piórem, w czem rej wodzili początkowo Stefan Zizania i Melecy Smotrzycki. Najbardziej charakterystycznem z pism polemicznych jest Smotrzyckiego „Threnos czyli lament jedyney powszechney apostolskiey wschodniey cerkwie”, wydany w Wilnie w 1610 r. Autor biada nad przejściem na unję 17 rodów książęcych, 48 magnackich i innych „bez liczby” i zwraca się do nich z bolesnym wyrzutem w imieniu cerkwi schizmatyckiej: „Atoliście mnie złoczyńcy z tak ozdobnej szaty złupili i nad nędznem ciałem mojem, z któregoście wyszli, naśmiewiskiem i urąganiem się pastwicie. Aleć przeklęty wszelki, który na wzgardę nagość matki swej odkrywa, przeklęci wy, którzy się z nagości mej naśmiewacie i cieszycie!” Lamenty niewiele jednak pomagały. Łacińska kultura Polski pociągała szlachtę ruską, dezercje z szeregów prawosławia rosły z dniem każdym.

Wobec tego, że propaganda i zabiegi o zaspokojenie pretensyj na drodze prawnej, osiągały wynik dla schizmy niekorzystny, oglądnęło się duchowieństwo prawosławne za sprzymierzeńcem, któryby siłą dopomógł mu do zwalczenia znienawidzonej unji. Tym sprzymierzeńcem mieli się stać kozacy, żywioł jeszcze w początkach XVII w. napół nomadyczny i rozbójniczy, wedle wyrażenia króla Zygmunta III „faex hominum ex variarum gentium latronibus collecta”, nazwani ludźmi „wyzutymi z religji i bojaźni Bożej, stąd gotowymi na wszystko i niedbającymi o niebezpieczeństwo, które jest ich zawodem i „praecipuum sacramentum”.

Początkowo duchowieństwo ruskie zachowywało się wobec kozaków zupełnie obojętnie, z czasem jednak poczęło ich kokietować i pracować, by niespożyty ten żywioł przetworzyć na pewnego rodzaju armję krzyżowców,
których szaszki i kindżały miały przygotować teren pod królestwo prawosławia. Udało się to tem łatwiej, że po erze wypraw kozackich na Pont i Synopę, zwanej przez historyków ruskich „dobą heroiczną”, Polska ujęła ich w karby, wskutek czego, wchodząc w służbę hierarchji schizmatyckiej, mogli oni łatwo znaleźć upust dla właściwej sobie dzikości.

Hetmanowi kozaczyzny ukrainnej Piotrowi Konaszewiczowi, zwanemu Sahajdacznym, zaimponowała rola Ostrogskiego, którą ofiarowało mu bractwo cerkiewne kijowskie i natychmiast rycerską swą prawicą wsparł ginącą schizmę. W 1618 r. metropolita unicki Pociej, chciał rozciągnąć jurysdykcję na monastery i cerkwie kijowskie i wysłał w tym celu namiestnika swego Grekowicza. Na alarm bractwa kijowskiego przybyły watahy kozackie i pojmawszy wrzuciły go swym rycerskim obyczajem do Dniepru „pid lid wodu pyty” i nietylko przeszkodziły Pociejowi zająć podległe mu monastery, lecz co więcej, dopomogły Elizeuszowi Pletenickiemu zagrabić, skonfiskowane przez króla na rzecz metropolity unickiego dobra, należące do monasteru Pieczarskiego. Odtąd ośrodkiem, wypieranego przez unję prawosławia, stał się Kijów a jego podporą kozaczyzna.

Ponieważ stanowiła ona wielką mozaikę narodowościową i klasową, dlatego duchowni prawosławni rozpoczęli pracę nad zbliżeniem i porozumieniem tych różnorodnych żywiołów. W ten sposób od 1618 r. do rysów charakterystycznych kozactwa i jego buntów przybył element religijny, narzucony im z zewnątrz, niemniej jednak potężny i groźny dla katolicyzmu.

W marcu 1620 r. stanął na Ukrainie, wysłany przez Turcję, patrjarcha jerozolimski, Teofanes. Uroczyście powitał go hetman Konaszewicz i pozostawił mu eskortę złożoną z 1500 kozaków. W tej niezbyt odpowiedniej swej godności duchownej asyście, wyśliznąwszy się z pod opieki komisarza królewskiego, Paczanowskiego, kreował Teofanes w Kijowie metropolitę prawosławnego Boreckiego i pięciu władyków, oraz okólnikiem z 16 sierpnia, oznajmił Rusi o wskrzeszeniu hierarchji prawosławnej i wyklął biskupów unickich. Akt ten, dokonany w tajemnicy przed rządem polskim, wprowadził dwoistość hierarchji — unickiej i dyzunickiej. Odjeżdżającego Teofanesa odprowadzili kozacy pod wodzą Konaszewicza aż do granic Rzeczypospolitej, poczem na zjeździe w Suchej Dubrowie obrali posłów w osobie Konaszewicza i Ezechjela Kurcewicza i wysłali ich do króla celem wymuszenia zatwierdzenia akcji Teofanesa.

Tymczasem unici podnieśli zarzut, że Teofanes jako agent turecki podburzał kozaków przeciw Polsce, a dzieło to w dalszym ciągli prowadzą Borecki i Smotrycki. Król, na żądanie unickiego metropolity Rudzkiego, kazał obydwu uwięzić, a Lew Sapieha wytoczył im w Wilnie proces o zdradę stanu. Sprawa jednak upadła wobec groźnej postawy kozaków. Daleko było jeszcze do uspokojenia umysłów, ale walka toczyła się już tylko na papierze. Wdzięczni kozakom za poparcie poczęli władycy wynosić ich na bohaterów poświęcenia za wiarę ojców, czego jaskrawym wyrazem jest memorjał do rządu polskiego z 28. IV. 1621 r.: „Jest to plemię sławnego narodu ruskiego, z nasienia Jafetowego, które państwo Greckie Morzem Czarnem i lądem wojowało… Ich to przodkowie z Włodzimierzem chrzest przyjęli, wiarę chrześcijańską od cerkwi Konstantynopolitańskiej wziąwszy i w wierze tej po dziś dzień rodzą się, chrzczą i umierają”. Sławne to plemię na obradach pod Fastowem, w czerwcu 1621 r., ślubowało Boreckiemu wierność prawosławiu „aż do gardła”, a na ręce komisarza królewskiego Obałkowskiego zaprzysięgło wierność królowi, pod warunkiem zatwierdzenia utworzonej przez Teofanesa hierarchji.

Groza niebezpieczeństwa tureckiego spowodowała, że król uprzejmie przyjął deputatów kozackich i obiecał wstrzymać dalszą egzekucję mandatów przeciw władykom dyzunickim. Uspokojony filar schizmy, Konaszewicz, pospieszył z kozactwem pod Chocim. Organizujące się prawosławie, oparte o bardzo w ówczesnej Polsce potężny czynnik, jakim było zbrojne kozactwo, rozpoczęło na licznych zjazdach starania o wyjednanie u króla i sejmu kompletnego zniesienia unji. W suplikacji swej do senatu w 1623 r. domagała się tego szlachta wołyńska, posuwając się nawet do pogróżek: „Co się naklunie, pospolicie mówią, będzie ten czas, że się wylęże? Życzymy, abyśmy tego w Ojczyźnie naszej nie doczekali… A uchowaj Boże, w krwawym domowym zapędzie wędzideł zażarcia, niepotrzebaby cięższego okrutnika nad domowego… Taką bowiem, jako się na oko widzieć daje, jedność i zgodę w animuszach ludu pospolitego tych trzech narodów unja ta wielebna sprawuje, jaka jest między wilkiem a owcą” Suplikacja ta i następne nie odnosiły pożądanego rezultatu. Sejm grał zawsze na zwłokę, a konstytucje jego powtarzały się stereotypowo w tych słowach: „Uspokojenie ludów religji greckiej rozróżnionych, dla nawalnych Rzpltej spraw, na przyszły sejm odkładamy: a teraz pokój ab utrinque tak duchownym, jako i świeckim ludziom, cuiuscumque status et conditionis zachowamy.” Na sejm elekcyjny w 1632 r. przybyli delegaci województwa wołyńskiego i kozaczyzny, którzy, wedle instrukcyj mieli obowiązek „z płaczem… prosić i rzetelnie domawiać się, aby naród nasz ruski przy prawach i swobodach, a duchowni nasi błagowierni przy cerkwjach eparchji swych i dobrach swych należących z odprawowaniem wolnego nabożeństwa zostawali.” Owocem tych zabiegów było postanowienie wcielone do pacta conventa: „a co się tycze ludzi religiey greckiey rozróżnionych; te uspokoić,… przy deputatach ex utroque ordine, punktów, będziemy powinni nieodwłocznie.” Wywiązując się z tego zobowiązania, wydał Władysław IV na sejmie koronacyjnym w 1633 r. „diploma” dla uspokojenia unitów i dyzunitów, a w 1635 r. zatwierdził konstytucję sejmową „dla pokoiu y zgody poddanych naszych,obywatelow koronnych i W. X. Lit. religiey greckiey, postanowioną zgodę, według punktów na elekcyi naszey spisanych, exekwuiemy, y według ich onym napotym tak w Unii będących, iako y nie będących, zachować hac lege perpetua cum successoribus nostris obiecuiemy.”

