STRONA GŁÓWNA

Stan ekonomiczny włościan na Ukrainie do r 1768

w porównaniu z innymi prowincjami Polski

Franciszek Rawita-Gawroński

"Historia ruchów hajdamackich w XVIII w” – Lwów 1913 r.

/fragmenty/


Nie ulega żadnej wątpliwości, że hajdamaczyzna, od początku do końca, była ruchem wyłącznie ludowym; udział innych czynników był bądź następstwem ogólnej anarchii państwowej, bądź da się podciągnąć pod przyczyny wyjątkowe. Wobec tego nasuwa się pytanie: jakie było położenie tej ludności i czy w tym położeniu nie należy szukać klucza do wyjaśnienia zagadki ruchów hajdamackich? Ażeby dać odpowiedź na to pytanie, musimy cofnąć się do innych prowincji, rozpatrzyć się w stosunkach i położeniu ekonomicznym włościan i w tym rozpatrzeniu się znaleźć skalę porównawczą. Przystąpienie od razu do zbadania stosunków ekonomicznych województw południowych dałoby nam obraz, że tak powiem, lokalny, prawdziwy mniej lub więcej, lecz niedostatecznie, bo jednostronnie oświetlony. Jakkolwiek województwa kresowe Rzeczypospolitej posiadały bardzo odrębne i odmienne od innych dzielnic Polski warunki rozwoju, żyły jednak pewnym życiem wspólnym państwowym z innymi prowincjami i niezawodnie ogólnopań-stwowe warunki na charakter i doniosłość owego ekonomicznego życia wpływały bardzo. Z tej racji musimy bodaj kilkoma wybitniejszymi węzłami złączyć warunki ekonomiczne kresowe z ogólnopaństwowymi. Na wytworzenie się ich oddziaływały nie tylko pewne miejscowe przyczyny, lecz także ogólny stopień położenia przemysłu i handlu, prawodawstwo i stopień oświaty całego społeczeństwa. Impulsy tych stosunków i wpływów wytwarzały się w Warszawie i w Krakowie, a w ogóle w środkowych punktach Rzeczypospolitej, które skupiały się w Małopolsce.

Ażeby te stosunki i ich charakter uczynić bardziej zrozumiałymi, należałoby je zbadać porównawczo z innymi narodami i krajami. Przy historii XVIII w. lub nawet panowania Stanisława Augusta, a tym bardziej przy historii włościan w Polsce byłoby to rzeczą niezbędną; przy historii jednego zdarzenia, chociażby ciągnącego się przez trzy czwarte wieku, jakim jest ruch hajdamacki, wystarczy gdy go pokażemy na tle kilku uwag i faktów ekonomicznych ogólnopaństwowych, a potem przejdziemy do szczegółów miejscowych. Ogólne położenie włościan jeden ze współczesnych pisarzy XVIII w. w Polsce tak scharakteryzował: „Część ta narodu najliczniejsza, która przez sprawowanie rolnictwa, przystawianie ludzi do wojska, dostarczanie rąk do warstatów, rzemiosł i rękodzieł, będąc zdrojem potęgi i bogactw krajowych, powinna była pozyskać względy prawodawców, w naszym kraju nie tylko żadnych przywilejów obywatelskich niema, ale i owszem stan jej poddaństwa mało co różni się od niewoli. Nie mają nasi wieśniacy wolności, bo im nie wolno pana i mieszkania odmieniać, panu zaś wolno ich darować, zamienić, przedać, ze wsi do wsi przenosić etc.; nie mają własności, bo nie będąc panami osób własnych, jakże mogą panami być majątku? Nie mają sprawiedliwości (ogólnie mówiąc), bo im nic pod imieniem własnem czynić nie wolno, bo im prawa nasze nie wyznaczyły żadnego sądu, w którymby się o krzywdy i uciążliwości od dziedziców zadane, uskarzyć i upomnieć mogli; owszem, z dawności życia i śmierci ich panami byli dziedzice”. Te prawa do włościan określił dosadnie i po szlachecku Maksymilian Fredro słowami: „Quisque e nobis Polonis sui vulgi et bonnorum quam-modo et absolutus monarcha est”. „Z władzy tak obszernej i żadnemi nie powściągnionej prawami mogło częstokroć wynikać i trafiało się podobno — zauważa Skrzetuski — wiele bezprawiów, niesprawiedliwości, gwałtów i okrucieństw. Stąd jest że narody obce wyrzucają krajowi naszemu te prawodawstwa względem wieśniaków zaniedbane. Niektórzy nawet z autorów zagranicznych, mniej podobno stanu wieśniaków naszych świadomi, przypisują nam w tej mierze dzikość i okrucieństwo”

Położenie rolników w dobrach duchownych i królewszczyznach było lepsze niż w dobrach dziedzicznych, pod każdym względem. Ponieważ nie piszemy historii włościan w Polsce, chcemy zaś tylko poznać i oświetlić stosunki ekonomiczne w województwach kresowych, przeto weźmiemy na uwagę położenie włościan przeważnie w dobrach dziedzicznych, o ile na to akta pozwolą, raz dlatego iż takich dóbr była większość, a następnie że stosunki te można uważać za typowe. „Od czasów niepamiętnych — mówi Skrzetuski — było w Polsce poddaństwo, servitus, jak było u dawnych Greków, Gallów, Germanów, Saksonów i u wszystkich narodów”. Uwagę tę możemy uważać dziś za nic nie znaczący ogólnik, gdyby nam o to chodziło, że w Polsce było poddaństwo, nie zaś oto jakie formy i charakter owo „poddaństwo” miało. Nie będziemy przebiegać „wszystkich od zbrodni do pokuty stopni”, lecz rozpoczniemy od w. XVI, kiedy poddaństwo, czyli zależność włościan od właścicieli ziemi, przybrało pewne cechy ustalone, które z biegiem wieków już się tylko ku gorszemu zmieniały. Państwo oddało włościan — można powiedzieć — na łaskę i niełaskę właścicielom ziemi tj. królowi, duchowieństwu i szlachcie, wzorując się na zachodnioeuropejskich wzorach. W XVI w. już był utracił kmieć polski ostatnie prawo polityczne: osobistego stawania w sądzie. Już na początku XVI w. przed sądem mógł stawać kmieć tylko w obecności dziedzica. Ponieważ prawomocność powództwa warowała się obecnością dziedzica, przeto kmieć przeciwko dziedzicowi nie miał mocy stawania. Zagrodzenie możności przenoszenia spraw z jurysdykcji patrymonialnej do jurysdykcji w prawie powszechnym, przyczyniło się do tego że już z końcem XV w. jurysdykcja patrymonialna ostateczną odebrała organizację i przed kratkami ciasnej izby patrymonialnego sądu skupiło się sądownictwo polityczne, dobrowolne, sporne, prywatne, karne, policyjne i skarbowe. Laska patrymo-nialnej jurysdykcji stała się wszechwładną i nieodwołalną.

W dobrach duchownych i królewskich o tyle było lepiej, że istniały sądy kapitulne i biskupie. Wytoczenia spraw wszakże przeciwko władzy patrymonialnej w dobrach duchownych częste w XV w., rzadsze w XVI, a w XVII prawie zupełnie ustają.
W dobrach królewskich sprawy poddanych przeciwko starostwu rozstrzygały za rządów Zygmunta I, Zygmunta Augusta i Stefana sądy asesorskie, złożone z kanclerzów, referendarzów, dwóch regentów, dwóch sekretarzy i pisarza. W pierwszych latach panowania Zygmunta III sprawy włościan z sądu asesorskiego przeniesiono do sądu referendar-skiego. Statut korony z r. 1507 ustanowił był dwóch referendarzy — jeden ze stanu duchownego, drugi świeckiego. Wyłączne zajmowanie się sądu referendarskiego sprawami włościan nie było zawarowane żadnym statutem, lecz za Zygmunta III wyrobiło się w drodze zwyczajów.
Jakkolwiek moc i doniosłość tych sądów urzędownie rozciągała się na całą przestrzeń koronnych prowincji Rzeczypospolitej, w rzeczywistości zaś w szczuplejszych zawierały się ramach. Ks. T. Lubomirski w znakomitej źródłowej pracy swojej, cytowanej już przez nas, z aktami w ręku, tak określa granice tych sądów: na wschód sięgały one Kalisza, na południe szły granicami Rzeczypospolitej wzdłuż Karpat, dalej Stryjem, Lwowem, Sokalem, brzegiem Bugu na północ województwami podlaskimi, płockim i mazowieckim. Warszawa jest miejscem pobytu sądu, przeto im się więcej do stolicy zbliżamy, tym dostrzegalniejsza jest działalność.

Wszystko co po za wskazanymi granicami leżało, niewiele z jurysdykcji sądu korzystało; z pruskich województw, mianowicie z ekonomii malborskiej kilka spraw wniesiono dopiero w połowie XVIII w. Dwa województwa wielkopolskie, położone za Kaliszem, nigdy nie miały sprawy w sądzie referendarskim, równie południowe części województwa ruskiego, wołyńskiego, poczynając od Łucka województwa krakowskie, podolskie i kijowskie w przeciągu trzech wieków nie wnosiły żadnej sprawy; dla tych przeto województw sądy referendarskie jakby nie istniały. Tak rzeczy stały z obroną ludności wiejskiej. Położenie jej ekonomiczne pogarszać się również poczęło, w miarę tego jak system czynszowy ustępował miejsce systemowi pańszczyźnianemu.
Zmienił się nie tylko stopień zależności włościan od posiadaczy ziemi, lecz i charakter tej zależności. Powiedziałbym że przy systemie czynszowym kmieć pracował dla siebie, przy pańszczyźnianym — dla pana. Zobaczymy jak się zmiana wyraziła i jakie pociągnęła następstwa dla kmieci i dla całego kraju.