Był to właściwie najwyższy sukces, jaki prawosławni osiągnęli w sejmie, przed buntem Chmielnickiego. Nikłe te wyniki, silnej zresztą akcji na terenie parlamentarnym, tłumaczą się najpierw odpływem szlachty z cerkwi i przechodzeniem jej do Kościoła łacińskiego. Rozwój unji, szkolna i misyjna działalność Jezuitów i innych zakonów, asymilacja kulturalna i narodowościowa przerzedzała i dziesiątkowała szeregi wyznawców prawosławia. Kolosalną klęskę sprawiło mu w tym względzie nawrócenie się na katolicyzm księcia Jeremjego Wiśniowieckiego, schizmatyka z urodzenia, który porzucając schizmę, poszedł w ślady potentatów ruskich Ostrogskich i Zasławskich. Młody Jeremi, kształcąc się w kolegjum jezuickiem we Lwowie, „zasmakował w łacinie jezuickiej” i w czasie swego pobytu we Włoszech, skłonił się na stronę katolicyzmu, który przyjął w 1632 r. po powrocie do Polski. Hierarchja prawosławna dobrze pamiętała dobrodziejstwa, jakich doznała od ojca Jeremjego, starosty owruckiego, Michała, pod którego egidą Izajasz Kopiński pokrył Zadnieprze siecią cerkwi i monasterów, dlatego usilnie starała się młodego a potężnego księcia odwieść od katolicyzmu. Nie pomogły jednak perswazje, zawiodły namowy i groźby, Jeremi wytrwał w swem postanowieniu i stał się gorliwym krzewicielem katolicyzmu i łacińskiej kultury na Zadnieprzu.

Drugim powodem słabego poparcia prawosławia, było oddziaływanie duchowieństwa na kozaków, oraz barbarzyńskie metody i praktyki wprost rozbójnicze, których celem była rzekoma obrona schizmy, przed uciskiem ze strony łacinników i unitów. Nienawiść do katolicyzmu, jaką hierarchja prawosławna, pełną garścią zasiewała w sercach prostego ludu i kozactwa, przynosiła bujne plony i obfite żniwo śmierci.

Już nuncjusz apostolski, de Torres zanotował w swem sprawozdaniu z 1622 r., że „niepodobna wyrazić, ile lud ruski nienawidzi łacinników. Ta jego nienawiść aż do tego dochodzi stopnia, że widząc księdza łacińskiego, plują na ziemię ze zgrozy i obrzydzenia”. W wyższym jeszcze stopniu nienawiść opanowała kozaków, jak na to wskazał Jerzy Zbaraski: „Ta moc kozacka, nie tylko w tem zgromadzeniu łotrowskiem jest tak mocna, ale nadto ma dwie rzeczy: posłuszeństwo niecnot swoich wielkie i fawor jawny i skryty ledwo nie wszystkiej kijowskiej ziemi i Białej Rusi. Ruskie tamte wszystkie kraje, które częścią privatorum dominio rozumieją się być uciśnione, częścią też tą unją i religją, głupim swem impetem sarkają, nieomylnie by pohop wzięli et vindictam z nimi pospołu szukali”.

A w cerkwi stawali się oni czynnikiem nieomal nadrzędnym. Gdy w 1629 r. odbywał się w Kijowie synod, na którym roztrząsano plan ugody z unitami, zjawiła się na nim delegacja kozaków, oczywiście nieproszona, naubliżała Mohyle i Boreckiemu, pogroziła im śmiercią i zerwała synod. W latach 1631—1633 kozacy godzili skłóconych ze sobą Mohyłę i bractwo kijowskie, a także w sporze Mohyły z Kopińskim o tytuł metropolity, odmówili go Kopińskiemu a przyznali Mohyle.

Dzieje katolicyzmu na ziemiach ruskich w tych czasach to jedno „martyrologium”, z którego warto choć kilka faktów przytoczyć. W 1622 r. uwięzili kozacy czterech unickich mnichów z kijowskiej cerkwi św. Zofji i ciężkiem więzieniem przyprawili ich o utratę zdrowia.W Szarogrodzie zamordowali sędziwego unickiego protopopa a w Kijowie za unję ścięli kapłana i wójta. W 1623 r. zginął w Witebsku (12. XI) śmiercią męczeńską arcybiskup połocki, gorliwy obrońca i krzewiciel unji, św. Jozafat Kuncewicz. W 1630 r. popi rozgłosili, że wojska stojące na leżach zimowych na Ukrainie, sprowadził tam hetman Koniecpolski w tym celu, by na wiosnę wymordować wszystkich prawosławnych. Podburzone tem kozactwo powstało pod wodzą Tarasa Federowicza. Po uspokojeniu tej ruchawki, wyolbrzymionej do walki religijnej, spowodował hetman uchwałę senatu, że należy „uspokoić religję grecką, bo pod pretekstem religji wszystka czerń do nich” (t. j. Do kozaków) „idzie”. W 1632 r. Kopiński niemal jawnie podburzał kozaków do wyrugowania siłą biskupów unickich z katedr i osadzenia na nich władyków schizmatyckich. Wywołało to zbrojną demonstrację starszego kozackiego, Kułaha-Petrażyckiego, wysuwającego, jako powód, sprawę „uspokojenia religji greckiej”.

W grudniu 1637 r. oddziały kozackie pod komendą Kizimenka i Dudrenka, napadły na fundowany w Łubniach przez ks. Jeremiego Wiśniowieckiego w 1635 r., klasztor bernardynów, spaliły go i zamordowały pięciu bernardynów i wielu z szlachty, broniącej kościoła przed profanacją. Powstanie kozaków pod wodzą Ostranina poparł moralnie Kopiński i podlegli mu duchowni, którzy podjęli się roli emisarjuszów i agitatorów, jak świadczy Okolski: „Do monasterów i miast pisma i listy rozesłali; popów, czerńców do Podola, Pokucia i Wołynia, aby animowali i commowowali na wojnę, użyli, które z temże poselstwem i do szlachty religji greckiej przychodzili”.

Podobne, choć bez udziału kozaków ukrainnych, walki toczyły się w wieku XVII i na Rusi Czerwonej o tron władyczy przemyski. Zaznaczyć jednak należy, że i w cerkwi dyzunickiej istniała w tym czasie słaba i niepoparta żadną siłą moralną czy fizyczną, ale szlachetna dążność do reformy stosunków, przez centralizację władzy w rękach metropolity kijowskiego i pozbawienie wpływu na zarząd cerkwi bractw stauropigjalnych i rozhukanej kozaczyzny.

Przedstawicielem tego zdrowego kierunku był lojalny wobec państwa, pozostający pod silnym wpływem kultury zachodniej, metropolita Piotr Mohyła, wrogiem zaś jego zdecydowanym był osobisty i ideowy przeciwnik Mohyły, Izajasz Kopiński. W nierównej walce nie sprostał Mohyła swemu wrogowi, opartemu o szaszki kozackie, Kopińskiemu, co więcej, pomawiany o zdradę prawosławia, zaprzedanie się Rzymowi i zmowę z rządem Rzpltej na zgubę schizmy i zamianę wszystkich cerkwi na kościoły, niczego nie dokonał i umierając w styczniu 1647 r., ustąpił swego miejsca, człowiekowi ideowo zbliżonemu do Kopińskiego, Sylwestrowi Kossowowi. Opisane powyżej wypadki były tylko pomrukami i zwiastunami złowrogiej i niszczycielskiej burzy, nadciągającej z nieubłaganą koniecznością. Wskutek nagromadzenia się na Zadnieprzu żywiołów swawolnych, niezdrowych stosunków społecznych, wzmożonej agitacji duchowieństwa dyzunickiego i niezdecydowanej postawy rządu Rzpltej wobec roszczeń schizmatyków i uzbrojonych tysięcy kozactwa, nurtowało wśród mas niezadowolenie, objawiane coraz głośniej i popierane szczękiem broni. Na palny ten materjał wystarczyło rzucić iskrę, a katastrofalny wybuch był niezawodny. Dokonał tego Bohdan Chmielnicki, który, prawdopodobnie bez przekonania, ale dla względów taktycznych, ogłosił obronę schizmy za cel swego buntu przeciw państwu polskiemu. W rzeczywistości wydał on walkę nie tylko katolicyzmowi, ale też i możnowładcom Zadnieprza.

Obok czynnika politycznego i socjalnego występował i trzeci motyw buntu — religijny, zbyt wprawdzie przeceniany przez pisarzy gloryfikujących Chmielnickiego i jego bunt, ale którego zaprzeczać niepodobna. Według autora latopisu Samowidca „poczatok i pryczyna wojny Chmelnyckoho jest jedyno ot Lachiw na prawosławije honenije i kozakam otiahoszczenije”. Podobnie pisał i Krzywonos do ks. Dominika Zasławskiego: „My też stojąc broniąc wiary i zdrowia swego, musieliśmy stać za swoją krzywdę”. Wskazywano na ten moment i na sejmie konwokacyjnym przed obiorem Jana Kazimierza i radzono w jaki sposób zaspokoić schizmatyków, czemu jednak się sprzeciwiano, jak zanotowano w diarjuszu sejmowym: „nie masz za co favere religioni graecae i onę promovere, która będąc zawsze inimicissima romanae, teraz oną saevissima, eaque teutonica prosequitur rabie. Probatissimum, że ex innato odio religionis”.  Zniesienia unji i zwrotu wszystkich cerkwi oraz dóbr cerkiewnych, które przed unją należały do schizmatyków, domagał się wyraźnie Chmielnicki, przez posła swego Mokrskiego, wysłanego w listopadzie 1648 r. do elekta Jana Kazimierza. Żądania te popierał Adam Kisiel i ostatecznie spowodował, że król, bez wiedzy senatu, doniósł Chmielnickiemu, że „słusznemi środkami wojsko nasze zaporoskie, aby ukontentowane było, skłonimy się”.

Dzięki temu, już w pierwszych miesiącach buntu, wyrósł Chmielnicki na obrońcę i filar cerkwi dyzunickiej, czego obrazem są uroczystości kijowskie w styczniu 1649 r. Po nadjeżdżającego Chmielnickiego „wyjeżdżał sam patrjarcha, (nie konstantynopolski ale jerozolimski, expulsus, profugus, excommunicatus ob gravia scelera, przez wołoską ziemię, minąwszy Konstantynopol, przybieżał do Kijowa), — przeciw niemu z metropolitą tutecznym; dał mu podle siebie na saniach prawą rękę. Effusus populus, tota plebs witała go w polu i Academia oracyami i aklamacyami, tamquam Moisem, servatorem, salvatorem, liberatorem populi de servitute lechica et bono omine Bohdan od Boga dany, nazwany… U archimandryty na bankiecie był primo loco posadzony. Pił we dnie i w nocy, a najbardziej w wigilję święta swego. Rano w same święto pijany był i nierychło do cerkwi przybył, gdzie na pierwszem miejscu stojącego adorowali wszyscy, drudzy nogi całowali. Patrjarcha, ten łotr, celebrował i kazał mu przystąpić do kommunii. Nie chciał zrazu, że jeszcze chmiel był w głowie, a że się nie spowiedał, ale on publicam dał mu absolutionem ab omnibus praesentibus, praeteritis et futuris peccatis bez spowiedzi i wołał na niego: Idy, idy do sakramentu, przeczyszczać się! Dał mu zaraz tam ślub z cudzołożnicą, żoną Czaplińskiego, lubo absente, bo w Czechryniu była natenczas a następnie dał mu błogosławieństwo na wojnę na Lachy. Zaraz potem z dział bito wszystkich na tryumf, że zbawiciel nasz hospodar wielki przeczystwił się. Chmielnicki dał zato patrjarsze 6 koni i l 000 zł…. Chmielnicki odjechał do Czechryna, wyprowadzony w pole od patrjarchy… który Chmielnickiego żonie Czaplińskiej posłał do Czechryna absolucję z grzechów i ślub małżeński; czego przecie metropolita kijowski nie uczynił, jako cnotliwszy. Posłał jej przytem upominki i trzy świece, które się same zapalają i mleko Najśw. Panny scilicet i litrinum missae. Poseł jego czerniec male exceptus, bo mu syn Chmielnickiego Tymaszek, wierutny łotrzyk, upoiwszy gorzałką, brodę opalił.”

Po tem wyniesieniu swem, Chmielnicki podniósł głowę „a com pierwej o szkodę moją i krzywdę wojował, teraz wojować będę o wiarę prawosławną naszą… Mię zaś Patrjarcha w Kijowie na tę wojnę błogosławił, z żonku moju dał mi ślub, z prestupków moich rozhreszył i przeczyścił, lubom się nie spowiedał i kończyć Lachów rozkazał. Jakże mnie go ne słuchaty, tak wielkiego starszego, hołowy naszej.”

I słuchał go rzeczywiście. Supliki kozaków do króla i rządu Rzeczypospolitej coraz natarczywiej domagają się, aby „unja była zniesiona… imienia Uniey, żeby nie było… Ojcowie Jezuici, żeby nigdy nie byli, których ruskim szkołom wprowadził JMP Wojewoda kijowski, a stąd niemniej zamieszanie stało się.”  W żądaniach swoich, postawionych Kisielowi w marcu 1649 r. domagał się Chmielnicki „cztoby w Kijowie i wo wsiej Biełoj Rusi za Dnieprom kostełom i papieżanom, także i unjeje i unjatom, otniud nikoły ne byt.” Na 18 punktów ugody zborowskiej dziewięć dotyczyło unji i jezuitów. W 1650 r. wołali znów kozacy „Unia omnium malorum origo… prosimy, aby była penitus zniesiona, tak w Koronie Polskiej, jako i W. X. Litewskiem”, a Chmielnicki, pozostawienie przez rząd unji przy jej dawnych prawach, ogłasza jako powód nowego buntu. Rzecz zupełnie zrozumiała, że głównymi promotorami a może i autorami tych „pokornych suplik” byli duchowni prawosławni, którzy, idąc w ślady patrjarchy Paizjusza przez cały czas buntu Chmielnickiego, byli sprężyną działającą.

Kozak Jarema Konczewski zeznał 29 lipca 1648 r., że popi prawosławni popierają kozaków; między innymi władyka łucki, Atanazy, posłał Krzywonosowi proch i kule, a władyka lwowski Arsenjusz Żeliborski, dostarczył kul i trzy beczki prochu. W województwie ruskiem w 1648 r. popi dolińscy, jak Wasil z Jezierzan, Korytko i Żukowski z synem, dowodzili bandami zbuntowanej czerni. Pop Iwan z Grabówki ze swą watahą zrabował zamek królewski w Bereźnicy i dwór Pawła Gziedzińskiego w Zborze oraz zameczek Grzegorza Przyłuskiego w Studziance. Popi pośredniczyli między Chmielnickim a szlachtą i mieszczaństwem ruskiem, inni zapraszali na kwatery oddziały kozaków i oddawali się Chmielnickiemu pod opiekę. W polskich relacjach stale napotyka się wyrażenie „popi conspiratores”, których nierzadko dosięgała okrutnie karząca ręka Jeremjego Wiśniowieckiego, tak, że sam Chmielnicki ganił ich i karcił, za zbyt nieostrożne i jawne łączenie się z buntem.

W czasie bitwy pod Beresteczkiem (7. VII. 1651) zginął, znajdujący się w obozie kozackim, patrjarcha jerozolimski, a do niewoli dostał się poseł patrjarchy carogrodzkiego, biskup Koryncki, który przywiózł Chmielnickiemu złotą szablę i „benedykcją imieniem wszystkiej religiej greckiej.” Od 1654 r., kiedy Chmielnicki poddał się Moskwie, rolę, jaką dotychczas spełniała hierarchja dyzunicka, przejęła Moskwa, by stać się „obrońcą cerkwi prawosławnej” przed „uciskiem polskim.” Tem samem dyzunja dostała się pod jarzmo moskiewskie, hierarchja jej stała się czynnikiem podrzędnym, długoletnia jej siejba na roli kozaczyzny, poza wyniszczeniem Zadnieprza i ciosów zadanych katolicyzmowi, cerkwi przyniosła prawdziwą i hańbiącą niewolę.