Do początku XVI w. przeważał w całej Polsce system czynszowy, skutkiem czego zobowiązania ekonomiczne polegały na zwyczaju, umowie lub przywilejach; dziedzic wszakże miał prawo zmienić zobowiązania lub unieważnić przywilej. W tym właśnie tkwił zarodek samowoli i nadużyć, z którego wypłynął i rozwinął się system pańszczyźniany. Pańszczyzna drogą ugody istniała już wprawdzie w XV w.; niektóre prowincje Rzeczypospolitej zastrzegły ją uchwałami, pieczęć wszakże prawowitości przyłożył do zaprzedania ludności w niewolę ekonomiczną dziedziców, dopiero Statut toruński z r. 1520. Konstytucja De laboribus cmethonum stała się ową pieczęcią. W rok później nastąpiło bliższe określenie tej konstytucji o tyle, że oznaczono jeden dzień pańszczyzny z łanu. Wkrótce nie wystarczył już jeden dzień. Dni pańszczyźniane rosły w miarę i w stosunku do gęstości zaludnienia. Środkowe województwa były więcej obciążone; im dalej ku kresom, tym ciężary robocizny były mniejsze. Zacznijmy od Wielkopolski. Już w drugiej połowie XVI w. (1571) żądano w Wielkopolsce dwa dni robocizny od włoki i czynszu groszy. Powinność ta modyfikowała się w sposób rozmaity, stosownie do warunków miejscowych, można wszakże uważać ją za typową. Za taką przynajmniej pozwalają uważać ją inwentarze współczesne. Z tej samej posiadłości w r. 1627 poddani w Czermnie odrabiali już pięć dni do dworu sprzę-żajem albo „jako im każą”. Tego nie dość: wszyscy rzemieślnicy we wsi, jacy byli, obowiązani w czasie żniw „biegać” do pomocy. We dwadzieścia lat (1647) potem, robocza ludność wiejska, która do niedawna w takim poszanowaniu w Polsce była, zatraca nazwę kmieci, a nazywa się z niemiecka gburami. Robili oni od Panny Maryi Siewnej do św. Jakuba po cztery dni tygodniowo jednym robotnikiem, a od św. Jakuba do Panny Marii Siewnej dwojgiem na każdy dzień. Tak więc w czas najbardziej robotny i ważny dla rolnika, musieli pracować na cudzym zagonie. W roku 1726 inwentarz tych samych dóbr wykazuje oprócz włościan, także mieszczan rolą się trudniących, obciążonych robocizną na rachunek dworu — włożono na nich obowiązek uprawy roli.

W Małopolsce, w województwie lubelskim, najbardziej zbliżonym do Wołynia, w połowie XVI w., jeszcze nie ma pańszczyzny (1553); kmiecie siedzący na półłankach poprawiają mosty i gać „gdy potrzeba”, odprawują powóz do dziesięciu mil i płacą kunicę, gdy kto „z imienia dziewkę bierze”. W Krakowskiem, jeszcze na początku XVII w. (1606) w wielkich dobrach niektórych panów, np. Aleksandra Koniecpolskiego, poddani nie robią pańszczyzny, lecz płacą czynsze, tylko komornicy, ci co bydło mają, robią po 9 dni w roku a ci co nie mają, po 6. Taki układ jest wszakże bardzo wyjątkowy. Na Litwie przeważa również jeszcze system czynszowy, zarówno z włók ciągłych jak i osadnych. W niektórych miejscowościach województwa wileńskiego płacą „dziakło”, a tylko ogrodnicy odrabiają pańszczyznę po dwa dni tygodniowo.

Na tych datach możemy poprzestać, — dlaczego, obaczymy dopiero, gdy wypadnie nam wrócić do województw kresowych.
Z dat powyższych widzimy nie tylko, że tak powiem, jaki był postęp pańszczyzny w pierwszych dziesięcioleciach po Statucie toruńskim, ale i stosunek tego postępu do różnych dzielnic Polski. Daje to miarę obciążenia włościan, ale nie miarę ich położenia. Ażeby to położenie należycie poznać, musielibyśmy znać także żywy i martwy inwentarz włościanina z każdego okresu. Wchodzi to jednak w zakres historii włościaństwa. To jedno nie ulega wątpliwości, że pańszczyzna, jej stopień i charakter stoi w bezpośrednim stosunku do zamożności i ogólnych ciężarów stanu kmiecego. Tam nie mogło być w ogóle dobrze ludowi, gdzie pięć dni w tygodniu trzeba było pracować dla pana; dla siebie pozostawały tylko okruchy siły i czasu. W miarę przeto zwiększającej się pańszczyzny rosła nędza i ciemnota — towarzyszka jej nieodstępna. Właściciele ziemi przybliżali tę ciemnotę i nędzę różnymi środkami i od dawna. Na usprawiedliwienie ich powiedzieć godzi się, że stosowali tylko te środki, które z zachodnioeuropejskich wzorów przejęli. To co było u nas, było niezawodnie złe, ale dokoła działo się gorzej. Nie zmniejszało to bynajmniej wszakże niedoli ludu wiejskiego u nas. Gdybym dał folgę sobie, mógłbym na podstawie naszych pisarzy politycznych, kaznodziejów, satyryków, moralistów narysować obraz smutny i bolesny powolnego pogrążenia się ludu w nędzę i ciemnotę. Nie o to mi wszakże idzie. Pragnę wskazać kilka przyczyn tego upadku, ogólniejszego państwowego i ekonomicznego znaczenia, które na całym obszarze Rzeczypospolitej te same następstwa wywołały. Okresem przełomowym w naszych dziejach jest wiek XVI; w przestworze jego powstały lub dojrzały wszystkie ograniczenia, dotyczące włościan. Widzieliśmy jak kmieć stracił ostatnie prawo polityczne — wolność stawania we własnej obronie w sprawach z dziedzicem i jak powoli od zależności, na mocy ugody powstałej, przeszedł do zależności bezwzględnej — pańszczyzny. Tak więc kmieć polski z właściciela ziemi stał się używalnikiem. Zanim się dziedzic dobrał do ludu, odniósł poprzednio kilka zwycięstw, które utorowały mu drogę do pańszczyzny: było to wykupienie małych wolnych posiadłości rycerskich i skup sołtystw. Szczególnie z tymi ostatnimi dużo było kłopotu i długie trwały walki. Skończyło się wreszcie na tym, że średnia własność ziemska upadła zupełnie; nie było już łącznika ani obrońcy poniekąd między dziedzicem i kmieciem; z jednej strony stał pan wszechwładny, z drugiej — robotnik, nad którym pierwszy wszelką władzę posiadał. Tak więc powoli upadł system czynszowy i średnia niezależna własność, a na jej ruinach powstał system pańszczyźniany.

Geneza jego powstania tkwiła wszakże nie w organizmie państwa polskiego, nie w samolubnych i chciwych zachciankach właścicieli ziemi, lecz w zmieniających się ekonomiczno-rolniczych stosunkach ogólnoeuropejskich. Za nimi dopiero poszła zmiana stosunków społecznych. Skupianie się ziemi w rękach warstw dzierżących władzę, wytwarzało potrzebę użytkowania jej, szczególnie wobec zwiększającego się zapotrzebowania handlowego. Dość przejrzeć ruch handlowy w portach naszych, a szczególnie gdańskim, aby się przekonać o tym. Czynsze wystarczały tylko na własną potrzebę. Ludności wolnej zarobkującej nie było w liczbie dostatecznej — cóż było łatwiejszego dla tych, którzy prawo stanowili i w ręku swym posiadali siłę, jak z czynszownika uczynić powoli robotnika pańszczyźnianego? Tak się też i stało. Gdy dostateczna ilość rąk znalazła się w ten sposób do uprawy roli, począł się wytwarzać system gospodarstwa folwarcznego, a w systemie tym latyfundia poczęły brać górę. Owa zmiana społeczno-ekonomicznych stosunków, o której wspomnieliśmy, szła ku nam z zachodu i zaznaczyła się stałym pogorszeniem się doli ludu wiejskiego. Im bliżej ku zachodowi, tym było gorzej, im dalej — tym lepiej. Gospodarstwo folwarczne, pańszczyźniane, zrodziwszy się na zachodnich kresach, bardzo powoli przedzierało się na wschód, północ i południe Rzeczypospolitej. Jeszcze w połowie XVII w. nawet w Wielkopolsce, która była najbliższa owych prądów i zmian, a więc w systemie pańszczyźnianym i folwarcznym najbardziej zaawansowana, folwarki były rzadkie i małe — kilka lub kilkanaście włók posiadały zaledwie. Większych obszarów nie było kim obrabiać. W sto lat później wszakże — mówi Stawiski — do zbytku wzrosła wielka uprawa: najprzód system pańszczyźniany do ostatecznych granic doprowadziła, prawami przymusowymi nieruchomość ludności wiejskiej utwierdziła, wreszcie przerosła nawet stosunek ludności miejscowej. Przyczynić się do tego mogły klęski wojenne i za nimi idące klęski powietrza, które ludność wolną wyniszczyły i opustoszone grunta wielkiej uprawie oddawały. Po pierwszych mianowicie wojnach szwedzkich całe przestrzenie ziemi leżały puste i nieobsiadłe.