A żniwo śmierci, jakiego z tej siejby się doczekała, było przerażająco obfite. Jakkolwiek kozaczyzna głosiła wojnę przeciw unji i jezuitom, mimo to w swych barbarzyńskich zapędach nie oszczędzała i łacinników. Wskutek buntu Chmielnickiego poniósł Kościół łaciński w ziemiach ruskich nieobliczalne straty. Na całej widowni walk wszystkie prawie świątynie katolickie i klasztory zburzone, legły w gruzy. Wszędzie, gdzie kozacy brali górę, obrządek łaciński i jego wyznawców srodze prześladowano. Odbudowany przez Jeremjego Wiśniowieckiego kościół i klasztor w Łubniach, zrujnowali kozacy i spalili (9. VI. 1648) a 24 osiadłych przy nim Bernardynów w pień wycięli. Sprawozdania współczesne roją się od prawdziwie hjobowych wieści. Z Kamieńca pisano 9 sierpnia 1648 r.: „Tu srogi nierząd, Greków, Schyzmatyków we Wołoszech pełne zdrady. Dla Boga ratujcie choć mury, kościoły, jeśli nie nas braciey.” „Kozacy… Ostróg zajechawszy, zwykłe popełnili caedes et spolia, kościołom nie przepuściwszy.” „Już rebellia ruska i zprzysięgla z pogany colluvies chłopstwa, opanowawszy wszystkie ukrainne, Kijowskie, Podolskie, Bracławskie, Czernichowskie województwa… kościoły złupiła, zdeptała Sakramenta, szlachty tak wiele, katolików, księży pozabijała.”

Z Konstantynowa donoszono: „Żadnemu taka dezolacja miastu i tak pogańska profanacja kościołów żałosna, parcere nie pozwoliła; gdyż nie znaleźliśmy żadnego obrazu całego, ale albo usztychowanego, albo posieczonego, postrzelanego, mianowicie Krucyfiksów Christi Domini.” „W Nowosiółkach kapłana żadnego nie widzieliśmy; taka od Kobrynia kościołów dezolacja.” Wiele krwi męczeńskiej przelali synowie św. Dominika, członkowie zakonu kaznodziejskiego, zorganizowani od 1612 r. w osobną prowincję ruską. W 1648 r. padł graniczny kopiec katolicyzmu na wschodzie, twierdza Kudak. W warunkach kapitulacji, zaprzysiężonych przez dowódcę Kozaków, Maksyma Nestorenkę, zapewniono Dominikanom, obsługującym Kudak i okolicę, możność odejścia cało wraz z mieniem. Załoga wyszła szczęśliwie, wobec zakonników nie istniały jednak żadne przysięgi wroga, wszyscy polegli pod ciosami wrażej przemocy. W latach 1648—1655 obrócili kozacy w perzynę około 30 klasztorów i placówek dominikańskich i wymordowali 95 zakonników.

Najwięcej może ucierpieli Jezuici. Z prawdziwą grozą słuchano listu ks. Dominika Zasławskiego w czasie sejmu konwokacyjnego w Warszawie: „Jako w kościołach wielkie nieuszanowanie samego Boga, a osobliwie w kościele jezuickim w Winnicy, gdzie wyrzuciwszy Najśw. Sakrament nogami deptali, a kielichami do siebie, poubierawszy się w aparamenty kościelne, gorzałkę pili; kapłanów okrutnie pomordowali, nawet i trupów z grobów dobywając, a rozsiekawszy je w sztuki, psom rozciskali.” Placówki jezuickie w Perejasławiu, Kijowie, Ksawerowie, Ostrogu, Łucku, Barze i inne zniszczono i zburzono. W różny sposób poginęli z rąk kozaków jezuici, Mateusz Przasnyski w Perejasławiu (1648), Marcin Parczewski w Brodach (1648); z kolegjum w Nowogródku Sebastjan Rogoziński, Walenty Zaborny, Tomasz Szmuniewski, Krzysztof Miszkiewicz, Piotr Dunin, Adam Odolanowski i Walentyn Koszowicz (1648); w Czernichowie Seweryn Chomętowski i Jan Szeremski .(1648), w Kijowie Stanisław Śmiałkowicz, na Polesiu Maciej Pławicki (1648), w Ksawerowie Walenty Radymiński, Walenty Stopecki, Adam Panderkowicz (1648), Jakób Żmijewski (1651); w Ostrogu Szymon Dębowski, Abraham Boruchowski, Andrzej Dziusza, Stanisław Pobożny i Seweryn Brański (1649). A lista ta nie jest jeszcze kompletna! Mordowano ich przeważnie za wiarę i jej szerzenie, wedle oświadczenia Chmielnickiego, wobec komisarzy królewskich w 1649 r.: „Nie kazałem niewinnych zabijać, ale który do nas przystać nie chce, albo na wiru naszu chrestitli sia.”

TRAGEDJA JANOWSKA Z 16 MAJA 1657 R.

(…)
Chmielnicki, posunąwszy się w swym zwycięskim pochodzie pod Zamość, wysłał stamtąd pułk. Nebabę z 20.000 kozaków na Polesie, w celu wzniecenia tam powstania. Teren okazał się podatny, w krótkim czasie Wołyń i Polesie stanęły po stronie Chmielnickiego. Wszędzie tworzyły się zbrojne watahy rebelizantów i pod wodzą Brujaka, Filipowskiego, Wyhowskiego, Zakusiły, Żuka i wielu innych, zapuszczały zagony w najbardziej odludne zakątki Polesia, opanowywały miasta i buntowały wsi.  „Ogień przez hultajskie od Chmielnickiego kupy zapuszczony, tak się dalece zajął, że powiaty Starodub, Rzerzyca, Mozyr, Pińsk, Brześć i inne zamków niemało na Białej Rusi do szczętu zniszczone zostały”.  Najbardziej ucierpiał powiat piński. W 1648 r. z pomocą schizmatyków pińskich i watahy Brujaka, zdobyli Kozacy Pińsk, zrabowali go zupełnie, nie oszczędzili kościołów franciszkańskiego i jezuickiego, i prawie w pień wycięli miejscowych żydów. Z odsieczą przybył z rozkazu hetmana, polnego lit. ks. Janusza Radziwiłła, regimentarz Jelski, wziął szturmem miasto i sprawił okrutną rzeź czerni i kozactwa. Resztki buntowników, uciekające z Pińska, wpadły na chorągiew Połubińskiego, która siekąc ich bez litości, wgniotła niedobitków w rzekę Pinę i potopiła. Po bitwie beresteckiej i ugodzie białocerkiewskiej w 1651 r. nastały dla Pińska spokojniejsze czasy. Nie na długo jednak.

Z chwilą, gdy Chmielnicki poddał się pod zwierzchnictwo cara Aleksego, Moskale wraz z kozakami zajęli znów w 1655 r. Pińsk, spalili dźwigające się z gruzów miasto i forytując wszędzie schizmatyckich Rusinów, zawzięcie tępili katolicyzm. Pomoc polska odbiła miasto i biorąc odwet za krzywdy, wyrządzone katolikom: „Lachi wnow w Pinskom prisudie monastyri popalili i prawosławnoho archimandrita Leszczinskoho otca Josifa mało nie ubili, czerncow jeho pobili na smert.”) Wskutek tych wypadków, obustronnej zaciętości i wzmożonej agitacji powstanie w Pińszczyźnie, posiadające z początku charakter raczej socjalny, przybrało formy walki religijnej, która chwilami przycichała, by w odpowiedniej chwili wybuchnąć z większą jeszcze siłą.

Chmielnicki, brnąc coraz głębiej w swych buntowniczych zapędach, zawarł dnia 7 września 1656 r. traktat wieczystej przyjaźni z księciem Siedmiogrodu Jerzym Rakoczym, który znów wszedł w sojusz i związek broni z Karolem Gustawem (6. XII. 1656). Groźba rozbioru zawisła nad Polską. W styczniu 1657 r. przybył już Rakoczy do Synowódzka, skąd przez Skole i Stryj, pomaszerował na Przemyśl, gdzie miał oczekiwać na pomoc kozaków Chmielnickiego. Rozkaz połączenia się z Rakoczym otrzymali pułkownicy kozaccy, stacjonujący na Wołyniu i Polesiu, których oddziały zbyt już ciążyły ludności tamtych okolic. Napady, rabunki i gwałty, jakich rzekomo w obronie prawosławia się dopuszczali, zmusiły nawet takiego wielbiciela Chmielnickiego, jakim był ks. Stefan Światopełk-Czetwertyński, do zwrócenia się do hetmana kozaczyzny z prośbą o ukrócenie swawoli kozackiej. W odpowiedzi swej doniósł mu (17. I 1657) Chmielnicki: „nam ni o czem bardziej w głowie nie kołacze, jako żebyśmy zadawnione na Cerkwi wschodniej synach jarzma pokruszywszy i samą Matkę swoją miłym ucieszyli swobody dostojeństwem. Dosyć się już najechała tak wiele lat przysiodłaną bywszy od persecutorów; dosyć napłakała tak wielu ukołatana niewczasów. Czasby już od łez osuszyć jej oczy z ruin cerkwi Bożych zamoczone… gdyżeśmy zosobna upomnieli P. Pułkownika kijowskiego, aby pobliższych z pułku swego kozaków, na załogach będących, już dalej od tych pohamował wiolencyj.”

Ziemie te odetchnęły spokojniej dopiero wtedy, gdy z końcem stycznia 1657 r. kozacy je opuścili i ruszyli na południe, by jak najprędzej wesprzeć Rakoczego. Dowodzili nimi pułkownik bracławski Michał Zieliński, pułkownik kijowski Antoni Zdanowicz, Antoni Zieleniecki, pułkownik czernichowski Iwan Abramowicz Popowicz alias Popeńko i inni. Grupa ta, licząca około 20000 kozaków z samopałami i blisko drugie tyle uzbrojonej czerni, pod naczelnem dowództwem Zdanowicza, stanęła w obozie Rakoczego w Torkach za Sanem, między Jarosławiem a Przemyślem, dnia 22 lutego 1657 r., o czem, pod dniem 24 lutego, Zdanowicz zdał raport Chmielnickiemu. Stąd rozpoczęto pochód na Kraków, znaczony ogniem i mieczem, ruiną i zgliszczami. W oswobodzonej w ten sposób od opiekunów prawosławia Pińszczyźnie, rozpoczęli Jezuici prace apostolskie.

W miesiącach letnich 1652 r. przybył Andrzej po raz drugi do Pińska, gdzie z niedługiemi przerwami, przebywał aż do końca swego życia. Przez cały ten czas pełnił on obowiązki kaznodziei w kościele św. Stanisława i misjonarza w okolicy. 1) Warunki pracy misyjnej na Polesiu były podówczas bardzo ciężkie. W żywych kolorach odtworzyli je w 1621 r. misjonarze jezuiccy, którzy na wezwanie biskupa łuckiego, Andrzeja Lipskiego, przeorali w tym czasie pas Pińszczyzny w promieniu mniej więcej 40 km. od Pińska. Bezsprzecznie wciągu trzydziestu lat wiele zmieniło się tam na lepsze, z relacyj jednak, jakie się z czasów pracy misyjnej Boboli przechowały, przekonać się można, że wiele wiadomości z opisu z 1621 r., odpowiada stosunkom religijnym i terenowym, jakie panowały w Pińszczyźnie, w chwili, gdy Andrzej rozpoczął tam działalność misyjną.

Jedną z największych może trudności była bezdrożność okolicy, zwłaszcza na południe od Pińska. Ludność skupiała się w wioskach, wzniesionych na wydmach piaszczystych, otoczonych lasami i bagnami i pędziła w nich życie, prawdziwie „leśnych ludzi”. Stan religijny był wprost opłakany. Katolicy, rozrzuceni wśród schizmatyków, przyjmowali ich formy religijne, poza chrztem, niedbali o inne Sakramenta, w prawdach wiary zupełnie nieuświadomieni. Jedyną ich modlitwą były słowa „Hospody pomyłuj”, jedyną praktyką, jaką objawiali swój katolicyzm, było powstrzymanie się od mięsa i to w sobotę! W naiwności swej hołdowali licznym przesądom i zabobonom. W niedzielę i święta zjeżdżali się tłumnie w Pińsku, gdzie w najlepsze odbywał się targ, sprzedaż i zakupy. Na znak dzwonem udawali się do kościoła lub cerkwi, by otrzymać „błogosławieństwo”, poczem po brzegi wypełniali karczmy i gospody, skąd wracali na noc do domów, pijani, bez grosza zarobionego na targu.

Zjawiających się w 1621 r. misjonarzy jezuickich, przyjmowali niechętnie, nawet wrogo, uważając ich za kupców wędrownych, lub szpiegów tureckich, gdyż pierwsi to byli kapłani, jakich zobaczyli w swych lasach i trzęsawiskach. Ci dopytywali się o katolików, zwanych tu powszechnie Litwinami, (jako potomków rzymsko-katolickich przybyszów z Litwy), odwiedzali ich w domach i wyznaczali im miejsce i czas na ogólne zebrania. Na zebrania przychodzili katolicy tłumnie. Misjonarze, w krótkich a przystępnych dla ich umysłowości naukach, pouczali ich o potrzebie spowiedzi, Komunji św. i innych Sakramentów, uczyli ich podstawowych prawd Wiary św. i pacierza. przygotowawszy w ten sposób grunt, słuchali spowiedzi, poczem odprawiali Mszę św. w jakimś czystym spichlerzu i po stosownem przemówieniu rozdawali Komunję św. Następnie udzielano Sakramentów Chrztu św. i małżeństwa. Na tem kończyła się misja, księża udawali się do innej wsi i w ten sam sposób nad nią pracowali.

W podobnych warunkach pracował Andrzej Bobola, w towarzystwie ks. Marcina Tyrawskiego T. J., wyzyskując chwile względnego spokoju, jakie po 1651 roku zapanowały w Pińszczyźnie. Wyprawy misyjne urządzał on w okolicach rozciągających się między Pińskiem a Janowem Poleskim. Obchodząc miasteczka i wioski wygłaszał w większych skupiskach ludzkich kazania, a przede wszystkiem wstępował do wiejskich lepianek, gdzie ludność zupełnie zaniedbaną i ciemną w rzeczach wiary, nauczał katechizmu, w prosty a przystępny sposób wskazywał im, jak mają urządzić swe życie po katolicku, o ile zaszła potrzeba, udzielał Chrztu św., łączył pary małżeńskie, spowiadał i z szczególnem umiłowaniem udzielał Komuaji św. Najbardziej celował w pracy nad zaniedbaną młodzieżą, którą miłem swem usposobieniem przyciągał do siebie i z wielką gorliwością, oraz umiejętnością, uczył katechizmu. Dla utwierdzenia prześladowanych za wierność wierze unitów, nie opuszczał ich domów i cerkiewek, w których podobnie, jak w kościołach łacińskich, krzepił ich na duchu i zachęcał do stałości w przestrzeganiu zasad wiary katolickiej. W apostolskiej swej gorliwości czynił wszelkie możliwe wysiłki, zmierzające ku temu, by, oderwanych od jedności z Rzymem schizmatyków, sprowadzić z powrotem na łono Kościoła katolickiego.

O rozmiarach i owocach tej pracy świadczy wymownie fakt, że uczeni mnisi prawosławni, chcąc go w oczach swych współwyznawców poniżyć, wszczynali z nim dysputy, stawiali mu rozliczne zarzuty, które on, dzięki znajomości wielkich Ojców i Doktorów Kościoła greckiego, z łatwością zbijał i wykazywał, że jedynie prawdziwym jest Kościół katolicki a prawosławie błędem i odszczepieństwem. Uciążliwej pracy Andrzeja towarzyszyły błogosławione skutki. Wielu wątpiących utwierdziło się w wierze, inni powstawali z długoletnich nałogów i porzucali grzeszny tryb życia, wreszcie wielu schizmatyków tak z pośród ludu, jak też ze szlachty wyrzekało się swych błędów i składając wyznanie wiary wracało na katolicyzm. Do największych sukcesów pracy misyjnej Boboli należy zaliczyć przejście dwóch wsi, Bałandycze i Udrożyn, liczących około 80 domów, na katolicyzm.

Wobec tego nie wyda się dziwnym lub niezasłużonym tytuł, jakim go jeszcze za życia zaszczycono. Schizmatycy zwali go „duszochwatem”, katolicy „łowcą dusz” i „apostołem Pińszczyzny.” Proporcjonalnie do owoców jego pracy misyjnej i wzięcia, jakiem się cieszył wśród ludności katolickiej, wzrastała u zwolenników prawosławia nienawiść do jego osoby i żądza zemsty za liczne nawrócenia na katolicyzm. Nierzadko zdarzało się, że na widok Andrzeja, odwiedzającego chaty wieśniaków katolików, wybiegały na drogę dzieci schizmatyków i obrzucały go obelgami a nawet błotem.

Według Brzozowskiego miał Bobola w 1653 r. pracować przez krótki czas w Smoleńsku. Za czasów Brzozowskiego istniało podobno w archiwum prowincji pisemne zlecenie Jana Szyłpy T. J. z 11 grudnia 1653 r., w którem tenże, ustępując z urzędu rektora, informował swego następcę Jana Czyżewskiego o stanie zdrowia Andrzeja i o potrzebnych mu lekarstwach. Powołując się na nieznany również obecnie, rękopis rektora kolegjum połockiego, Stanisława Przygockiego, opowiada Brzozowski o pobycie Andrzeja w Połocku, skąd po zajęciu miasta przez Moskali, pod wodzą Szeremeta, miał on wraz z innymi udać się pieszo do Wilna a później do Pińska. Wiadomości te posiadają pewną dozę prawdopodobieństwa, z tym wyjątkiem, że częściowa emigracja Jezuitów z Połocka miała miejsce nie w 1654, ale w 1653 r. Wobec tego pobyt Boboli w Połocku przypadałby na 1653 r.