Obaczmy, co w tym samym mniej więcej okresie działo się w województwach kresowych południowo-wschodnich. Obecnie posiadamy już dostateczną ilość inwentarzy prywatnych, ażeby jakieś ogólniejsze wnioski poczynić; do pomocy przychodzą nam także lustracje królewszczyzn i rewizje zamków. Powiedzieliśmy wprawdzie, że ekonomiczne położenie włościan w królewszczyznach było lepsze niż w dobrach dziedzicznych, zwyczaj jednak i prawodawstwo, działając wspólnie z jednakimi warunkami ekonomicznymi, handlowymi i agrarnymi wytwarzały pewne typowe stosunki niezbyt różne od tych jakie w dobrach dziedzicznych istniały. Stosować się to wszakże może tylko do ziem rdzennie polskich. Na Rusi, a szczególnie na Rusi stepowej, działo się zupełnie inaczej, bo też warunki życia były tutaj wręcz odmienne i wpływały pierwszorzędnie na inne ukształtowanie się stosunków zależności, z tytułu posiadania ziemi wypływającej. Jeden z historyków Rusi, piszących po rosyjsku, usiłując wytłumaczyć kolonizacyjne ruchy ludności w stepy Podola, Ukrainy i Bracławszczyzny i połączoną z nimi hajdamaczyznę, powiedział, że ludność Polesia, Wołynia, zachodniej części Podola, województw ruskiego i bełskiego (teraźniejszej Galicji) porzucała ciężkie warunki życia i uciekała bądź pojedynczo, bądź tłumami na Ukrainę, dokąd nęciły ich słobody, dając nadzieję na czasowe bodaj polepszenie ich ekonomicznego położenia. Inny pisarz rosyjski, Kulisz, „ciemięstwem ludu roboczego” przez starostów, podstarościch, dozorców, namiestników i arendarzy, usiłował wytłumaczyć genezę ruchów kozackich, zakończonych poddaniem się Moskwie

Obaj ci pisarze nie odróżniają wszakże ucisku ekonomicznego od samowoli, nie większej w Rzeczypospolitej jak w sąsiedniej Moskwie, której Chmielnicki oddał Ruś w opiekę. Żaden z nich nie bierze także w rachubę czynników etnicznych ujemnych, które bywały niewidzialnym impulsem do ciągłego niezadowolenia w ciemnym i niedojrzałym politycznie społeczeństwie ruskim.
Ażeby dać odpowiedź na te wnioski, a równocześnie dać pojęcie o istotnym położeniu rzeczy, rozpatrzmy się w ciężarach i obowiązkach włościaństwa kresowego. W starostwach śniatyńskim, kołomyjskim, halickim, trembowelskim, rohatyńskim, żydaczowskim, stryjskim i drohobyckim w XVI w., tj. w okresie mniej więcej tym, który kilkoma rysami staraliśmy się scharakteryzować w Wielkopolsce, Małopolsce i Litwie, przeważa jeszcze ustrój czynszowy i daniny w naturaliach. Zachodzą tu wprawdzie różnorodne kombinacje, ale istoty rzeczy nie zmieniają wcale, gdyż wynikają z warunków miejscowych. Jednostką opodatkowania jest łan, zwany prawie we wszystkich powyższych starostwach dworzyszczem, z którego opłacano czynszu  groszy do dwóch grzywien, rzadko więcej. Obowiązki opłat w naturaliach były nadzwyczaj urozmaicone — każde starostwo opłacało tym, co się na ziemi jego rodziło, co było najłatwiejsze do zdobycia. Ułatwienie istniało jeszcze pod tym względem, że wszystkie naturalia były ocenione — każdy mógł je złożyć lub zapłacić za nie. Dawano z łanu oprócz czynszu, pszenicy po 4 mace, owsa po 4, przędzy konopnej po 2 łokcie, jajc 12, kurę jedną. Oprócz tego dawano powołoszczyznę, co piąty lub siódmy rok dwudziestego wieprza tam gdzie były pastwiska w lasach bukowych, dwudziestego barana, dziesięcinę pszczelną, jałowicę stacyjną raz na rok wszyscy razem.
Co do zobowiązań pańszczyźnianych, robotniczych, panuje tutaj więcej jedności, ale występuje natomiast niejednaka wielkość obszaru, z którego jednostka robocizny wyznacza się.  Tam gdzie ilość dni roboczych bywa stała, waha się ona między 2 a 3 dniami w tygodniu, z wyraźnym zastrzeżeniem niekiedy, że robić należy dwa dni, gdyby wszakże robotnicy przychodzili późno — muszą trzy dni odrabiać. Istnieje także norma robocizny bez ograniczenia, określona głucho „robić kiedy każą i co każą”. W takiej niejasności zobowiązań bywał zwykle precedens do nadużyć, lecz w danej chwili było to wskazówka, że gospodarstwo folwarczne w systemie rolniczym nie przeważało bynajmniej, przeciwnie, nie miało jeszcze prawidłowej organizacji, która by wymagała obliczenia się z robocizną. W samej nieokreśloności wymagań leży pojęcie pewnej patriarchalności stosunku istniejącego między ludnością a zarządami starościńskimi jako forma normalna, ale równocześnie jest furteczka do nadużyć. Taka nieokreślona robocizna, oparta na zwyczaju, miała na celu raczej roboty publiczne (drogi, mosty, zamki, etc.) niż folwarczne, a z rolniczych obejmywała powszechnie koszenie siana. W ogóle, tam gdzie nie ma folwarku, przeważają roboty pomocnicze (przędza z pańskiego przędziwa, kosowica i in.). Norma pańszczyźniana nie stosowała się do posiadanego obszaru. W starostwie halickim np. z półdworzyszcza (mniej więcej półłanku) odrabiano trzy dni; w drohobyckim i śniatyńskim tyleż z dworzyszcza, w rohatyńskim dwa dni i ćwierć. Większe i mniejsze normy ponad te nie istniały. Widocznie, że na wielkość normy wpływała tutaj gęstość zaludnienia, obfitość ziemi i jej żyzność.

Z tych kilku dat widzimy, że warunki ekonomicznej zależności włościan w województwie ruskim były o wiele lżejsze od tego położenia, w jakim wkrótce po Sejmie Toruńskim znalazła się ludność Wielkopolski, a nawet część Małopolski, tym bardziej, jeśli zważymy różnicę żyzności ziem ruskich i w ogóle bogactwa przyrodzonego, które ułatwiały życie. Teraz przejdźmy do naszkicowania kilkoma rysami położenia ludności wiejskiej w województwach podolskim, bracławskim i kijowskim w sto lat prawie po konstytucji toruńskiej, po pierwszych wichrach kozackich, uspokojonych nieco, a w przededniu prawie zawieruchy Chmielnickiego. Po uśmierzeniu buntów Nalewajki i Kosińskiego, po „komisyach” olszanieckiej (1616) między Żółkiewskim a Sahajdacznym, rastawickiej (1619) między Sahajdacznym a Koniecpolskim, hetmanem polnym, przyszła nareszcie kurukowska (1625) między Koniecpolskim a Kozakami, która ograniczyła rejestr do 6000 Kozaków, resztę zbrojnego a rozhulanego ludu spychając do pracy przy roli. Nic dziwnego że ludność ta, przywykła do tej swobody wojskowej, która ze swawolą graniczyła bardzo blisko, z istniejącego porządku rzeczy nie była zadowolona.

Praca przy roli była dla nich „biedą”. Wówczas to powstało przysłowie: „wid Krakowa do Czakowa (Oczakowa) wsiudy bida odnakowa”. Kozactwo, mieszczanie miast kresowych i całe zbiorowiska uzbrojonych ludzi, walcząc pod sztandarami Kozactwa, odzwyczajone od pracy i nie szukające jej wcale, zatrudnienie uważało jako nieszczęście dla siebie, szerzyło więc po całym kraju niezadowolenie i narzekanie na „biedę”, a podniecało drażniąco włóczęgowską żyłkę ludności miejscowej do bezustannego wyłamywania się spod jakiej bądź zależności i szukania idealnej siedziby, gdzie by można wiecznie kozakować i nic nie robić. „W osadach ukrainnych — powiada pisarz współczesny bardzo światły — lud ladajaki i gnuśny, z jednej się więc osady do drugiej przenosi za wolnością” stąd — „jedno miejsce osiadać będzie, drugie — pustorzeć”. Tak się też i działo. Można śmiało powiedzieć, że ludność stepowych powiatów bardziej zwiększała się dzięki niezwykłej sile rozrodczej niż osadnictwu z Wołynia, województwa ruskiego i lesistej części Podola. Pod opieką i obroną zamków ukrainnych Baru, Winnicy, Bracławia, Czerkas, Kaniowa, Kijowa i mnóstwa pomniejszych zameczków rozpoczęła się kolonizacja stepów, broniona zarówno przed Tatarami jak i Kozakami. Praca w tym kierunku wrzała, można powiedzieć, gorączkowo. 

Najprzód rozpoczyna się zaludnienie Podola, starostwa barskiego za Bony i pod opieką Pretficza, potem latyczowskiego i kamienieckiego, w ogóle całego pasa od granic Wołynia. Na Ukrainach stepowych ku końcowi XVI w. a na początku XVII już się było na dobre rozpoczęło życie osadnicze. Impuls do tego dała konstytucja sejmowa z r. 1590, mocą której Zygmunt III otrzymał przez rozdawanie — „pustyń na pograniczu za Białą Cerkwią leżących”, z których dotychczas pożytku „ani publicum ani privatum” żadnego nie było. W rok już potem książę Mikołaj Rożyński otrzymuje podobnież prawo na urządzenie „pustych uroczysk nad rzekami Skwirą, Rastawicą, Unawą, Olszanką i Kamienicą”; w r. 1609 Walenty Aleksander Kalinowski, starosta bracławski i winnicki, za „krwawe posługi” otrzymuje „pustynię Uman” o bardzo nieokreślonych granicach, w których później zmieściło się 30 mil kwadratowych . Po przytłumieniu powstań Kosińskiego i Nalewajka, między r. 1596 a 1622 powstały albo rozrosły się w Ukrainie owe szerokie włości Romanów, Fastów, Hajsyn, Humań, Hostomel, Skwira, Taborówka, Lisianka. Dokoła każdego z tych miasteczek i nowo powstałych włości, mnożyły się liczne co roku zagrody samotne, futory odosobnione, z których w niedługim czasie wyrastały wsie nowe tysiącami. Niżej wszakże ku Dzikim Polom, Czarnemu Lasowi, a bliżej ku Dnieprowi ledwie w początku XVII w. pierwsze „słobody” osiadają na stepach. W starostwie kaniowskim w tym czasie (1615-1616) „nie było wsi żadnych prócz futorów których więcej zasiedli kozacy, gdyż ich jest w liczbie więcej niżeli poddanych posłusznych”. W większym lub mniejszym stopniu ruch osadniczy trwał na całym południo-wschodzie i zachodzie Rzeczypospolitej. W połowie XVII w. cała energia gospodarcza, po wysileniu się swym na zachodzie przeniosła się do żyznych jeszcze i dziewiczych ziemukrainnych. 

Powtórzyły się tu zatem te stopnie rozwoju, jakie rolnictwo w starej Polsce już przebyło, lecz następowały one po sobie z niesłychaną szybkością, zmierzając fatalnie ku normie wielkiej własności, która wprawdzie przyłożyła się niepospolicie do zaludnienia kraju, lecz w dalszych swych następstwach przyczyniła się też wiele i do jego nieszczęść. Już sam niezwykły ruch osadniczy, jaki się w tych województwach rozpoczął od połowy XVI w. i trwał bezustannie pomimo zatargów wewnętrznych, przerywając się na czas niedługi w okresie zawieruchy Chmielnickiego, dowodził nie ustalonych stosunków rolniczych i bardzo luźnej zależności ludu wiejskiego od dziedziców. Nie mogło być włościaninowi tam źle, gdzie każdy w każdej chwili mógł zmienić swe miejsce pobytu. Liczne i surowe konstytucje o zbiegłych poddanych rzadko się wykonywały w miejscowościach o ludności gęściejszej, tam zaś gdzie Zaporoże było niedaleko, a z drugiej strony moskiewska lub wołoska granica dawała zbiegom chętny przytułek, prawo pozostawało na piśmie tylko, bez żadnej egzekutywy. Zbiegowie wyjątkowo tylko wpadali w ręce poszukujących ich dziedziców, którzy najczęściej wówczas dopiero odszukiwali zbiegłych, gdy sami na czele czeladzi udawali się w pogoń. Ucieczki często bywały pod przymusem istotnie ciężkich warunków życia lub nadużyć, które niewątpliwie zdarzały się przeważnie ze strony dzierżawców, najzwyklej wszakże z namowy, z chęci szukania nowej „słobody” po ukończeniu starej, skutkiem zawieruchy, zrywającej siłą swoją spokojnych rolników i unoszących za sobą, a wreszcie odziedziczonej po praojcach żyłki do wichrzenia, do wojenki, do łatwego życia, do małej pracy. W ogóle ako cechę moralną ludności ruskiej w województwach kresowych, a szczególnie w okolicach stepowych, trzeba przyjąć  niedostateczne ustalenie się pierwiastków rolniczych, a na tomiast wielką skłonność do życia na poły koczowniczego, gdzie chów bydła, pszczół, rybołówstwo i bobrownictwo stanowiło podstawę ekonomiczną, rolnictwo zaś było dodatkiem tylko. Nie przywiązana przeto tradycjami do ziemi, ludność ruska, niecierpliwa, niespokojna, nie zasiedziała, zrywała się z osad przy lada sposobności, samym zrywaniem się bezustannym i włóczęgą wywołując nieporządki i niepokoje.

Powyższe cechy moralne znane były doskonale kolonizatorom, a nawet wyzyskiwane dla celów osadnictwa. Zmuszały one z jednej strony nowych dziedziców do największych ustępstw, do najdłuższych „słobód”, z drugiej — do najłagodniejszego obchodzenia się, byle tylko tę ludność na miejscu utrzymać. Na nią mało liczono, więcej na pokolenia przyszłe. Takie zasadnicze poglądy legły w osnowę stosunku kolonizatorów do osadników, w ogóle do ludności miejscowej i takim charakterem odznaczały się stosunki zależności. Luźny związek, bogactwo przyrodnicze, obfitość ziemi i łatwość życia dla wszystkich, czyniły Ukrainę krajem marzeń rolniczych, „płynącą miodem i mlekiem”, jak owa ziemia obiecana. I nie było w tym przesady bynajmniej. Pod względem żyzności, bogatej produkcji, zawsze pierwsze miejsce trzymały Wołyń, Podole, Ukraina, Ruś. To co piszą w XVI i XVII w. o żyzności tych prowincji, zdaje się trudne do wiary. Opaliński powiada, że dosyć jest na ziemi poruszanej drewnianą sochą porzucić ziarno, aby bajeczne wydało plony. Rzączyński powiada o jednym wypadku, iż 50 korcy wysianego żyta, dały plon 1500 kóp. Ogromnym wołom brzuchy, niekiedy rogi zaledwie widać z bujnych traw, a pług, zostawiony na roli, w kilka dni zarasta, okryty bujną wegetacją. Na Rusi, gdzie był zwyczaj, że poddani co 5 lub 7 lat dziesięcinę z bydła oddawali, jeden właściciel na raz 10000 wołów odebrał. Po zniesieniu zaś siedmioletniego odbierania dziesięciny, dobra jego tak podzielone zostały, iż co rok
przeszło 1000 wołów mu oddawano. Nie potrzeba chyba dowodzić, że tam o nędzy nie mogło być mowy na serio, gdzie była taka gleba urodzajna i taka obfitość wszystkiego.

Rzućmy teraz okiem na stosunki ekonomiczne i stopień zależności ludu wiejskiego od właścicieli ziemi, ażeby potem przejść już wprost do położenia ludności w XVIII w. Na pograniczu kresowym ogólno-ekonomiczne stosunki ludności wiejskiej na roli układały się w sposób odmienny, niż w rdzennie polskich województwach, a zbliżały się do stosunków województwa ruskiego. Wspomniałem już, że osadnictwo rozpoczęło się tam pod opieką zamków królewskich. Było to rzeczą zupełnie naturalną w kraju, narażonym na częste najazdy. Tego samego systemu trzymało się później osadnictwo prywatne, szlacheckie i pańskie. Ludność, posiadająca więcej skłonności do pracy rolniczej i umiejąca godzić zatrudnienia wiejskie z potrzebą bronienia szablą własnego ogniska, kupiła się, jak powiedziałem, koło zamków i dla większego bezpieczeństwa chętnie godziła się na twardsze warunki zależności, niżby je zdobyć mogła na „wolach” czyli „słobodach”. Stąd też, począwszy od końca XVI w., zobowiązania ludności rolnej na kresach były cięższe w królewszczyznach, niż w dobrach prywatnych. Stan taki istniał prawie przez cały wiek XVII — a dopiero w drugiej połowie tego wieku wyrastać poczęło — pomimo klęski wewnętrznej — prywatne drobne osadnictwo. Do połowy XVI w. na Ukrainie i Podolu prawie nie było pańszczyzny ani gospodarstwa folwarcznego — daniny i czynsze od poddanych, jako też arendy z młynów, karczem, stawów itp. stanowiły dochody zarówno majętności prywatnych, jak i królewskich. Wprawdzie zasadniczo różniły się co do ekonomicznych stosunków i zależności włościan powiaty północne lesiste województwa kijowskiego, w ogóle północne pogranicze Wołynia od powiatów stepowych Ukrainy i Podola, ale jeszcze w drugiej połowie XVI w. chłop siedzący na roli, pomimo różnych powinności, był wolny, bo mógł, zapłaciwszy tylko 12 groszy „wychodu”, siąść na ziemi innego pana. W żytomierskim zamku (1545) mieszczanie zajęci uprawą roli, żadnych opłat na zamek nie dawali, obowiązani byli tylko kosić siano jeden dzień w roku, ale natomiast dawali podwody do Kijowa i stację. Obowiązek ten wydawał się im tak uciążliwy, że wprost nazywali go niewolą, i odgrażali się, że jeżeli zwyczaj ten trwać będzie dalej, „my wsi z lud’my naszymy procz powołoczemsia”.
W powiecie żytomierskim jeszcze ku końcowi XVI w. ziemia nie była wyniszczona. — Orano ile kto chciał i gdzie chciał. Gdy włościanom ze Słobodyszcz, majętności Tyszkiewiczów, oznajmiono, że mają siedzieć włókami, okrzyknęli wszyscy, że tego nie uczynią. „W niewoli być nie chcemy— mówiono — damy panu naszemu po groszy dwadzieścia
— i wychodzimy, dokąd chcemy”. Tak samo gotowi byli zerwać się dla każdego innego powodu. Do zamku żytomierskiego należało pole ciągnące się na jedną milę wzdłuż, i pół mili wszerz; — pole to wolno było mieszczanom orać bez opłaty, ziemianie zaś i poddani ich płacili dziesięciny w snopie . W pięćdziesiąt lat potem (1616) we wsiach należących do starostwa żytomierskiego, chłopi „pociężni” już robią w zimie dzień jeden, a w lecie dwa tygodniowo. W północnych powiatach województwa kijowskiego system pańszczyźniany zaczyna brać górę: gdy jednak w r. 1619 znajdujemy uwagi lustratorów, „folwark jeden niewielki, do którego roboty żadnej nie masz”, lub „folwarczek jeden, z którego krescencya nie wielka, tedy się nie kładzie” , w r. 1622 już jest folwarków siedem, z których robią dwa dni tygodniowo w lecie, a dzień w zi-mie38. Prywatne inwentarze żytomierskiego powiatu w roku 1636 — a więc na krótko przed wybuchem Chmielniczyzny — wykazują większe wzmożenie się pańszczyzny; spotykamy natomiast dwie kategorie włościan: uboższych i bogatszych, do których stosuje się odpowiednia skala robocizny. Bogatsi, oprócz czynszów i danin, robili w lecie po trzy dni tygodniowo, na wiosnę obowiązani byli orać, trzy dni „podparzyć”, a trzy dni „odwrócić”. Ubożsi odrabiali prawie trzecią część tego i w tym samym stosunku czynsz opłacali; ogółem odrabiali dzień jeden w tygodniu przez cały rok. Wkrótce potem nastąpiła zawierucha, która długowiekową pracę zmiotła ze szczętem, a wsie wyludniła zupełnie.