W lipcu 1655 r. brał Bobola udział w kongregacji prowincji w Warszawie, skąd wyjechał do Wilna, ponownie przeznaczony do pracy w kościele św. Kazimierza. Niedługo po jego przybyciu nastały dla Wilna bardzo ciężkie czasy. Moskale, którzy wystąpili przeciw Polsce pod pozorem wsparcia Chmielnickiego, uważali je za bardzo ważny punkt strategiczny i skierowali na Wilno swe oddziały. Tymczasem miasto, zdradzone przez Janusza Radziwiłła, pozbawione odpowiednich fortyfikacyj i załogi, zdane było wyłącznie na własne, słabe zresztą siły, które zaraz podczas pierwszego szturmu moskiewskiego, dnia 8 sierpnia 1655 r., uległy przewadze. Nieprzyjaciel opanował miasto i rozpoczął swe rządy od rzezi i grabieży. Zołtareńko, dowódca oddziałów, które pierwsze wdarły się do miasta, w raporcie swym doniósł carowi: „Gorod Wilniu wziali i mnogo neprijatelej W. C. W. na miestie poległo.”

O rozmiarach rzezi przekonał się car Aleksy naocznie, kiedy nazajutrz po zdobyciu Wilna, urządził doń wjazd triumfalny. Widok licznych trupów, zaścielających ulice i place, musiał silne wywrzeć wrażenie na Aleksym, skoro jeszcze przed wyjściem z triumfalnej karety, wydał rozkaz usunięcia ich i pogrzebania. Załatwiono się z tem szybko, zwłoki powrzucano do piwnic domów prywatnych i kościelnych. Jeszcze kilka dni miasto było widownią rabunkowej gospodarki zdziczałego żołdactwa. W poszukiwaniu za bronią i amunicją przetrząsano składy kupieckie, rewidowano domy, klasztory i kościoły. Miary nieszczęść dopełnił pożar, szalejący przez siedemnaście dni.

Wielu mieszkańców szukało ocalenia w ucieczce, rozproszeniu ulegli też Jezuici wileńscy. Najpierw przeniesiono w spokojniejsze okolice nowicjat i kolegjum akademickie, na koniec i członkowie domu profesów, z rozkazu prowincjała, rozjechali się po świecie, a na straży kościoła św. Kazimierza pozostało dwóch księży. Wyjechał też do Pińska Andrzej Bobola, gdzie jako „wygnaniec z domu profesów”, przebywał aż do śmierci. W podobnym charakterze korzystali z gościnności kolegjum pińskiego księża Szymon Maffon, Rafał Kłosowski i inni.
(…)
Zadanie to nie należało do łatwych, krzyż, jaki Bogu spodobało się włożyć na barki Andrzeja, nie był lekki. Z właściwym sobie hartem i energją podjął go Andrzej i poniósł aż do chwili, kiedy Bóg odwołał go do siebie po nagrodę. Stwierdził to wyraźnie jezuita, Adam Delamars: „W zakonie Opatrzność Boża prowadziła go drogą krzyża, na której zajaśniała szczególnie jego cierpliwość i poddanie się woli Boga”. Na dodatnie wyniki tej zaciętej walki z sobą wskazują późniejsze opinje przełożonych. Zanikają w nich, wytykane dawniej Andrzejowi błędy, zajęcia, do których przedtem uważano go, przynajmniej czasowo, za niezdatnego, pełni on z widocznem zadowoleniem swej władzy zakonnej. W latach 1630—1633 z pożytkiem i uznaniem rządzi rezydencją w Bobrujsku, przez dziewięć lat kieruje szkołami w Płocku, Łomży i Pińsku. W 1639 roku wysunięto jego kandydaturę na przełożonego. Otoczenie, wśród którego pracował, darzyło go pełnem zaufaniem i miłością, sympatja i wzięcie u szlachty i ludu prostego wzrastały z dnia na dzień.

Liczne opinje o Andrzeju, odnoszące się do ostatnich miesięcy jego pobytu w Pińsku, pozwalają ustalić wyniki jego pracy nad wyrobieniem swego charakteru. Stwierdzono w nim wysoki stopień umartwienia namiętności i zmysłów, wstrzemięźliwość w używaniu pokarmu i napoju, objawiającą się zwłaszcza podczas wypraw misyjnych, na których, mimo wysiłku fizycznego, zadowalał się nieraz samym chlebem i wodą. Odznaczał się wówczas głęboką pokorą, cierpliwością, panowaniem nad sobą i posłuszeństwem. Z powagą zakonną łączył skromność, łagodność i przystępność. Miłe i przyjazne usposobienie jego występowało w pracach apostolskich i w prywatnych rozmowach, dzięki czemu uwagi jego i napomnienia chętnie przyjmowano i poszukiwano sposobności porozmawiania z nim. W tem tkwił sekret jego powodzenia, miłości i wzięcia, jakiem się cieszył zwłaszcza u szlachty. Prawdziwa pobożność, kapłańska, zaznaczająca się przede wszystkiem w czci, jaką oddawał Chrystusowi w Najśw. Sakramencie Ołtarza, połączona z wymienionemi cnotami, spotykała się z wielkiem uznaniem u ludzi, garnących się do niego i zwących go „człowiekiem pobożnym”, „świętym” itp.

Jeśli się porówna tę charakterystykę Andrzeja z opinją, jaką się cieszył w 1628 r., to uderza ogromny postęp jego na drodze doskonałości, będący owocem zdecydowanej, wytężonej i trwałej pracy nad sobą. Zalety swe wydoskonalił, wady i ujemne właściwości temperamentu opanował do tego stopnia, że zamiast utrudniać, ułatwiły mu one rozwój duchowy w kierunku doskonałości. Opatrzność Boża, powołując człowieka do spełnienia jakiegoś zadania, obdarza go prawie zawsze właściwościami naturalnemi, które usposabiają go do spełnienia swej misji. Współpracując z łaską Boga i wyrabiając otrzymane z natury skłonności, człowiek przygotowuje się do osiągnięcia celu, jaki mu Bóg, jako jego żądanie życiowe, do spełnienia wyznaczył. Łaska buduje na naturze.
(…)
W maju 1657 r. przystąpił Rakoczy do oblężenia Brześcia nad Bugiem. Część jego armji szturmowała do twierdzy, a po jej zdobyciu, zajęła w niej kwatery. Kozacy zaś ukrainni, pod wodzą Zdanowicza, Zielenieckiego, Popeńki, Lichego, Sulimeńki i Hromyki, łącznie z kozakami Rakoczego z Wołoszy, dowodzonymi przez Ferencza Serpina, zapuszczali głęboko zagony na Wołyń i Polesie. 2) Rozpoczęły się znów orgje rozpasanego barbarzyństwa, w których szczególnie odznaczyły się watahy Antoniego Zielenieckiego i Popeńki, zwane powszechnie, od imienia swego wodza, „Antoninami”. Dopuszczano się gwałtów i okrucieństw na Żydach, rabowano dwory szlachty katolickiej i z największą zawziętością mordowano katolików, bez względu na płeć, wiek i przynależność społeczną. Młodziutkiego Jana Łukaszewicza, później kapłana Towarzystwa Jezusowego, schowali rodzice na wsi, w domu przychylnej im rodziny schizmatyckiej, a sami kryli się po lasach. Kwaterujący we wsi kozacy łatwo przekonali się, że Łukaszewicz jest katolikiem i groźbami a nawet rózgami usiłowali skłonić chłopca do odstępstwa od wiary. Schwytaną jego matkę dręczyli również i ciągnęli do chrztu z ręki popa. W oczach księcia Czartoryskiego shańbili jego żonę i zabili wraz z dziećmi, poczem jego samego przecięli piłą. Przerażeni ludzie kryli się po lasach, inni, by się nie zdradzić strzygli głowy według mody kozackiej, zostawiając jedynie kosmyk włosów, t. zw. „osełedec”. Że podwładnym Chmielnickiego rzeczywiście chodziło o wytępienie unji i jej obrońców, świadczy o tem fakt, że szlachta pińska doprowadzona do ostatecznej ruiny, wysłała do Chmielnickiego swych delegatów w osobach marszałka Łukasza Jelskiego i stolnika Adama Spytka Brzeskiego, którzy w imieniu powiatu poddali się całkowicie pod jego władzę i 20 czerwca 1657 r. złożyli przysięgę, w której orzekli, że: „Wiary zaś tak prawosławnej greckiej, jako i rzymskiej katolickiej… my i potomkowie nasi bronić będziemy. Unję i insze obce wiary wykorzeniać powinniśmy jednostajnie ze wszystką bracią, nie żądając w powiecie naszym takowym dusz chrześcijańskich zarazom miejsca i przynęty”.