W starostwie kijowskim, we wsiach „zamkowych”, już w połowie XVI. w. wprowadzono lekką pańszczyznę trzydniową i czterodniową orkę rocznie, oprócz danin i czynszów. Zupełnie inaczej układały się stosunki w starostwach i powiatach stepowych. W Białocerkiewszczyźnie jeszcze w r. 1616 „folwarku żadnego nie masz”. Mieszczanie podatków nie dają żadnych, prócz służby wojennej, zaś wsie zamkowe, wszystkie prawie „robót ani powinności nie odbywają żadnych względem „słobody”.
W starostwie kaniowskim jeszcze „wsi żadnych nie masz, oprócz futorów”, w czerkaskim „powinności poddani nie oddają żadnych, względem słobody”. W dobrach prywatnych osiadli włościanie robili dzień jeden w zimie, a dwa w lecie tygodniowo.
W województwie bracławskim, w starostwie bracławskim jeszcze na początku XVII. w. (1616) nie ma ani jednego folwarku, w lityńskim trzy małe, w winnickim ani jednego. Gdzie nie było folwarków — nie było pańszczyzny. Powinności poddanych ówcześnie były lekkie, niemal powszechnie: robocizny jakby żadnej prawie, a daniny i opłaty (czynsze) wcale nie uciążliwe. Na Podolu (według lustracji 1615) w dzierżawie smotryckiej, należącej do starostwa kamienieckiego, poddani robót żadnych nie sprawują, tylko w lecie dwa dni żąć i dwa dni kosić powinni, czynszu po dwa złote, owsa dawali po dwa trzecienniki (po 12 garnców), dziesięcinę pszczelną, dań z baranów i wieprzów, powołowczyznę . W tych granicach obracały się powinności. Gdzie miejscowość pozwalała, przybywała dań miodna, z polowania, rybołówstwa, z łowienia bobrów. Biorę stosunki, powinności i służebności najbardziej typowe, które mogą dawać przybliżoną miarę położenia ekonomicznego włościan w różnych dzielnicach Rzeczypospolitej w jednakim czasie.

Wojny Chmielnickiego, zatargi bezustanne i rozbójnictwo, przykryte pozorami władzy kozackiej, jakie staraliśmy się w głównych zarysach przedstawić poprzednio, przyczyniły się do zupełnego wyludnienia województw, szczególnie powiatów stepowych. Nie ucisk ekonomiczny, ale wichry kozackie i hajdamackie sprowadziły na kraj ten bogaty ruinę. Mnóstwo wsi stało pustką — jak to stwierdziły zarówno prywatne jak i urzędowe dokomenty. Ponowna, powolna kolonizacja rozpoczęła się dopiero w drugiej ćwierci XVIII, w. Nie będziemy zajmować się szczegółowo położoniem ekonomicznym włościan Wołynia, Polesia kijowskiego i lesistego Podola, gdyż nie piszemy ani historii włościan, ani też nie pragniemy objąć całości ekonomicznych stosunków w Rzeczypospolitej w jakimś stałym okresie; najbardziej interesują nas te punkty stepowej Ukrainy, w których ruch hajdamacki przybrał ostatecznie charakter znany już z dziejów jako też położenie ludności, w tych punktach lub też zbliżonych do nich, ażeby rozwiązać zagadkę czy ucisk ekonomiczny istniał, w jakim stopniu i w jakim stopniu miał wpływać na rozwój późniejszej Koliszczyzny? Nowe skolonizowanie stepów stało się dopiero możebne po ostatecznym zniknięciu Kozaczyzny i po wywołaniu z kraju przez Piotra i Skoropadskiego najniespokojniejszych żywiołów. Wprawdzie powrót Siczy na dawne siedliska wywołał na razie ponowny wybuch swawoli i dążeń niejednego Werłana i jego satelitów, ale nie było już bezustannego uganiania się po kraju najrozmaitszych kup rabowniczych. Osadnictwo zawrzało w całej pełni. „Wywoływanie słobód” odbywało się w różnych częściach kraju liczniej zaludnionego, po dalszych i bliższych miasteczkach, po odpustach, kiermaszach — wszędzie gdzie tylko gromadziły się większe masy ludności. Znany już dawniej „osadczy” odbierał pewne wynagrodzenie za osadzenie wsi i zobowiązywał się zgromadzić ludzi; w tym celu jeździł po jarmarkach „wybębniając” i „wykrzykując” słobody. Nie dość tego. W tym miejscu, gdzie miała być osadzona „słoboda”, wkopywano w ziemię słup, a na nim zawieszano tyle wiech ile lat trwać miała „słoboda”, a często nawet wypisując warunki. Nowi osadnicy otrzymywali w używalność pewną ilość ziemi, a natomiast przez czas słobody obowiązani byli do bardzo lekkiej daniny w naturaliach i do kilku dni roboczych rocznie. Zwykle słobody przeciągały się od 15 do 30 lat; rzadko warunki bywały twardsze, a zdarzało się że ziemię oddawano do bezpłatnej używalności. Ściągali się tedy z różnych stron włościanie na takie słobody, najwięcej z Wołynia, Polesia i północnego Podola. Osadnictwo zbyt gwałtowne, prowadzone bez kontroli rządu, przekraczało często granice normalne, wywołując niepokoje śród włościan, gotowych zawsze lecieć na lep obiecanek i gorączkę śród dziedziców. Wytworzył się osobnego rodzaju proceder, polegający na odmawianiu ludzi i na sprowadzaniu ich na nowe osady. Specjalista od tego, zwany przez ludność wykotca, podchodził do wsi, którą miał zamiar zerwać z dawnej siedziby, badał chłopów, namawiał, ofiarował niebywałe lub niemożebne często warunki, a gdy ich zjednać potrafił, umawiał się o czas, zjawiał się i ochotników, a nieraz całą wieś zabierał ze sobą na nową osadę. Biada wszakże była takiemu, którego na „wykoczowaniu” przyłapano.

Widzieliśmy jak niechętnie ludność wiejska Wołynia, przyzwyczajona do używania ziemi bez ograniczeń co do obszaru, a nawet jak wrogo zapatrywała się na wszelkie próby prawidłowego podziału i osadzenia. Pomimo to wszakże pomiar odbywał się wszędzie w mniej lub więcej regularny sposób — jeżeli nie na sznury to na pługi lub ilość wysiewu; nic dziwnego, że ludność wiejska szukała większej pod tym względem swobody, upatrując w owych pomiarach, jako innowacjach, smutną przyszłość dla siebie, zrywała się do szukania nowej siedziby. Znajdowała ją łatwo. Cuda prawiono o owej stepowej Ukrainie, jak dziś o Ameryce. Ku końcowi XVII w. położenie ekonomiczne Wołynia, o ile z inwentarzy widać, nie było wcale ciężkie: 1–3 dni pańszczyzny w tygodniu stanowiły cały ciężar przy dużej pomocy jaką można mieć było w bezpłatnym pastwisku leśnym, w rybołówstwie, bobrach, pszczołach. Wydawały się te warunki jednak ciężarem wobec własnych nadziei i za ciężar je lud uważał, chociaż były one o wiele lżejsze od danin, czynszów i pańszczyzny w Wielko- i Małopolsce