Chmielnicki, ugłaskany tym aktem, wystawił 28 czerwca 1657 r. dokument: „…pod sumieniem ubezpieczając, iż odtąd z nimi, ani sami przez się nieprzyjacielsko obchodzić się ani nasyłać na ich majętności wojska osobliwego, prócz osobnych załóg bezpieczeństwu służących, ani kogo obcego na ich zgubę, tak sami przez się, jako i przez namówione osoby, poduszczać będziewa… W Rzymskiej zaś wierze, z którą do nas przystępują obrządach im najmniej nie przeszkadzać z potomkami naszymi i wszystkim wojskiem zaporoskim nie będziewa, ani żadnego z nich do Prawosławnej Greckiej gwałtem przymuszać… Obce jednak sekty i unją, jako wiele złego podniety, wykorzeniać zobopólnie stanowimy…” Po tyloletnim, obfitym krwi rozlewie obrządek łaciński uzyskał łaskawe, papierowe zatwierdzenie, dla unji prawo łaski u buntownika nie istniało.
(…)
Przedtem jednak wiele się jeszcze krwi wyznawców łacińskiego obrządku polało, między innymi ofiarę ze swego życia miał jeszcze złożyć ks. Andrzej Bobola. W pierwszej połowie maja 1657 roku poczęły na Polesiu grasować oddziały Zdanowicza, rozbite na luźne watahy. Pińsk zajął z 2 000 kozaków Jan Lichyj. Schizmatycka szlachta i lud wiejski począł się z nim natychmiast łączyć, unici zaś i Polacy, tak świeccy, jak duchowni szukali w lasach ocalenia przed grożącemi napadami. Dla tych samych, prawdopodobnie, powodów, najbardziej z jezuitów pińskich zagrożeni, księża Szymon Maffon i Bobola, opuścili Pińsk i udali się na zachód, by w spokojniejszej okolicy przeczekać dni grozy. Maffon udał się do Horodca, gdzie pracował w miejscowym kościele parafjalnym. Dnia 15 maja zrana napadł niespodzianie na plebanję oddział „Antoninów”, pod wodzą Zielenieckiego i Popeńki, zdążający od Brześcia w kierunku na Pińsk i pojmał Maffona. Odartego z odzienia, przybili gwoźdźmi do ławy, głowę okręcili mu powrozami i tak je zaciskali, iż oczy ofierze na wierzch wychodziły, z piersi i pleców zdarli skórę, żywe ciało polewali ukropem, wkońcu dobili go, przecinając mu szyję. Dokonawszy tej barbarzyńskiej zbrodni, podążyli do Janowa Poleskiego, gdzie okrucieństwo, w którem kozacy ukrainni współzawodniczyli z towarzyszącymi im kozakami Rakoczego, dosięgało już granic obłędu i szału. Przybywszy niespodzianie do Janowa popołudniu dnia 16 maja, urządzili oni taką rzeź Żydów i katolików, że nawet schizmatycka ludność popadła w trwogę, którą jednak kozacy wnet rozwiali rozgłaszając, że nie mają się schizmatycy czego obawiać, bo rządy i władza przeszła teraz w ręce kozackie, wpierw jednak wytną oni w pień wszystkich katolików. Wobec tego oświadczenia, ludność prawosławna stanęła po stronie kozaków i pomagała im w tępieniu katolików.

Bobola ukrywał się w tym czasie w Peredyle, na dworze dzierżawcy wsi Mohilna, Przychockiego. Schizmatycy janowscy wskazali kozakom na niego, jako na wielkiego szkodnika, który spowodował liczne odstępstwa od prawosławia i podburzali ich przeciw niemu. Wtedy dowódca watahy wysłał oddział kozaków z rozkazem ujęcia Boboli i dostawienia go do Janowa. Możliwe, że wieści o gwałtach w Janowie doszły już do Peredyla i wskutek nich Bobola wsiadł na wóz, by się schronić gdzie indziej. W każdym razie pewnem jest, że kozacy dopadli go jeszcze w Peredyle, jadącego wozem. Woźnica Jan Domanowski rzucił lejce i zbiegł do lasu, Andrzej zaś pozostał na miejscu i polecając się Bogu, oddał się w ich ręce. Było już popołudniu. Kozacy powierzyli swe konie Jakóbowi Czetwerynce i poczęli natychmiast „nawracać” Andrzeja na wiarę prawosławną. Namowy i groźby nie odniosły skutku, wobec tego obnażyli go, przywiązali do płotu i skatowali nahajkami, poczem odwiązanego bili po twarzy, przyczem Andrzej postradał kilka zębów. Następnie związali mu ręce, umieścili go między dwoma końmi, do których go przytroczyli i ruszyli do Janowa. Kiedy w ciągu czterokilometrowego marszu Bobola opadał z sił, popędzali go nahajkami i lancami, po których pozostały dwie głębokie rany w lewem ramieniu od strony łopatki, prócz tego jedno cięcie, prawdopodobnie od szabli, na lewem ramieniu.

Odarty z odzienia, pokryty sińcami i krwawiącemi ranami odbył Andrzej swój wjazd triumfalny do Janowa, gdzie eskorta oddała go niezwłocznie w ręce starszyzny. Tu przyjęto go podobno szyderstwami i okrzykami: „To ten Polak, ksiądz rzymskiej wiary, który od naszej wiary odciąga i na swoją polską nawraca!” Jeden z kozaków dobył szabli i wymierzył cięcie w głowę Boboli, ten jednak wskutek naturalnego odruchu uchylił się i zasłonił ręką, tak że częściowo udaremnił śmiertelne cięcie, ale za to poniósł bolesną ranę w pierwsze trzy palce prawej ręki. Równocześnie sprowadzono unickiego proboszcza janowskiego Jana Zaleskiego i uwiązano go do płotu, by go później poddać torturom. Jakiś litościwy wieśniak, korzystając z tego, że kozacy zajęci byli męczeniem Boboli, przeciął więzy i ułatwił Zaleskiemu ucieczkę.

Przygotowane przez kozaków krwawe widowisko, ściągnęło liczny tłum ciekawego pospólstwa, wśród którego znajdowali się obok Czetwerynki, Joachim Jakusz, Chwedko, Jan Skubieda, Paweł Hurynowicz, Stanisław Wojtkiewicz, Dryk i Utnik. Tymczasem kozacy bezwłocznie zajęli się Bobolą. Kolejności katuszy mu zadanych, wobec chaotycznych zeznań świadków w procesach apostolskich, ustalić niepodobna, zastosowanie ich oraz rodzaj nie ulega jednak żadnej wątpliwości. Na rynku janowskim w pobliżu drogi, wiodącej do Ohowa, stała szopa Grzegorza Hołowejczyka, służąca za rzeźnię i jatkę. Wprowadzono tam Bobolę, rzucono go na stół rzeźnicki i uwiwszy wieniec z młodych gałęzi dębowych ściskano mu głowę.

Następnie, wzywając go do porzucenia wiary katolickiej przypiekali mu ciało ogniem. Stałość Andrzeja doprowadzała ich do coraz większego okrucieństwa. „Temi rękami Mszę odprawiasz, my cię lepiej urządzimy”, mieli wołać do niego i wbijali mu drzazgi za paznogcie. „Temi rękami przewracasz kartki ksiąg w kościele, my ci skórę odwrócimy, ubierasz się w ornat, my cię lepiej ozdobimy, masz za małą tonsurę na głowie, my ci wytniemy większą”, wołali podobno w dalszym ciągu, zdzierając nożami skórę z rąk, piersi i głowy, odcinając wskazujący palec lewej ręki, końce obydwu pierwszych palców i wycinając skórę z dłoni. Łaska, jakiej Bóg udziela swym wybranym męczennikom, krzepiła Bobolę i dodawała mu wprost nadludzkich sił fizycznych i moralnych, dzięki czemu, poddając się woli Boga, wśród jęków wzywał świętych imion Króla i Królowej Męczenników, Jezusa i Marji, a w odpowiedzi na szyderstwa i bluźnierstwa swych katów, wzywał ich do upamiętania. Ci prowadzili swe ohydne dzieło w dalszym ciągu. Wykłuli mu prawe oko, przewrócili go na drugą stronę, zdzierali mu skórę z pleców i świeże rany posypywali plewami z orkiszu, odcięli mu nos i wargi, przez otwór, wycięty w karku, wydobyli język i odcięli u nasady, wreszcie powiesili go u sufitu za nogi, głową na dół i naśmiewali się z ciała, rzucającego się w konwulsjach i skurczach nerwowych: „Patrzcie, jak Lach tańczy!”

Dwugodzinne katusze dobiegały już końca, odcięty ze sznura, padł Bobola na ziemię i odziany w najcenniejszy ornat, bo utworzony z purpury krwi własnej, wznosił swe okaleczałe ręce ku niebu, składając u tronu Boga ofiarę z życia i krwi własnej. Tak kończył swą pielgrzymkę ziemską apostoł miłości i jedności, który prawie całe swe życie oddał na służbę Bogu i dobro dusz, i nie zawahał się nawet przed złożeniem ofiary z swego życia, tego dowodu najwyższego stopnia miłości Boga i bliźniego. Dwukrotne cięcie szablą w szyję, było ukoronowaniem tragedji janowskiej, której ofiarą padł dnia 16 maja 1657 r. Andrzej Bobola.