Przejdziemy teraz do stepowej Ukrainy XVIII w. Osadnictwo rozpoczęło się tutaj, jak wspomnieliśmy, dopiero po zniknięciu Kozaczyzny i przez ćwierć wieku szło bardzo powolnie, wzmogło się dopiero około połowy XVIII w. i od tego czasu posiadamy już inwentarze z województwa kijowskiego: z Trechtymirowa, z klucza pohrebyskiego, starostwa (niegrodowego) bohusławskiego, starostwa berdy-czowskiego jako też województwa bracławskiego, powiatu winnickiego i Humańszczyzny. Inwentarze te sięgają do r. 1768 lub kilka lat dalej, a więc są dla nas najważniejsze, bo dają miarę rzeczywistego ekonomicznego położenia ludności wiejskiej. Zacznijmy od pańszczyzny. Dość rzucić okiem na cytowane wyżej inwentarze, ażeby o ich ważności przekonać się: obejmują one granicami swymi całkowicie tę połać stepowej Ukrainy, na której nie tylko odegrywały się najważniejsze sceny smutnego dramatu hajdamaczyzny, ale i ostatni akt miał miejsce. Rozpatrzenie się w ekonomicznym położeniu włościan tej połaci kraju da nam podstawę do wniosku czy istotnie owe okrzyczane złe położenie i ucisk nie było i tutaj tak samo iluzoryczne jak i w innych częściach Rusi w różnych okresach dziejowych? W majętności trechtymirowskiej, należącej do starosty Szczeniowskiego w połowie XVIII w. (1752), każdy poddany zimą i latem przez cały rok odbywał tylko dzień jeden w tygodniu pańszczyzny, a szarwarku i tłoki „bez uciemię-żenia”. Oprócz pańszczyzny, zaorki, obórki, zażynki, obżynki, zakoski, obkoski, zagrabki, obgrabki po jednym dniu odbywali poddani. Czynsz od pieszego grzywien 6, od ciągłego, gdy miał jednego wołu 6, gdy 2–3 płacił dwanaście, gdy 4 i więcej — po 24 gr; podorożczyzna: pieszy — dwie grzywien, ciągły — pięć. Oprócz tego składano daninę z orzechów garniec, chmielu „ośmuchę” (mniej więcej 4 garnce), kur 2, jajec 6, motków 20-pasmowych ze skarbowego przędziwa, każdy był obowiązany odprząść po 2, szarwarki według zwyczaju, stróża — kolejno.

Kontrakt wsi Bielaszek (1768), do klucza pohrebyskiego należących, w województwie bracławskim, wzkazuje tylko jeden dzień pańszczyzny, i to od ciągłego56. Większość osadników nie jest jeszcze oczynszowana. Zażynki i cała litania zapoczątkowania robót gospodarskich, tak zwane „dnie letnie”, trzy tłoki, z których dwie „powinne”, a trzecia proszona — i oto wszystkie obowiązki. Motki, kury, jaja, dziesięcina pszczelna — jak wyżej.

Inwentarz wsi Tupalec, należącej do podstolego koronnego ks. Stanisława Lubomirskiego, zrobiony w r. 1758, a w r. 1769 zaaktykowany bez zmiany, wykazuje na dwudziestu chłopów pańszczyźnianych: sześciu odbywających dwudniową pańszczyznę, a ośmiu jednodniową. Roboty pomocnicze i naturalia z dodatkiem grzybów i „drani” — jak wyżej. Inne zobowiązania również prawie bez zmiany.

Inwentarz Karabczyna, Jezierzan i Osowiec (1757) dwa dni tygodniowej pańszczyzny, a inne powinności i czynsze prawie bez zmiany.

We wsiach należących do starostwa berdyczowskiego, Barbary z Zawiszów Radziwiłłowej, wojewodziny nowogrodzkiej, każdy chłop tak ciągły jako i pieszy od św. Wojciecha do Wszystkich Świętych odbywał po dwa dni pańszczyzny, a od Wszystkich Świętych do św. Wojciecha po jednym dniu. Inwentarz (1765 r.) określił ściśle obowiązki włościan i dzierżawcy; zapobiegając, oznaczył czas i ilość robocizny, długość drogi w podróży. Z danin w naturaliach notowane są tylko motki i kury.

Wreszcie w 33 wsiach klucza bohusławskiego w r. 1766 nie było żadnej pańszczyzny, czynszu opłacono 1-2 rubli, kosowego grzywien trzy, widocznie za prawo używanie siano-żeńci, których obszar nie wymieniony — zapewne nie przywiązywano do tego żadnej wagi, — podymnego 1 ½–3 grzywien; maximalna liczba 6 razy tylko użyta, wreszcie osep bez wymienienia gatunku od 1 do 2 „osmuchy”, przeważnie 1. W tych granicach zamknięte były obowiązki i powinności włościan stepowej Ukrainy.

W Humańszczyźnie, jak pokazuje inwentarz zrobiony w r. 1652, a zaaktykowany w r. 1768, nie tylko mowy być nie może o jakichkolwiek nadużyciach i przeciążeniach, ale nie było prawie żadnych obowiązków pańszczyźnianych do tego stopnia, iż włościanie nie chcieli podjąć się szarwarku na własną swoją groblę, grożąc w razie przymusu, że się rozejdą — „a przymusić ich niepodobna” — dodaje inwentarz. Dzierżawca, obejmując kilka wsi Cebermanówkę, Cebermanową Groblę i Botwinówkę, inwentarzem nie przyjął „inseminacyi żadnej” — co dowodzi, iż nawet folwarków nie było, — a włościanie obowiązani byli tylko do czynszu 4-6-12 złotych dawać 1-2 „ośmaczków” „osepu”, 1-2 kur i obowiązani byli wozić tygodniowo do dworu 1-2 fur drzewa. Dziesięciny pszczelnej, podorożczyzny, stawczyzny i furażu dla ludzi nadwornych nie było i obowiązał się go dopiero posesor dostarczać „bez żadnej na ludzi (tak) exekucyi”. Dopiero po osiedleniu słobody opłacać się miały czynsze od pieszego złotych 4, od ciągłego 6, od dwóch — 12, gdyby miał więcej — nie opłacał od tej ilości. O innych daninach mówiliśmy. Jedyną powinnością pańszczyźnianą było koszenie siana przez dzień jeden i gromadzenie „na dwór”. 

Że tak istotnie było, przekonywają także inwentarze z tego lub nieco późniejszego okresu, które nie weszły do żadnych zbiorów dokumentów i aktów historycznych. Inwentarz wsi Kiryłówki , Fedynówki, Kozackiej Doliny i Tarasówki, stanowiący klucz szpolański ks. Lubomirskiego — a więc znajdujące się w centrum hajdamackiego ruchu — wykazują zaludnienie nie tylko większe niż innych majętności, ale bogactwo większe. Najuboższy gospodarz posiada parę wołów, takich jest jednak mało, większość posiada dwie i trzy pary, a niebrak nawet takich, którzy mają sześć „parowic”. Pańszczyzny nie odrabiają żadnej; czynszu płacą od pary 8 zł., pieszy 7 zł. Z pasiek dają dziesięcinę pszczelną i oczkową. Do dworu składano „osypy”; „pieszy”: ½ ośmuchy żyta, ½ ośmuchy owsa, garniec „pszona”; „parowy” dawał: jedną ośmuchę żyta, jedną owsa i dwa garncy „pszona”. Od każdej pary więcej dawano w tym samym stosunku. Działo się to według „zwyczaju w kluczu Szpolańskim z dawna używanego”. Właściciel, oddając w dzierżawę powyższy majątek, zastrzega, że dzierżawca „do pańszczyzny żadnej ludzi w tych dobrach nie powinien przynaglać”; odrabiano jedynie 12 szarwarków rocznie do grobli.

Inwentarz wsi Sopina, majętność Prota Potockiego, wykazuje tylko dwa dni tygodniowej pańszczyzny, tłok 8, szarwarków 12, stawszczyzny l½ dnia, kur 1–2, 1 kapłon, dziesięcinę pszczelną. Czynsz wyjątkowo pobierano; zobowiązań innnych — żadnych.
Późniejsze inwentarze wsi Bahwy (1796), Sorokotiahów (1798) i inne wykazują również nader łagodne obowiązki pańszczyźniane, i jakkolwiek sporządzone już ku końcowi XVIII w. lżejsze wykazują powinności niż te jakimi była obciążona większość ludności rdzennie polskiej już ku końcowi XVI w..

Teraz trzeba wiedzieć na pytanie: do jakiego obszaru były przywiązane te powinności? jaki był inwentarz włościan, jakie kategorie pańszczyzny i ludności odbywającej ją? Niepodobna nam wdawać się w historyczny wywód, jakie były co do wielkości i jak się nazywały te jednostki ziemi, które stanowiły całość gospodarstwa rolnika na Rusi, gdyż odmienne warunki ekonomiczne i państwowe wszędzie wytwarzały niejednolitą miarę ziemi i niejednolity charakter powinności, opłacanych za jej używanie. W rdzennie polskich prowincjach Rzeczypospolitej istniała jednostka pomierna zwana łanem, na Litwie wołoką, alias włóką, w województwie ruskim dworyszcze. Pomimo rozmaitości w nazwie tkwiło między nimi podobieństwo co do obszaru i odpowiadało normalnej potrzebie pewnej jednostki społeczno-ekonomicznej, która nosiła nazwę rodziny robotniczej, związanej z tym obszarem, a mającej szczegółową nazwę od charakteru odbywania powinności zobowiązań.

Ani dworzyszcz, ani łanów w stepowej Ukrainie, która nas w tym wypadku najbardziej interesuje, nie było. Była natomiast włóka i nazwa ta utrzymała się aż do drugiej połowy XVIII w. System włócznego władania ziemią rozszerzać się począł od wprowadzenia w użycie znanej ustawy włócznej i zastąpił po części system służb i dworzyszcz. Jako najbardziej zgodna z systemem pańszczyźnianym, bo wprowadzająca w życie jednostkę mniej lub więcej określoną pomiernie, odpowiadała ona interesom dziedziców, a wśród włościaństwa znajdowała opór stały w dwieście lat jeszcze prawie. Tak więc włóka przeszła z życia do statutu, a statut litewski sankcjonował ją niejako. Z Litwy przywędrowała na Wołyń i do lesistych powiatów Kijowszczyzny i Podola, a stamtąd już w XVIII w. dostała się z osadnictwem do stepów Bracławszczyzny i Podola. Z wprowadzeniem włóki począł się także ustalać system trójpolowego gospodarstwa. Od tego czasu sadyba włościańska poczęła posiadać według pomiaru około 33 morgów, czyli po 11 mórg w każdą rękę. W takich rozmiarach, o ile to dotyczyło roli uprawnej, przeszła z ostatnią dobą osadnictwa ukraińskiego w stepowe powiaty. We wszystkich inwentarzach, darowiznach, umowach dzierżawnych, zamianach z początku drugiej połowy XVIII w., gdzie są bardzo dokładnie obliczone czynsze i powinności włościan, jako też zredukowane na pieniądze, gdzie są specyfikowani wszyscy włościanie siedzący na pańszczyznach, czynszach i „słobodach”, nie ma jeszcze wcale mowy ani o ogólnej ilości ziemi, należącej do pewnego kompleksu własności ziemskiej dziedzicznej ani nawet obszarów, będących w posiadaniu włościan. To dowodzi, że powszechnego pomiaru jeszcze nie było — tylko wyjątkowy. Podstawą stosunku zależności wiejskiej osiadłej z dawna i osiadającej była nie jednostka obszaru — jak na Litwie włóka, w Wielko- i Małopolsce łan, a na Rusi dworzyszcze, lecz ilość dni roboczych, jakie włościanin zobowiązał się odrabiać, ilość czynszów, danin i powinności, jakie na siebie przyjmował.

Na  pozór wydaje się to czymś niezwykłym i niewytłumaczonym, a jednak tak nie jest. Ilość dni odrabianych jako maksimum pracy, do której stosowało się wszystko, zależna była od ilości inwentarza i rąk roboczych w rodzinie; jeżeli osadnik, posiadający parę wołów i koni, odrabiał, dajmy na to trzy dni pańszczyzny, to z tym samym inwentarzem i robocizną własną mógł co najwyżej brać w posiadanie włókę — chociaż jej nie mierzono dokładnie, a nawet często unikano tego. Z połową tych zasobów brał pół włóki. Pomiar odbywał się prastarym zwyczajem, na ilość wysiewu, ilość dni orki, lub ten i ów wymierzał sobie rolę na sznury. Ogólny pomiar nie istniał jeszcze — tylko wyjątkowo. Tak więc, gdy na sąsiednim Wołyniu włościanie siedzieli już na włókach i z włóki pańszczyznę odrabiali, zowiąc się włóczni, półwłóczni i czetwertynni, na Ukrainie stepowej osady na włókach musiały być tak rzadkie, że w aktach nie zdołano ich wyłowić. Włościanin, stosownie do charakteru odrabianej robocizny, nazywał się tutaj pociężnym gdy odrabiał robociznę sprzężajem, pieszym, gdy pracował bez sprzężaju. Pojedynkowym nazywano go, gdy posiadał jednego wołu lub konia i do roboty sprzęgać się musiał; parowym — gdy robił parą wołów. Obfitość ziemi, a trudność zasiedlenia jej, nie krępowały jeszcze nikogo, ani osadnika ani dziedzica — jeden z nich robił możebne najszersze ulgi, nie krępując ani pastwiskiem ani pasieką w stepach, drugi — korzystał w miarę posiadania rąk roboczych.

W połowie XVIII w. poczyna się rozwijać własność indywidualna włościańska, drogą darowizny za służbę lub przychylność i ogromne robi postępy. Znajdujemy także jeden fakt bardzo ciekawy na owe czasy; tj. osadzenie wsi w powiecie lityńskim nie na prawie używalności lecz własności. Inwentarz wsi Czerleniowce (z r. 1748) wykazuje jedenastu włościan, z których każdego tytułują mianem haeres. Przy niektórych stoi głucha uwaga „pole ma” lub „pole dano”, tylko przy dwóch określono mniej więcej ilość tego pola na sznurów 14, a u drugiego na sznur jeden. Bliższych szczegółów braknie. Oprócz tej grupy włościan, istnieje jeszcze druga — przychodnich, z uwagą, że „pole mu dano” lub „pole dać”. Oprócz tego siedzi także na gruntach czerleniowieckich szlachta czynszowa.

Włościan siedzących na roli w Ukrainie stepowej było, jak mówiliśmy, dwie kategorie, biorąc na uwagę przeważnie istniejący stan rzeczy, — piesi i pociężni. Wspominamy o tych kategoriach dlatego jeszcze, że w stosunku do nich była ilość posiadanego inwentarza, a więc także ilość pańszczyzny i obowiązków. Grupa właścicieli w sferze włościańskiej była także dwojaka: bezwzględnie wolnych i warunkowo. Pierwsi nie odbywali żadnej pańszczyzny, drudzy obowiązani byli do niej z tytułu warunkowej własności ziemskiej. Posiadali więc ziemię prawem dziedzicznym, ale do tej ziemi przywiązany był obowiązek pańszczyzny. Własność ziemska włościańska indywidualna była bardzo mała i nieliczna, a stanowiła w ogóle cechę wyjątkową. Pomimo to wszystko położenie ekonomiczne obu kategorii włościan różniło się bardzo. Owi haeres, o których już wspomniałem, dali by się zaliczyć do bardzo zamożnych włościan; każdy z nich posiadał 2–4 woły, kilka krów i jałowniku, a byli nawet tacy, którzy posiadali po 3 pary wołów. Najmniejsza ilość wołów była dwa, a niezależnie od tego krowy, konie, jałownik, świnie i owce. Nawet prichożi, posiedziawszy rok lub dwa na gruncie, przychodzili do posiadania wołów, koni i innych zwierząt domowych. Osadnicy piesi rzadko posiadali dostatek bydła roboczego, najczęściej jednego konia lub jednego wołu — więcej inwentarze nie notowały; prawdopodobnie nie było. Ale natomiast przy bardzo wielu, należących do tej grupy stoi dodatek: pochożi, prichożij lub przychodni. Otóż w tych słowach leży także rozwiązanie zagadki ich ubóstwa. Byli to owi bądź niezadowoleni, bądź w rozterce z prawem, lub lekkomyślni wreszcie, wędrujący światami za lepszą dolą: żywioł skory do zrywania się, do koczowania, wreszcie do rozbojów. Zerwawszy ze sferą dawnego życia, nie łatwo gdzie indziej przystawali na drugi odpoczynek i osadownictwo, a lada podmuch i namowa, lada okrzyk wysadzały ich ze świeżo zajętych stanowisk i rzucały w pierwszą lepszą awanturę. Ta grupa włościan, nie przywiązana ani do kraju ani do gleby, a mająca w swojej naturze więcej od innych pierwiastków koczowniczego życia i awanturniczych skłonności, wchodziła później i zawsze w szeregi watah hajdamackich, innych spokojniejszych porywając za sobą przemocą lub namową.

W grupie pociężnych, którzy właściwie stanowili siłę osadniczą, posiadający liczną rodzinę włościanie mieli przeważnie po parze wołów i jednego lub parę koni. W tym stosunku iść musiało także posiadanie innych zwierząt domowych, jak krowy, owce, chlewnia; do inwentarzy wciągano wszakże tylko bydło robocze, bo ono jedynie stanowiło podstawę do umowy o robociznę i inne powinności. Niepodobieństwem jest, ażeby tam gdzie używanie pastwiska bądź w lasach, bądź na stepach, było bez ograniczenia, zadowalniano się tylko trzymaniem pary wołów lub jednego konia. Włościanin, zarówno świeżo osiadający na roli, jak i osiadły już, mógł w każdym czasie liczyć na pomoc dziedzica, ile razy zachodziła potrzeba gospodarska, a szczególnie odnowienie lub zaopatrzenie się w inwentarz roboczy. Nieraz zdarzało się że odbywał pańszczyznę i pracował wołami kupionymi za pieniądze dziedzica. Jeżeli weźmiemy na uwagę taniość życia, bogactwo pastwisk, umożliwiające hodowlę inwentarza roboczego i w ogóle
zwierząt domowych, nieprzebrane bogactwo pod względem dzikich zwierząt stepów i wód, nie będziemy się bynajmniej dziwić, że ludność z okolic leśnych Wołynia, województwa kijowskiego i Podola cisnęła się ku stepom i kresom. W końcu XVIII w. korzec pszenicy kosztował w stepowej Ukrainie 2 zł 24 gr., żyta 1 zł 12 gr., owsa 23 gr., tj. istniała cena taka, jaka przed pięciuset laty na te same ziarna była w województwie krakowskim. Można by bez wielkiego błędu przypuścić, że w tym stosunku układały się wszystkie warunki życia.