Tymczasem oddział wojska polskiego pod wodzą regimentarza Naruszewicza począł się zbliżać do Janowa, by grasujące tam oddziały kozackie rozpędzić i oczyścić z nich okolicę. Na wieść o tem kozacy w popłochu, pośpiesznie wycofali się z Janowa. Po ich odejściu, ludzie, ochłonąwszy z przerażenia zebrali się gromadnie na rynku, skąd zdjęci ciekawością weszli do rzeźni. Okrutnie umęczone ciało Męczennika leżało bezwładnie, jedyne jego okrycie stanowiła purpura krwi własnej, obficie sączącej się z licznych ran. Współcześni naoczni świadkowie w prostych rysach odtwarzają straszny obraz, jaki roztaczał się przed ich oczyma: „Widziałem ciało jego, krew bardzo obficie spływała z głowy, rąk i nóg”. „Ciało W. Boboli leżało na stole, widziałem rany okrywające je od szyi aż po biodra, twarz była spuchnięta od uderzeń, tak iż ani oczu, ani nosa, ani uszu rozpoznać nie było można”. Wnet wyszedł też z ukrycia ks. Zaleski, polecił zwłoki przenieść na swą plebanję a później umieścił je, przykryte całunem, w kościele parafjalnym. Jezuici pińscy, uwiadomieni o okrutnej śmierci członka ich kolegjum, wysłali dwu księży, którzy przybyli do Janowa w piątek (18, V), przybrali ciało w sutannę jezuicką i przez Duboję, wieś i stację misyjną kolegjum pińskiego, wozem przewieźli je do Pińska. Ludność Duboi a zwłaszcza Pińska, pogrążona w głębokim smutku, oddawała hołd zwłokom Męczennika. Na miejscu włożono ciało do drewnianej, na czarno malowanej trumny, na której wieku widniał krzyż i napis: „Pater Andreas Bobola Societatis Iesu”. Klerykom zakonnym i świeckim uczniom kolegjum nie pozwolono oglądać ciała, ze względu na jego okropny wygląd.

Pogrzeb odbył się bez żadnego przepychu, trumnę wniesiono do podziemi kościelnych i umieszczono ją obok innych w rogu po lewej stronie krypty, znajdującej się pod wielkim ołtarzem. Po pogrzebie na karcie, zawierającej nazwiska jezuitów pochowanych pod kościołem, zapisano i nazwisko Męczennika: „Pater Andreas Bobola anno 1657, Maii 16. Ianoviae occisus crudelissime ab impiis Cosacis varie necatus, deinde decoriatus, positus ante Altare Maius”.

Według zwyczaju zakonu polecono wszystkim członkom prowincji litewskiej Towarzystwa Jezusowego, odprawić za duszę okrutnie umęczonego Boboli przepisane modlitwy. W kronice kolegjum pińskiego umieszczono pod 1657 r. krótką notatkę o jego śmierci. Wiceprowincjał litewski, Andrzej Guzewski, doniół generałowi zakonu, Goswinowi Nikel’owi, o nowych stratach, jakie prowincja poniosła i szerzej omówił śmierć Maffona i Boboli. W odpowiedzi na to generał Nikel, w liście z 17 listopada 1657 r., zażądał dokładnych wiadomości o życiu i ostatnich chwilach Boboli i Maffona. „Ufam bowiem”, pisał, „że obydwaj otrzymali wieniec męczeństwa, gdyż, jak się zdaje, nie można wątpić, że zadano im śmierć z nienawiści do wiary świętej. Dlatego też sądzę, że raczej radować się, niż boleć nad ich okrutną śmiercią wypada.”

Stosownie do zarządzenia generała i zwyczaju zakonu, powstała wtedy pierwsza biografja Męczennika w formie schematycznego, oficjalnego nekrologu, opracowana według przyjętego szablonu, nie odtwarzająca jednak należycie postaci Boboli. Badającego pożółkłe od starości karty, z których pochodzą podane wyżej wiadomości, ogarnia pewne rozczarowanie. Nie zawierają one bowiem ani jednego wyrazu entuzjazmu, owszem wieje z nich pewnego rodzaju chłód i obojętność, będąca jakby wykładnikiem uczuć, jakie względem osoby Męczennika i jego bolesnej śmierci, żywili pozostali jeszcze przy życiu współbracia zakonni. Dziwić się temu jednak nie można, a tem mniej czynić im z tego powodu zarzutów. Stosunki, panujące wszechwładnie w tych czasach „Potopu”, wydarzenia bolesne a prawie codzienne, nie usposabiały do unoszeń i entuzjazmu, przeciwnie pobudzały do głębokiej, poważnej zadumy i powodowały niejako przytępienie wrażliwości na zjawiska niezwykłe.

Wiadomości o tragicznych zgonach Jezuitów polskich, czy litewskich, zbyt często obijały się o ich uszy, oczy ich oswoiły się niejako z widokiem okrutnie storturowanych i shańbionych ciał kapłanów i braci zakonu. Andrzej Bobola był już zrzędu czterdziestą dziewiątą ofiarą, jaką zakon złożył ze swych członków w pierwszych latach „Potopu.” Ten sam los w najbliższych latach podzielić miało jeszcze kilkunastu Jezuitów.

Tymczasem stosunki polityczne w Polsce, oraz dola i niedola, jakiej kolegjum pińskie w tym okresie zamieszania, najazdów i walk wewnętrznych ulegało, ustawiczna zmiana składu personalnego kolegjum, wszystko to przyczyniło się do tego, że pamięć o Męczenniku coraz bardziej poczęła słabnąć. Po śmierci Bohdana Chmielnickiego i poddaniu się jego następcy, Jerzego, pod protektorat moskiewski, wybuchły nowe zaburzenia wojenne na Ukrainie i Litwie. W początkach maja 1660 r. znowu zawisła nad Pińskiem groźba najazdu kozackiego. Wobec tego rektor Szymon Wdziekoński rozesłał swych podwładnych w miejsca bezpieczniejsze, a na straży kolegjum pozostawił ks. Eustachego Pilińskiego. Niedługo czerń kozacka zdobyła Pińsk, zrabowała kolegjum i kościół jezuicki a Pilińskiego zamordowała. Gdy burza przycichła powrócili Jezuici w 1662 r. do Pińska i przyprowadzili kolegjum do dawnego stanu. Już jednak w połowie następnego 1663 r. jakaś zbrodnicza ręka podpaliła kolegjum w kilku miejscach, tak, że odrazu stanęło ono w płomieniach, a mieszkańcy ledwie uszli z życiem. Ośm lat później, gdy odbudowa gmachu była już na ukończeniu (1671), obsunęła się i rozpadła w gruzy znaczna część kolegjum. Wobec tych kłopotów natury materjalnej poczęto zapominać zwolna o Męczenniku. Z Jezuitów najdłużej przechowywał i potrzymywał jego pamięć ks. Jan Łukaszewicz, który jako uczeń kolegjum pińskiego znał dobrze Bobolę i był naocznym świadkiem jego pogrzebu. I wśród szlachty powiatu pińskiego nie brak było ludzi, którzy ustawicznie i otwarcie wyrażali uczucia głębokiej czci, jaką dla osoby Męczennika żywili. Sędziwy podczaszy piński, Arnulf Giedroyć, często go wspominał i głosił publicznie, że w niedługim czasie Litwa oglądać go będzie w aureoli Świętych. Kasztelan trocki Jan Karol Kopeć zbierał skrzętnie bliższe szczegóły, dotyczące męczeństwa, a chcąc uwiecznić pamięć Boboli, zapisał w 1678 r. kolegjum pińskiemu sumę 20000 złp., z obowiązkiem utrzymywania stałej stacji misyjnej w Janowie. Generał zakonu, Jan Paweł Oliva, przyjął tę fundację, o czem zawiadomił prowincjała Jana Błaszkowskiego listem z 27 sierpnia 1678 r. Giedroyć wnet zakończył pielgrzymkę ziemską, w ślady jego poszedł w 1680 r. Kopeć.

Żywą też była przez czas jakiś pamięć „duszochwata” u ludu pińskiego, ale i ta zanikała, w miarę, jak wymierali bezpośredni, naoczni. świadkowie jego prac apostolskich i bohaterskiego zgonu. Zdawało się, że imię Męczennika skazane już było na wieczną niepamięć, świetlaną jego postać coraz bardziej przesłaniały mroki tak niedalekiej zresztą przeszłości, mroki, w których zatonęły, może bezpowrotnie, nazwiska tylu współczesnych mu bohaterów Kościoła, Zakonu i Ojczyzny.

Opracowanie strony:  © P.Jaroszczak - Przemyśl 2012