Gdyby można wierzyć w istnienie fatalizmu w dziejach narodów, to polski naród ciężar jego dźwigał na własnych barkach i upadł wtedy nieomal, gdy długowiekowe błędy poprawiać jął się. Zabrakło mu już siły do wykonania zamiarów — i wszystko runęło. Taki los spotkał reformy włościańskie. Nie będę sięgał do ustawy 3 Maja, gdyż ona przekracza już badaną chwilę dziejową; zatrzymam się tylko nad początkiem panowania Stanisława Augusta. Słusznie zauważa Edmund Stawiski, że myśli, które już poruszono w w. XVI, poczęły odżywiać się w w. XVIII — zdawało się iż wiek XVIII chwytał tradycje XVI, do tego stopnia że podobieństwo nie da się zatrzeć, pomimo niezaprzeczonej różnicy ducha, jaki te dwa wieki ożywiał. W myśl tę społeczeństwo nasze zajęło się przede wszystkim obroną prawną kmieci i w ogóle ludu wiejskiego. Zanotować ją musimy na tym miejscu jako usiłowania narodu, pragnącego iść z duchem czasu; nie przyniosła ona wszekże już żadnego pożytku. Nie było czasu na żniwo.
Do takich usiłowań należy także reorganizacja sądów asesorskich i referendarskich, a najważniejsza — ukrócenie prawa życia i śmierci dziedziców nad włościanami. „Jus vitae et necis  poddanego w ręku dziedzica być nie ma, lecz gdy poddany kryminał popełni, do sądu ziemskiego, grodzkiego lub miejskiego w miastach większych oddany być powinien”. Nie tylko szlachcic za zabicie szlachcica, a chłop chłopa miał być gardłem karany, lecz gdyby szlachcic chłopa złośliwie i nieprzypadkowo ale dobrowolnie i rozmyślnie na śmierć zabił, tedy nie mógł się głowaczyzną wykupić, płacąc za zabitego „poddanego” właścicielowi, ale na gardle karę ponosić musiał. Był to w porównaniu do statutu litewskiego wielki postęp.

Stosunki humanitarne, moralne między ludnością wiejską a szlachtą, o ile wiadomości o nich pochodzą od osób wiarogodnych, prawych, niezainteresowanych lub też nie podburzonych nienawiścią i niechęcią, nie tylko były najlepsze, ale posiadały niekiedy rysy wysoce ludzkie i moralne. „Do zabaw naszych dziecinnych — mówi pamiętnikarz współczesny — we wsi dobierano nam chłopców z wiekiem naszym zrównanych; wolne nam zostawiano igraszki, jakieśmy sobie wymyślili, a pod okiem naszego postrzegacza do wykonania pozwol one. Nie było tam odznaki panicza; mógł Janek przewrócić go jak współwiejskiego kolegę Pawełka; całowaliśmy się w twarz na przywitanie i pożegnanie. Jedną tylko miał panicz proregatywę, aby ich ugościł i nakarmił w koło z nimi usiadłszy i z jednego naczynia jedząc. Tak nas przyzwyczajono do ludzkości, tak łączono naukę o miłości bliźniego z praktyką”. Stosunki właściciela z włościanami opierały się na tej niezłomnej rękojmi: „godzi się i nie godzi się” we wszystkich od nich wymaganiach. Stan też włościan był swobodny i dostatni; w potrzebach byli wspierani od właściciela, choćby chodziło o zmniejszenie sobie jakich wygód i przyjemności. Dzieci to także nasze mawiano, pracują na nas; dbałością o nich i sprawiedliwością wynadgradzaj-my im.

Wydawca pamiętników Borejki robi następujący dodatek: „…żaden istotny powód do nienawiści między klasami nie istniał. Do kupy burzliwego kozactwa, albo do zagranicznych opryszków przystawał motłoch miejscowy, ale nigdy gospodarny mieszkaniec, bo ten niechętnie narażał byt spokojny i dostatek, których używał. Ten byt spokojny i ten dostatek wypływał i z obfitości kraju i z małych bardzo powinności dla dziedzica ziemi. Posiadamy inwentarze niektórych włości z XVI i XVII w.; z nich widać najlepiej stan ukraińskiego gospodarstwa i ciężary, które mógł ponosić tamtoczesny mieszkaniec. Nieomieszkamy zrobić z nich ciekawsze wypisy, a spodziewamy się że upadną — sprzeczne im a płytkie deklamacye”. Na takich właśnie inwentarzach staraliśmy się oprzeć nasz pogląd na ekonomiczne położenie włościan na Ukrainie i Podolu w okresie hajdamaczyzny. Wobec takich stosunków, niezaprzeczenie istniejących, chyba nie wiele było powodów do nienawiści i zemsty.

Po tych uwagach możemy przejść do wniosków. Z tych szczegółów i faktów, któreśmy rozpatrzyli, sam poniekąd nasuwa się wniosek, że owe „ciężkie warunki życia” i „ciemięstwo ludu roboczego” jest uogólnieniem nadużyć indywidualnych, nie będących w żadnym związku z położeniem ekonomicznym tej ludności wiejskiej, śród której zrodził się upiór Kozaczyzny — hajdamaczyzna. Położenie to, względnie do prowincji rdzennie polskich, wszędzie było niezwykle łatwe i dobre. Wielkopolanin, Mazur, Litwin, a nawet Wołyniak o takim położeniu nawet marzyć nie mogli, a gdyby posiadali żyzność ziemi ruskiej, jej bogactwo przyrodnicze, ułatwiające życie i łatwe stosunki zależności, byliby niezawodnie ciężar pańszczczyzny znosili bez szemrań. Nadużycia prywatne wytwarzają wprawdzie niezadowolenie, ale nie wytwarzają nędzy; nędza płynie z ucisku państwowego i ekonomicznego; tam gdzie nie było gospodarstwa folwarcznego, nie mogło być i nie było pańszczyzny, w znaczeniu stałej robocizny. System czynszowy, oparty na produkcji zwierzęcej gospodarstwa pastersko-rolniczego w kraju, posiadającym tyle ziemi, że każdy jak w starostwie czerkaskim „mógł orać gdzie chciał i ile chciał”, nie mógł być takim ciężarem, ażeby wraz z pańszczyzną, odbierającą wszelkie siły robocze, prowadził ludność do nędzy. Nie nędza, ale bezbrzeżna lekkomyślność cechowała ludność wiejską Ukrainy i Podola. Ucisku ekonomicznego nigdy tam nie było. Stwierdzili to i współcześni pisarzy, których nikt o stronność nie posądzał.
Pańszczyzna, mówił Skrzetuski, którą poddani co tydzień do dworów odbywają, lżejsza jest w województwach ruskich; w polskich, zwłaszcza w krakowskim, sandomierskim i w wielkopolskich niektórych tak jest wyciągana, że tam między innymi podupadania chłopów przyczynami i ta jest niepoślednia.

Na podstawie rozpatrzonego materiału można bez wielkiego błędu postawić następujące postulaty:

1. Położenie ekonomiczne ludności w całej Rusi było o wiele lepsze i dogodniejsze niż w prowincjach rdzennie polskich, a szczególnie Wielkopolsce; co zaś do Ukrainy stepowej, warunki życia były tam zawsze, nie wyłączając okresu najbliższego ruchom hajdamackim, nieskończenie łatwiejsze i lżejsze niż we wszystkich innych prowincjach Rzeczypospolitej.

2. Im bliżej kresów stepowych, tym położenie ekonomiczne ludności ruskiej było lepsze i lżejsze; stosunki poddańcze i zależności, jako też ciężary podatkowe pod różną formą łagodniejsze i mniejsze. Zważywszy też potrzeby kolonizowania, które wymagało ściągnięcia i utrzymania ludności, stosunki te nie mogły nawet przybierać charakteru ostrego; łatwość przeniesienia się z miejsca na miejsce, a nawet za granicę państwa, nakazywała w postępowaniu łagodność, ostrożność i umiarkowanie.
W normalnych warunkach takie też cechy charakteryzują stosunek dziedziców do ludu na Ukrainie stepowej.

3. Do połowy XVIII w. nie można dopatrzeć żadnych przyczyn ani państwowej ani prywatnej natury, które by dawały powód do wzajemnych waśni, nienawiści i zemsty. Takie przyczyny występować dopiero poczynają w drugiej połowie XVIII w.

4. Od początku XVI. w. spostrzega się jednak coraz bardziej wzmagający się ruch kolonizacyjny z północy i zachodu na południe i zachód; zrywanie się całych wsi, ucieczki pojedynczych kmieci; przeciąganie dobrowolne lub przemocą ludności z jednej włości do drugiej stanowią znamienne rysy tego ruchu. Owo przesuwanie się ludności we wszystkich kierunkach ku stepom posiadało impulsy nader skomplikowane, a tkwiły one wszystkie nieomal nie ekonomicznych, lecz w psychologicznych i moralnych przymiotach ludności ruskiej. Celowych emigracji, o jasno wytkniętych żądaniach i celach, prawie nie było. 

Chłop ruski zrywał się nie dlatego że go ubóstwo gniotło, że pracą pragnął zdobyć lepsze warunki, lecz na odgłos niejasnego echa. W charakterze jego i naturze tkwiły jeszcze pierwiastki koczownicze i awanturnicze, które z kilkuwiekowego życia zrodziły się. W walce z otoczeniem i sąsiadami nabierał dzikości, lekceważenia życia, lekceważenia pracy i niedbałości o przyszłość, które czyniły z niego żywioł bardzo ruchliwy, podatny wichrom wszelkim, niezadowolony, nie zawsze świadomy własnych pragnień, niezdolny do rozumnego miarkowania swoich żądań. Jako siła robocza był potężny; jako materiał do budowy państwowej — niezdatny i nie posiadający zmysłu roztropności. Lud wiejski albo chytrze udawał uległość, albo upokarzał się wobec przemocy, jak każde społeczeństwo niewykształcone politycznie.

Opracowanie strony:  © P.Jaroszczak - Przemyśl 2012